Ręce opadają. Patryk Małecki znowu oszalał. Tym razem typową wiązankę mięsa urozmaicił bezpardonową szarżą na ławkę rezerwowych, mianowicie: skopał ją tak, jakby pomylił stadion Pogoni z z szamotaniną na suwalskim blokowisku. Cud, że nie trafił Ediego, a tak w ogóle to już chyba ostatnia lampka alarmowa. Tak zdenerwowanego Wdowczyka nie widzieliśmy nawet w słynnej akcji z kibicem, gdy na Łazienkowskiej jakiś buraczek kazał mu “usiąść na dupie”.
Małecki ma problem. Tak bardzo nie może pogodzić się z tym, że przegrał karierę, że zaczyna robić się niebezpieczny dla otoczenia. Dopiero co tłumaczył się z odmowy wyjazdu do Łęcznej, dopiero co dostał czerwoną kartkę w rezerwach, a już mamy kolejną historię.
Ten facet już się nie opamięta. To kamikaze. Przestańmy mówić, że to dobry i charakterny chłopak, bo tylko robimy mu krzywdę. Dariusz Wdowczyk w pomeczowym wywiadzie powiedział, że utnie sobie z nim pogawędkę, ale tu już nie ma, o czym gawędzić. Małecki jest coraz słabszym piłkarzem z coraz większym bagnem w głowie.
Jak długo to można tolerować? Ile szans dostanie jeszcze Mały, żeby pokazać, że nie jest idiotą? W normalnym świecie tacy ludzie lądują na terapii. Tak, Małecki potrzebuje psychologa, a znając życie skończy w Gliwicach.