Przełomowy moment tego roku dla kibiców Manchesteru United? Wbrew pozorom wcale nie ogłoszenie na grubo przed mistrzostwami świata, że ich szkoleniowcem w kampanii 2014/15 będzie Louis van Gaal. Do symbolicznego “nowego otwarcia” zdecydowanie bardziej pasuje bowiem ta chwila:
Mecz Holandii z Hiszpanią, genialny gol napastnika United, który następnie przybija soczystą “piątkę” ze swoim selekcjonerem, z którym już wkrótce będzie współpracował w najbardziej utytułowanym angielskim klubie. Manchester United po sezonie resetu znów zobaczył dwóch swoich przedstawicieli świętujących kapitalnego gola w ważnym meczu – co z tego, że w barwach Holandii, co z tego, że na tak wczesnym etapie turnieju. Wyobrażacie sobie w tej cieszynce Moyesa?
Kolejne mecze Holendrów na turnieju pokazały, że do robotniczego miasta nie przyjeżdża ogórek, który mógłby pastować buty legendarnemu Sir Alexowi. Już dawno brytyjskie i holenderskie media powielały “instrukcję obsługi van Gaala”, sugerującą, że to facet, który nie znosi kompromisów, wodolejstwa, oceniania swoich zawodników, a nade wszystko – sugerowania mu czegokolwiek. Samiec alfa z kategorii tych, których cojones zawstydzają konkurencję. Zresztą, historię o pokazywaniu jaj w szatni słyszeliście milion razy, nie ma sensu jej przywoływać. Co jeszcze stało się w czerwcu i lipcu, że fani, którzy niedawno ze spuszczonymi głowami przyjmowali cepy od nienawistników i złośliwców z Londynu, Liverpoolu czy błękitnej części Manchesteru dziś znów pewnie patrzą w przyszłość? Cóż, metamorfoza to chyba dość delikatne określenie.
Magia trzy-pięć-dwa
Jednym z największych zwycięzców brazylijskiego turnieju była formacja 3-5-2 (5-3-2?), która podbiła serca kibiców na całym świecie. W różnych wariantach, w różnych wariacjach, bardziej defensywnie, bardziej ofensywnie, z asymetrią – jakkolwiek, przejście na trzech środkowych obrońców było wykorzystywane na różnych etapach turnieju i w różnych konfiguracjach przez całe stado trenerów, od van Gaala, aż po szkoleniowców Chile czy Meksyku.
Dziś podobnie gra Manchester United i – choć ciężko w to uwierzyć, biorąc pod uwagę do jakiego stanu doprowadził ten zespół Moyes – to naprawdę zaczyna działać. Elastyczność i dynamika jako dwie podstawy gry w tym systemie to wymarzone warunki dla kilku kluczowych graczy, zresztą z Rooneyem na czele. Efekt?
Jasne, to sparing. Jasne, do sezonu daleko. Oczywiście, jeszcze milion czynników może ulec zmianie, włącznie ze składem samych United. Z drugiej strony jednak, nawet w najśmielszych marzeniach kibiców “Czerwonych Diabłów” nie mógł się pojawić Moyes cieszący się z podobnych rozegrań w wykonaniu jego podopiecznych. Manchester United ubiegłego sezonu to drużyna desperacko walcząca o oddech już od pierwszych minut – to zaś oznacza zróżnicowaną liczbę rozegrań w ataku: dośrodkowania, wrzutki, centry, crossy i inne, równie finezyjne. Styl? Jak walczyć o styl, jeśli zawodnicy jeszcze w pierwszej połowie przechodzili do tradycyjnego ustawienia Piotra Świerczewskiego nazywanego roboczo: “na chaos”?
Szczerze powiedziawszy największe wrażenie nie robi zastosowanie taktyki 3-5-2, ale… zastosowanie jakiejkolwiek strategii. Manchester United w pięciu sparingach pod wodzą van Gaala to Manchester United grający swoją piłkę, Manchester z pomysłem na grę, z własnymi założeniami, do których dostosowywać muszą się rywale, a nie taki, jak za czasów Moyesa – dający się stłamsić i zmusić do nieskomplikowanej gry “na pałę”. Entuzjazm po pięciu meczach bez jakiejkolwiek stawki jest może nieco na wyrost, podopiecznych van Gaala nadal czeka długa droga przez – nomen omen – piekło, zanim w tunelu pojawi się światło w postaci walki o najwyższe trofea. Pierwszy krok jest już jednak za nimi – pozbycie się strachu przed prowadzeniem gry. Niezależnie, czy w 3-5-2, czy w jakimkolwiek innym ustawieniu.
Shaw? Na razie nie pasuje
Czy wyobrażacie sobie człowieka, który przychodzi do nowego klubu i zanim dobrze wypakuje zdjęcia na swoje biurko w siedzibie tego przedsiębiorstwa wyrzuca na aut chłopaka, który został ściągnięty kilka dni wcześniej za 27 milionów funtów? Naturalnie to spore uproszczenie, ale mniej więcej tak zachował się Louis van Gaal w kwesti Luke’a Shawa. – Nie jest jeszcze gotowy na obciążenia, które wykonuje zespół. Będzie trenował indywiduwalnie, dopóki nie będzie na tyle sprawny, by realizować te zadania, co cała drużyna – przekonywał holenderski szkoleniowiec, który zafundował drogiemu zawodnikowi specjalny program mający przystosować go do obowiązków obrońcy Manchesteru United pod wodzą van Gaala.
Nie miał oporów, by odesłać na urlop van Persiego, zapowiadając jednocześnie, że napastnik, który w ostatnich dwóch sezonach ustrzelił dla United prawie 50 goli raczej nie rozpocznie sezonu w wyjściowej jedenastce. Van Gaal od razu dał znać każdemu z zawodników – nie ma pupili, nie ma ulubieńców, nie ma zamęczania i ludzi absolutnie niezastąpionych. Przez cały okres przygotowawczy, na każdej konferencji podkreślał, że każdy ma szansę stać się elementem jego układanki w nadchodzącym sezonie, w którym przed Manchesterem postawiono te same cele, co w czasach Sir Alexa – wygrać wszystko.
Na urlopy rozesłał przemęczonych sezonem i mistrzostwami, tych, którzy nie nadążali za grupą zebrał w specjalne zespoły przygotowujące się indywidualnie. Na tournee sprawdził niemal całą kadrę, a niezależnie od zestawu nazwisk na murawie – dominował i wygrywał kolejne mecze. Sparingi? Tak, ale Manchester United za Moyesa nie grał tak chyba nawet na treningach…
Bufon z twarzą prostaka?
I w tym momencie przypomina nam się naturalnie Tomasz Wołek, który w tym sezonie z pewnością zakupi sobie koszulkę Jesusa Navasa albo innego Aguero.
Ale, okazuje się, że van Gaal ma również inną twarz. Poza opieprzaniem dziennikarzy, piłkarzy, współpracowników i każdego, kto ośmieli się wejść mu w drogę, Holender, przynajmniej na początku swej drogi w United, wybrał raczej pokojowe rozwiązania. Ktoś powie – nic wielkiego. Normalność. Ba, nie normalność, ale zwykły banał! Uściski, jakieś pierdu-pierdu o tym, że warto spojrzeć, gdzie stoi bramkarz przed strzałem? Gratulacje, piątki i skakanie sobie w ramiona po kompletnie naturalnych, zwykłych, wcale nie oszałamiających zagraniach?
Czym tu się właściwie podniecać, czemu te filmiki zdobywają jakąś oszałamiającą popularność, czemu ruszają viralowo w świat? Czy jako zaprzeczenie wizerunku tyrana? Jako chęć pokazania, że van Gaal tworzy tak naprawdę unikalną więź z zawodnikami, by po całym sezonie chodzenia z naburmuszoną miną móc wykrzyczeć na koniec “mistrzowie całego kraju”, tak jak kilka lat temu w Niemczech?
Ciężko w tej chwili osądzać, to przecież ledwo pięć sparingów, kilka konferencji, zadowolony taniec, chwytliwe hasełka rzucane dziennikarzom i poklepywanie po ramionach na treningach.
Ale – i przyznają to pewnie nie tylko kibice United – jest w tym coś niezaprzeczalnie uroczego. Może nawet bardziej uroczego, niż w tych klepkach, podczas których Manchester United wygląda jak Holandia z meczu z Hiszpanami.
*
Na koniec wypadałoby podać liczby. Pięć meczów. Szesnaście strzelonych goli. Cztery stracone – trzy z rzutów karnych, jeden po strzale zza połowy. Dziesiątki celnych podań do przodu. To wszystko sparingi, to wszystko z przymrużeniem oka, to wszystko z olbrzymią gwiazdką i dopiskiem – “wyniki mogą ulec zmianie przy nałożeniu na piłkarzy jakiejkolwiek presji”, ale mimo wszystko – Manchester United Louisa van Gaala robi wrażenie już teraz, po kilku tygodniach pracy i zaledwie kilku roszadach w składzie. Co stanie się z tym zespołem po dokonaniu zapowiadanych transferów, dołączeniu do drużyny urlopowanych zawodników i ogarnięciu wszystkiego w jeden, wreszcie oddychający pełną piersią organizm?
Albo najbardziej spektakularny powrót do gry po upokarzającym sezonie 2013/14, albo jeszcze bardziej spektakularny zawód. Apetyty po zebraniu pierwszych owoców pracy Holendra są bowiem ogromne. Tak, jak za czasów Sir Alexa Fergusona…