Bartosz Bereszyński stał się ofiarą największego zamieszania ostatnich lat w polskiej piłce. Niby nie zrobił nic złego, bo – w przeciwieństwie do niektórych opinii – czytanie regulaminów UEFA to nie jego działka. Jednak w ostatnich dniach jego nazwisko odmieniane było przez wszystkie możliwe przypadki. Oprócz kary drużynowej obrońca Legii ucierpiał też indywidualnie. Nie dość, że po raz kolejny musi odcierpieć dwa mecze zawieszenia, to jeszcze dostał od UEFA karę dodatkowego spotkania.
Dziś Bereszyński jest bardzo różnie odbierany. W Warszawie kojarzy się z utraconą szansą, w Poznaniu z koniem trojańskim, a w Glasgow z potencjalną nazwą dla kilku lokalnych pubów. Co w tym kontekście zrobilibyśmy na miejscu Bartka? Staralibyśmy się nie wychylać i w cieniu poczekać na ostateczne rozstrzygnięcie całej sprawy. Chcielibyśmy też uniknąć jakichkolwiek dalszych kontrowersji związanych z własną osobą. A już na pewno nie próbowalibyśmy manipulować faktami, nawet pod pozorem wspaniałomyślnych motywów.
W ostatnim czasie Bereszyński udzielił dwóch wywiadów. Najpierw, na łamach Gazety Wyborczej, wypowiedział się następująco: – Duszan pierwszy zareagował. Powiedział mi, że w Vaslui miał podobną sytuację, i żebym to sprawdził. Dzień później dziennikarz Super Expressu próbował dociekać, czy to prawda, że Kuciak rozmawiał z „Beresiem” o zawieszeniu. – Nie było takiej sytuacji – odparł legionista.
Sprawa wydaje się oczywista. W pierwszej rozmowie Bereszyński – zapewne niechcący – ostatecznie pogrążył kierownik drużyny, Martę Ostrowską i wskazał na jej niebywałe wręcz niedbalstwo. Kiedy jednak zreflektował się, jak jego słowa mogą zostać odebrane, całkowicie się z nich wycofał. Bartek próbuje więc zachować się w porządku wobec Ostrowskiej – która doprowadziła do całej afery – oraz nic nie robi sobie z kibiców, którzy tą aferą są skrajnie przejęci.
Tak to już w życiu bywa, że najgorszym sposobem naprawienia jednego błędu – w tym przypadku gadulstwa – jest popełnienie drugiego, jakim niewątpliwie jest publiczne kłamstwo. Bereszyński osiągnął więc efekt dokładnie odwrotny od zamierzonego. Chciał zamknąć temat błędu Ostrowskiej, ale okazało się, że tylko gasił pożar benzyną. Dziś wszyscy zastanawiają się, dlaczego „Bereś” zmienił zdanie i zachodzą w głowę, czy jest to oficjalna wersja klubu, czy tylko prywatna inicjatywa piłkarza.
Nikt jednak nie ma wątpliwości co jednego. Ostrowska nie tylko nie dopełniła swoich obowiązków, ale zignorowała osobę, która uprzedzała, że być może tych obowiązków nie dopełnia.
Fot.FotoPyK