Widzew wygrywa dziś pierwszy mecz w sezonie – wygrywa na wyjeździe, w Gdyni, po golu już w doliczonym czasie gry. Włodzimierz Tylak uroczo podskakuje z radości, ktoś pisze: „Adam Duda czyni cuda”, no i mamy ogólną euforię. Nas nie dziwi to wcale, bo spojrzeliśmy w zeszyt, przerzuciliśmy dziesiątki kartek, gdzie stoi jak byk – ostatnia wyjazdowa wygrana: 20.10.2012 r.
Nieprawdopodobne. 675 dni.
Czyli ponad rok i dziesięć miesięcy. 33 mecze. 2970 minut. 49,5 godziny… Piłkarze Widzewa spędzili na boiskach rywali PONAD DWIE DOBY, zanotowali 33 podejścia, i co? I nic. Przez cały ten czas nie wygrali ani razu. Aż do dzisiaj!
Dwudziesty października 2012 roku. To był dzień, w którym Widzew wygrywał w Gliwicach w składzie z Bartoszewiczem, Ben Dhifallahem, Bartkowskim i Dudą. Ale nie Dudą Adamem, tylko Sebastianem. To był moment, kiedy takim zwycięstwem zapewniał sobie czwarte miejsce w tabeli, z dwoma punktami straty do Legii. Drugiego gola w Ekstraklasie strzelał wtedy Adamek z Podbeskidzia, w Bełchatowie na lewej obronie hasał Kosowski, dla Górnika trafiał Milik, w Lechu podnosił się z ławki Reiss, w Koronie straszył Żewłakow, w Pogonii – Edi, a w Ruchu – Niedzielan. Podbeskidzie prowadził wtedy trener Kasperczyk, GKS Bełchatów – Jan Złomańczuk, który był częstym bohaterem relacji LIVE na Weszło…
Ciekawe, kto to wszystko dokładnie pamięta. Ze zwycięskiej jedenastki, która zwyciężyła wtedy z Piastem, w Widzewie nie został już nikt, zaś z trójki rezerwowych – jeden jedyny Rybicki. Od tamtego wyniku jeszcze przez niespełna rok w roli szkoleniowca występował Radosław Mroczkowski, dalej był Pawlak, następnie Skowronek, ale oni nie wygrali na obcym terenie ani razu. Do tego potrzebny był jeszcze inny, zupełnie nowy człowiek: Włodzimierz Tylak. Nie wiadomo, jak długo popracuje w klubie, co z nim osiągnie, ale na pewno przeszedł już do historii. Jako ten, który przełamał czarną passę.
Fot.FotoPyK