Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

19 sierpnia 2014, 18:16 • 7 min czytania 0 komentarzy

Związki przyczyno-skutkowe to coś, o czym uczą w szkołach i coś, o czym często zapominamy na co dzień. Na przykład Mariusz Rumak – no, niby rozsądny gość, logiczny. Wiecie, może to póki co nie jest najlepszy trener świata, ale na pewno nie jest to tuman. Zgaduję, że on wie, gdzie w zdaniu podrzędnie złożonym stawia się przecinek, wie, gdzie na mapie jest północ, a gdzie wschód, umie samodzielnie dokonać zakupów przez internet. Generalnie: jest inteligentny i w życiu sobie radzi. A jednak gdy czytałem wywiad z nim w „Przeglądzie Sportowym”, to łapałem się za głowę. A gdy widziałem ludzi, którzy bili mu brawo – łapałem się po raz drugi.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Mówi Rumak, że w Lechu coraz biedniej, że musiał pracować tnąc koszty i że Legia w tym czasie wydawała więcej i więcej. To wszystko zapewne jest prawda, ale w tym momencie on sam powinien sobie zadać pytanie: dlaczego tak było? Czy klub robił mu na złość? Czy oszczędzał bez wyraźnego powodu, czy też wydarzyło się coś, co do zaciskania pasa zmusiło?

Sto razy w tym miejscu pisałem prosty przekaz dla środowiska piłkarskiego, zazwyczaj dla samych piłkarzy: pieniądze nie rosną na drzewach. Choćbyśmy bardzo chcieli – ni chuja, nie rosną. Trzeba je w jakiś sposób zarobić. Rumak w całym swoim wywodzie zapomniał o najważniejszym: dlaczego Legii kasy przybywało, a Lechowi ubywało. Chętnie mu odpowiem: ponieważ prowadzona przez niego drużyna regularnie przegrywała w europejskich pucharach. Czy naprawdę Lech musiał przegrać z Żalgirisem? Czy musiał przegrać z tą islandzką drużyną, której nazwy już – z ręką na sercu – nie pamiętam? Przecież wszelkie kłopoty Lecha wzięły się właśnie z tego: że nieumiejętne zarządzanie drużyną powodowało odpadnięcie z pucharów po meczach z dziesięciokrotnie biedniejszymi przeciwnikami. Brak awansu do fazy grupowej LE to strata rzędu 20 milionów rocznie, nie licząc gorszej promocji zawodników na arenie międzynarodowej (mniejsza możliwość przeprowadzenia dużych transferów z klubu).

Rumak mówi: – Cięto koszty, Legia była bogatsza… To na pierwszy rzut oka prawda, ale na drugi – bezczelna manipulacja. Nie można przedstawiać się jako ofiara finansowego kryzysu, jeśli jest się jego sprawcą. W życiu zawsze coś z czegoś wynika. I gdyby to Legia rok w rok nie grała w pucharach, a grałby Lech – finansowy wyścig wyglądałby dzisiaj zupełnie inaczej. To „Kolejorz” mógłby szaleć na rynku transferowym, a warszawski klub szukałby oszczędności. Zamiast zasłaniać się dzisiaj finansową przepaścią, należało wykorzystać przepaść działającą na korzyść – w spotkaniach z Litwinami, z Islandczykami, kto wie, może nawet ze Szwedami (nie znam budżetu AIK).

To więc słabe, gdy były trener odsuwa od siebie odpowiedzialność i próbuje ją w całości przerzucić na skąpych właścicieli. Jestem przekonany, że panowie Rutkowscy przekazaliby mu środki na wzmocnienie drużyny, gdyby te środki Rumak sam uprzednio wygenerował. Na tym przecież polega praca każdego z nas – bez względu na branżę. Na generowaniu zysków dla pracodawcy. Rumak jako trener generował stratę, a teraz żali się na finansową kondycję firmy.

Reklama

* * *

Rumak udziela dziwnych wywiadów, a Korona wykonuje dziwne ruchy. Co niedzielę z Tomkiem Włodarczykiem i Maciejem Szczęsnym – no i w towarzystwie jakiegoś gościa – rozmawiamy sobie o piłce na potrzeby Onetu. Maciek ostatnio słusznie zauważył: – Jak można z przyczyn finansowych, dla oszczędności, pozbyć się Macieja Korzyma, a później zatrudnić Oliviera Kapo?

Jest to posunięcie całkowicie nielogiczne.

Korzym – lat 26. Znany w Kielcach, zdaniem wszystkich osób będących blisko klubu: dla Korony wymarzony człowiek, dobry duch, lider, ulubieniec kibiców. No i piłkarz sprawdzony w tamtejszych realiach. Żaden wielki zawodnik, ale poprawny, pozytywny. Zdecydowanie więcej plusów niż minusów.

Polski zawodnik odchodzi, ponieważ jego kontrakt stanowi zbyt poważne obciążenie dla budżetu. W jego miejsce zjawia się 33-letni Olivier Kapo. Nie sądzę, by miał zarabiać zdecydowanie mniej niż Korzym, zwłaszcza jeśli dodamy wszystkie dodatkowe opłaty (np. prowizja menedżerska). Ten Kapo – jak niektórzy mówią – to człowiek-zagadka. Mnie się zdaje, że nazwanie go zagadką to komplement. Ktoś, kto dopiero w połowie sierpnia znajduje klub, ponieważ nikt go nie chciał, ktoś kto poprzedni rok spędził w greckim Levadiakosie i strzelił tam marne dwa gole – to nie żadna zagadka. To piłkarz zweryfikowany przez rynek jako piłkarz dzisiaj już słaby. Nie wnikam z jakich powodów – ale słaby.

Jeśli Olivier Kapo ląduje w Kielcach to tylko z jednego powodu: bardzo się stoczył. Świętej pamięci Andrzej Czyżniewski zawsze powtarzał, że znany piłkarz przyjeżdżający do Polski musi mieć jakąś ukrytą wadę i trzeba się tylko modlić, by jedną. Myślę, że Kapo – skoro jest w Kielcach – wadliwy musi być od stóp do głów.

Reklama

Na Korzyma pieniędzy nie było, na starego Kapo się znalazły. Dokąd to Koronę zaprowadzi, nie wiem. Ale mam wrażenie, że sprawy nie podążają we właściwym kierunku i że nie mamy do czynienia z rozsądnym zarządzaniem. Jeśli za rok o tej porze Kapo dalej będzie zawodnikiem kieleckiego zespołu, bardzo się zdziwię.

* * *

W Polsce lubimy zachowywać pozory. Jeśli np. zachowamy pozory troski o bezpieczeństwo, czujemy się znacznie lepiej. Nie chcemy faktycznie tego bezpieczeństwa zapewniać, tylko chcemy sami siebie oszukać. Tak dla lepszego samopoczucia.

Wjeżdżam samochodem na Stadion Narodowy, przy okazji meczu Real – Fiorentina. Facet każe mi otworzyć bagażnik. Przyzwyczaiłem się, na stadionie Legii też trzeba otwierać, chociaż to całkowicie bez sensu. Nie rozumiem, po co ktoś zagląda mi do bagażnika, jeśli nie zagląda wcześniej po prostu do samochodu? Że wwiozę kogoś na obiekt? To idiotyczne – i tak później sprawdzane są bilety. Czego spodziewają się ochroniarze, zaglądając na sekundę do bagażnika? Wielkiej bomby z kolorowym wyświetlaczem, odliczającym czas do detonacji? Dlaczego chcą koniecznie zajrzeć do bagażnika, a nie obchodzi ich, co mam pod siedzeniem?

To proste – bo ktoś im kazał do bagażnika zaglądać. Nie pod siedzenie, tylko akurat do bagażnika. Tak po prostu, takie wytyczne. Nie jest ważne, po co to robią, ważne jest to, że muszą. Wtedy zapracują na swoją pensję.

Ale gdy wjeżdżasz na Stadion Narodowym, zaglądają nie tylko do bagażnika. Wprawdzie wciąż nie interesuje ich wnętrze auta, ale każą dodatkowo otworzyć maskę silnika. Przyznam się szczerze, że jeżdżę autem bezawaryjnym, a płyn do spryskiwaczy raczej nalewa żona, bo ja zawsze zapominam. No to tej pieprzonej maski nie otwierałem ze dwa albo trzy lata.

– Musi pan otworzyć.

No to siłuję się, siłuję…

– Panie, nie wiem jak to się otwiera!
– No to pan nie wjedzie.

Po dwóch minutach – jest. Otwarta. Chłop nawet nie zajrzał do środka (bo i po co, tak naprawdę?), ważne że maska „odhaczona”, czyli wykonał polecania przełożonych. Maska poszła w górę w i dół – jak Bóg przykazał. Patrzę w lewo – na pasie obok silnik ochroniarzom demonstruje Zbigniew Boniek. Kazali każdego kontrolować, to jego też.

Stadion jest więc bezpieczny: kazali zaglądać do bagażnika i pod maskę, żeby czasem nikt nie wwiózł… No nie wiem czego. Jeśli chcesz coś wwieźć na stadion, to możesz to trzymać pod siedzeniem, w schowku pasażera, na tylnej kanapie, w kieszeni, albo nawet w plecaku w bagażniku, bo ci goście zaglądają do bagażnika, ale w sumie nie interesuje ich, co w nim jest. Może tam być wszystko. Spojrzą, zrobią mądrą minę i powiedzą: – W porządku, można jechać. Mógłbyś mieć tam futerał z karabinem w środku, a oni i tak powiedzą: – W porządku, można jechać.

Mówiąc krótko – mamy do czynienia z klasycznym zawracaniem dupy. Cała praca tych ochroniarzy to pic na wodę, strata mojego czasu, a ich energii. Mogliby w tym czasie zrobić różne pożyteczne rzeczy, ale jakiś kretyn kazał im zaglądać do silników.

Dbałość o bezpieczeństwo – w teorii więc istnieje. A potem mamy mecz, jakiś kolo przebrany za Ronaldo biega pomiędzy piłkarzami Realu, inny rzuca się na szyję Sergio Ramosowi, a dzieci po zakończeniu meczu biegają po murawie – w całkiem sporej liczbie. Ochroniarzom kazano stać, no to stoją. Ktoś zapomniał sprecyzować: macie stać, żeby nikt nie wbiegł, a jak wbiegnie – to go gonić. Dwóch chłopców, którzy wbiegli, to akurat synowie mojego kumpla. Dzieci jak to dzieci, czasami trudno upilnować, idą niby w kierunku barierki, by z bliska zobaczyć boisko, a zanim się obejrzysz, są już w polu karnym.

No to kumpel poszedł je odebrać. Obszedł stadion, dotarł do miejsca, gdzie chłopcy czekali. Mówi do ochroniarza: – Ja po dzieci.

Ale ochroniarz nie jest ani od myślenia, ani od odpowiadania na pytania, jest od tego, by stać nieruchomo. I stoi. Nie odpowiada, tylko stoi. Kumpel widząc, że raczej się nie dogada, przeszedł przez barierkę i idzie odebrać synów. Już ich widzi, dzieci zadowolone, już mają wracać, a tu… łubudu. Trzech ochroniarzy powaliło go na ziemię, zawołali policję, facet spędził 48 godzin w areszcie (gdzie siedział razem z „Ronaldo”), a na koniec dostał dwuletni zakaz stadionowy.

I od razu jest bezpieczniej, prawda?

Zajrzymy do silnika, wyłapiemy zakręconych ojców i pochwalimy się przestrzeganymi procedurami oraz odpowiednimi statystykami.

Najnowsze

Ekstraklasa

Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Bartosz Lodko
7
Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...