Reklama

We Fiorentinie? Spokojnie dałbym radę

redakcja

Autor:redakcja

04 sierpnia 2014, 09:20 • 22 min czytania 0 komentarzy

– Nie chodzi o to, żeby teraz po Celticu zadzierać nosa, ale im dłużej gram w piłkę, tym dobitniej dostrzegam, że to otoczenie tworzy piłkarza. Z moich obserwacji wynika, że są gracze z najwyższej półki i całe mnóstwo z tej średniej. Ci pierwsi robią wynik, pozostali są podobni pod względem umiejętności. Według mnie nie ma kolosalnej różnicy w umiejętnościach piłkarzy średniej europejskiej klasy, którzy grają w Legii, Fiorentinie czy Valencii. Różnica polega po prostu na tym, że w tamtych klubach obok średniaków biega dodatkowo dwóch-trzech zawodników z najwyższej półki. A jeśli masz przy sobie takich, to od razu wydajesz się lepszy – mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą Miroslav Radović. Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd prasy – pełen relacji i tematów ligowych. Startujemy.

We Fiorentinie? Spokojnie dałbym radę

FAKT

„Legia oddała hołd powstańcom” – od tego zaczynamy. Zresztą na łamach Faktu dwie z czterech stron piłkarskich będą dzisiaj tyczyć się Legii.

To był bardzo wzruszający moment. Przed rozpoczęciem sobotniego meczu Legii z Górnikiem (1:1) kibice zgromadzeni na stadionie oddali hołd żołnierzom biorącym udział w Powstaniu Warszawskim. Władze stołecznego klubu zaprosiły na trybunę honorową weteranów walk o wolność stolicy. Z zaproszenia skorzystało ok. 150 powstańców. Niektórzy nie mogli opanować łez, kiedy fani przed pierwszym gwizdkiem sędziego utworzyli z rac symbol Polski Walczącej. „Cześć i chwała bohaterom!” – krzyczeli fani Legii. Również kibice z Zabrza zachowali powagę i uszanowali minutę ciszy. Odśpiewano także wszystkie zwrotki hymnu narodowego. Piłkarze mistrza Polski występowali z okolicznościowymi biało-czerwonymi opaskami na ramieniu. Wzniosła atmosfera zrobiła na zawodnikach niesamowite wrażenie. – Obchody rocznicy powstania są naprawdę wyjątkowe. Widziałem, co działo się na mieście w godzinie wybuchu walk. Wszyscy stanęli w miejscu i oddali cześć bohaterom. Przed meczem zachowanie kibiców również było niesamowite. Kiedy zaintonowali hymn, zrobiło mi się ciepło na sercu. To było bardzo wzruszające przeżycie – powiedział urodzony w Warszawie pomocnik Legii Bartłomiej Kalinkowski (20 l.).

Reklama

Marek Saganowski o krok od klubu 100.

To miał być wielki jubileusz Marka Saganowskiego (36 l.). Napastnik Legii rozgrywał swój setny mecz w barwach stołecznego klubu w ekstraklasie i stanął przed szansą, żeby w spotkaniu z Górnikiem strzelić swojego setnego gola w lidze. Strzelił tylko raz, dzięki czemu ma teraz na koncie 99 zdobytych bramek. – Szkoda, że się nie udało, bo miałem dwie, może nawet trzy fantastyczne sytuacje do strzelenia gola. Niestety, zabrakło skuteczności. Tym bardziej żal, że straciliśmy punkty na swoim stadionie, a zostawiliśmy na boisku wiele zdrowia – powiedział Saganowski. Przed rozpoczęciem spotkania doświadczony zawodnik otrzymał pamiątkową koszulkę od dyrektora sportowego Legii Jacka Mazurka (45 l.) i szefa skautingu Michała Żewłakowa (38 l.). W trakcie gry „Sagan” nie myślał jednak o jubileuszu. Legioniści mogli wygrać, bo stworzyli sobie kilka znakomitych sytuacji.

Strona numer trzy to echa pozostałych meczów, pod zbiorczym tytułem: Posada Rumaka wisi na włosku. O tym dosłownie jedno zdanie: „Jeśli w czwartkowym meczu ze Stjarnan Lech nie wygra, trener Rumak może stracić pracę”. Cała reszta tekstu nieciekawa, bez historii.

Szykuje się wielki tranfer: Boruc może trafić do Bayernu. Taką informację podali przed kilkoma dniami dziennikarze brytyjskiej gazety „Daily Telegraph”, dziś powiela ją nasz rodzimy tabloid.

Być rezerwowym w Southampton czy w Bayernie Monachium? Przed takim dylematem może za chwilę stanąć Artur Boruc. Jak donosi Daily Telegraph, reprezentant Polski jest jednym z kilku bramkarzy, którymi interesują się mistrzowie Niemiec. I wcale nie musi to być informacja z kategorii science fiction. Bawarczycy szukają bowiem klasowego zmiennika dla Manuela Neuera. W tej chwili mają jednego rezerwowego bramkarza, którym jest Tom Starke. Ten ostatnio (czyli prawie półtora roku temu) zasłynął tym, że w spotkaniu ligowym z Norymbergą obronił rzut karny odbijając piłkę… twarzą (Bayern wygrał 4:0). Oprócz Boruca na liście władz Bayernu (decyzje transferowe podejmuje zarząd klubu) są podobno takie tuzy, jak były golkiper Barcelony Victor Valdes oraz Pepe Reina z Liverpoolu (Hiszpanowi skończyła się umowa wypożyczenia do Napoli). Jeśli któryś z nich usiądzie do rozmów z Niemcami, oznaczać to będzie, że godzi się na grzanie ławy. Bayern nie ukrywa bowiem – i nikt nie ma co do tego złudzeń – że numerem 1 w klubie jest (i przez wiele lat jeszcze będzie) Manuel Neuer. W normalnych warunkach informację o ewentualnych przenosinach Boruca należałoby potraktować jako żart, tak jak wydawało się kilka lat temu, że nieprawdopodobny był transfer Jerzego Dudka do Realu Madryt. Różnica między nimi jest taka, że ten pierwszy, gdy dostał ofertę od ówczesnego menedżera Królewskich Jose Mourinho, był rezerwowym w Liverpoolu. Boruc ma zaś za sobą całkiem niezły sezon w barwach Świętych. Są też podobieństwa – obaj propozycję dostali w tym samym wieku (34 lata) i obaj mieli przed kilka sezonów gry na wysokim poziomie. Trzeba też wziąć pod uwagę, że zgoda na bycie rezerwowym w klubie, oznacza też skazanie się na marginalizację w drużynie narodowej.

Reklama

Numer typowo ligowy, mało interesujący.

RZECZPOSPOLITA

Na łamach Rzeczpospolitej warto zwrócić dziś uwagę na dwa materiały Piotra Żelaznego. Pierwszy to krótka rozmowa z Marcinem Robakiem. „Do Chin było za daleko”. Cytujemy:

Chodzi o odszkodowanie należne panu za zerwanie kontraktu?
– To nie jest takie proste. Podjąłem próbę wyjazdu do Chin, transfer nie doszedł do skutku, stąd mój powrót do Pogoni. Jednak według nas, czyli mojego menedżera i prawników, wszystkie dokumenty były już podpisane przez obie strony i nic nie stało na przeszkodzie, żeby do transferu doszło. Czekamy na rozstrzygnięcie tego sporu, ale nie zaprzątam sobie już tym zbytnio głowy. Nie wyszło, trudno. Dobrze, że mogłem wrócić do Pogoni. Podpisałem nową umowę i teraz moim celem jest wyłącznie powrót do formy.

Dość niespodziewanie znalazł się pan od razu w podstawowej jedenastce.
– Gdy Pogoń pojechała na zgrupowanie, ćwiczyłem sam, w oczekiwaniu na transfer. Ostatni mecz przed spotkaniem w Kielcach rozegrałem więc 1 czerwca. Nie brałem udziału w żadnym sparingu ani oczywiście nie wystąpiłem w pierwszych dwóch kolejkach ekstraklasy. Na szczęście w tym roku przerwa między sezonami była bardzo krótka, więc nie mam wielkich zaległości.

Trener Dariusz Wdowczyk zaufał panu, choć nie zagrał pan nawet w jednym meczu przygotowawczym…
– Przede wszystkim czekaliśmy z trenerem, czy w ogóle będę uprawniony do występu w tym spotkaniu. Czy na czas zostaną załatwione wszystkie formalności. Bo to nie jest codzienna sytuacja, że piłkarz odchodzi z danego klubu, transfer nie dochodzi do skutku i wraca. Ale miałem sygnały od trenera, że jeśli formalności zostaną załatwione, to zagram z Koroną.

Ten sam autor pisze o Bergu, który gra o Europę.

Na rotacjach Norwega korzystają zawodnicy drugiego planu. Berg od pierwszej minuty wystawił w sobotę na pozycji defensywnego pomocnika 20-letniego wychowanka akademii Legii – Bartłomieja Kalinkowskiego (grał już w pierwszej kolejce z Bełchatowem, ale nie od początku), a po przerwie dał zadebiutować w lidze jego rówieśnikowi Łukaszowi Monecie. Niespodziewanie w podstawowym składzie znalazł się także Henrik Ojamaa. Skrzydłowy z Estonii w zeszłym sezonie zasłynął głównie z tego, że miał już podpisać kontrakt z Lechem Poznań, ale w ostatniej chwili przejęła go Legia, po czym szybko tego pożałowała, bowiem Ojamaa dał się poznać jako człowiek, który rozgrywa na boisku swój prywatny mecz, a koledzy z drużyny dla niego nie istnieją. Estończyk miał z Legii latem odejść, ale nie znalazł nowego klubu. Jego obecność w pierwszym składzie przeciwko Górnikowi pokazuje jednak, jak głęboko musiał sięgać Berg, by skompletować zespół. Podobnie było w pierwszej kolejce, gdy przeciw GKS Bełchatów w jedenastce znalazł się odsunięty do rezerw Wladimer Dwaliszwili. Mecze w Europie pokazały, jak bardzo Legia w ofensywie uzależniona jest od Miroslava Radovicia. Gdy oszczędzanego na rewanż z Celtikiem Serba zabrakło w sobotę, ataki Legii znowu były do bólu przewidywalne. Najgorszy na boisku był Arkadiusz Piech, pozyskany przed sezonem z Zagłębia Lubin. Co chwila wpadał w pułapki ofsajdowe, a gdy już dochodził do dobrych sytuacji, to je marnował. Przeciwko Górnikowi kiepsko wypadli nawet ci, od których najwięcej się oczekuje. Duszan Kuciak popełnił błąd przy bramce dla Górnika w 25. minucie, gdy próbował wyłapać dośrodkowanie, ale zderzył się z Dossą Juniorem i Igorem Lewczukiem, od którego odbiła się piłka i wturlała do bramki. To nie była jedyna niepewna interwencja słowackiego bramkarza. Kuciak nie popisał się nie tylko od strony czysto sportowej, ale także – po raz kolejny – ludzkiej. Słowak ma bowiem manierę obwiniania całego świata za stracone gole. Co chwila wyskakuje z bramki jak poparzony, by pouczać krzykiem obrońców. Gdy gol pada ewidentnie z jego winy…

GAZETA WYBORCZA

Na łamach Wyborczej dziś Sport.pl Ekstra. Sporo czytania o piłce. Poligon dziś autorstwa Macieja Blauta, śląskiego korespondenta. „Górnik w betonowych butach”. Ciągle o problemach w Zabrzu.

Na prostą Górnika miał wyprowadzić Zbigniew Waśkiewicz, który w marcu został nowym prezesem. Cieszący się renomą na Śląsku były rektor katowickiej AWF doprowadził do ładu Polski Związek Biathlonu. W Zabrzu zaczął wdrażać plan ratunkowy. Budżet na pensje zawodników został ścięty z 900 tys. zł miesięcznie niemal o połowę. To wciąż mało. Wierzyciele walczą o swoje coraz bardziej stanowczo, jeden z nich nosi się nawet z zamiarem złożenia wniosku o upadłość klubu. Z finansowania Górnika wycofała się Kompania Węglowa, największy sponsor, który w poprzednich latach dawał kilka milionów złotych. W tym okienku transferowym klub z Zabrza nie zarobił ani złotówki na sprzedaży graczy. W ostatnich latach kasę zasilały dochody z transferów Arkadiusza Milika do Bayeru Leverkusen, Łukasza Skorupskiego do Romy czy Krzysztofa Mączyńskiego do Guizhou Renhe. Teraz gwiazdy, czyli Préjuce Nakoulma i Paweł Olkowski, odeszły za darmo, bo wygasły ich kontrakty. Pozostaje kwestia nowego stadionu. Obiekt miał być gotowy w kwietniu ubiegłego roku, ale budowa została wstrzymana z powodu problemów głównego wykonawcy. Budowlańcy wracają właśnie do pracy, lecz nie wiadomo, kiedy obiekt będzie gotowy. Gra przy ograniczonej widowni sprawia, że Górnik traci rocznie kolejne miliony. Waśkiewicz chciał ratować klub pożyczką z miasta, ale spotkał się z odmową. Zamiast pieniędzy do klubu nadeszło pismo z groźbą odcięcia prądu. Cierpliwość zaczęli tracić piłkarze. Klub wypłacił im zaległości za poprzedni rok, gdy starał się o licencję. Na bieżące płatności nie ma pieniędzy. Zawodnicy zagrozili rozwiązaniem kontraktów. Napastnik Mateusz Zachara i stoper Błażej Augustyn mogą w każdej chwili znaleźć nowych pracodawców. Waśkiewicz ostrzegł, że Górnik zbliża się do katastrofy, i podał się do dymisji. Rada nadzorcza Górnika nie wybrała jego następcy. Na razie klubem mają rządzić dwaj wiceprezesi i nie wiadomo, czy i kiedy się to zmieni.

Rzeczy widzialne i niewidzialne – to felieton Wojciecha Kuczoka. Pisze o „sztuce zadowolenia”.

Nie będzie nam dane przejść do porządku dziennego nad takimi sukcesami jeszcze długo, a może nawet nigdy – cieszmy się więc i napawajmy, Legia wygrała z Celtikiem 4:1 w eliminacjach Ligi Mistrzów, to nie był opłacony sparing przeciw europejskiej legendzie, która wysłała swój drugigarnitur na piłkarską prowincję, to był mecz o wielkie pieniądze i splendory, w którym polski klub wybatożył słynny klub europejski ze słowiańską dezynwolturą, ale i gościnnością, jakiej próżno w świecie piłki szukać. Legioniści uprzejmie postanowili zdobywać gole tylko z gry, rzuty karne uznali za pomoc zbędną, niegodną mistrzów. Jeśli z Wielkiej Brytanii ekipa Berga wróci na tarczy, Ivica Vrdoljak winien zostać poddany spektakularnej torturze albo wiecznej infamii w postaci antypomnika, najlepiej tuż obok postumentu Kazimierza Deyny – ulepiony z jakiejś nieszlachetnej i nietrwałej materii Vrdoljak podchodzący do rzutu karnego kurczyłby się obmywany deszczem, owiewany wiatrem, odrywany po kawałku przez złośliwców, aby z czasem zniknąć ze wstydu. Wierzę jednak, że tak źle nie będzie, kapitan warszawiaków na razie z Deyną ma tyle wspólnego, że obu się zdarzyło nie trafiać z „jedenastek” w ważnych meczach, i tę ma na razie nad Deyną przewagę, że pudła Serba tragicznych konsekwencji się nie doczekały, poczekajmy, poczekajmy. Na powtórzenie wyczynu Mart~na Palermo zabrakło czasu, nie trafić trzech „jedenastek” w jednym meczu to było coś, ale nie trafić trzech w meczu wygranym – to dopiero zabawa! Palermo swego czasu przyczynił się do porażki swojej reprezentacji, Vrdoljak mimo najszczerszych chęci nie mógł trwale pogorszyć nastrojów przy Łazienkowskiej, bo rywale tego dnia po prostu dali się znokautować, dali sobie skakać po głowie, dali się obedrzeć ze skóry. Nie, Legia nie zagrała wybitnego meczu, wybitny mecz zagrał Miroslav Radović i to wystarczyło na żenująco słabych Szkotów – ale, ale, powtórzmy raz jeszcze, ponapawajmy się, skoro jest czym: Legia pogruchotała Celtic, wygrała 4:1 (słownie: cztery do jednego) z mistrzem Szkocji, to brzmi pięknie, to wygląda tak wspaniale, jakby się nam przyśniło, między snami dobrze jest czasem uświadomić sobie, że między nami dobrze jest, skoro wygrywamy takie mecze.

Na kolejnej stronie: Tak się strzela karne, panie Vrdoljak. Trochę wzorów, matematyki, algorytmów. Krótko mówiąc: jak powinna wyglądać idealnie wykonana jedenastka.

Do problemu zabrali się badacze z kraju, który wręcz słynie z zaprzepaszczania swoich szans we wszelakich turniejach poprzez beznadziejne wykonywanie jedenastek. Tym krajem, oczywiście, jest Anglia, której naukowcy, a konkretnie grupa ekspertów z Uniwersytetu Johna Mooresa w Liverpoolu, powiedzieli „dość” i przygotowali dla swojej reprezentacji wzór na perfekcyjny strzał. Żeby go odkryć, przeanalizowali wszystkie karne strzelone przez Anglików we wszystkich ważnych turniejach od 1962 roku. Sobie znanymi sposobami doszli następnie do wniosku, że ucieleśnieniem perfekcyjnego karnego był strzał Alana Shearera wykonany przeciwko Argentynie na mistrzostwach świata we Francji w 1998 roku (w meczu, który Anglia, rzecz jasna, przegrała w karnych). Następnie wyczyn Shearera opisali matematycznym wzorem. Wzór wygląda tak: { [ (X+Y+S)/2] x [ (T+I+2B)/4]}+ (V/2) -1. Jeśli następnym razem Ivica Vrdoljak będzie o niej pamiętał, wszystko powinno być OK. Dodając do wzoru krótką legendę, naukowcy oświadczyli, że X oznacza tu horyzontalne odchylenie piłki od środka bramki (słowem, czy strzelamy w lewo czy w prawo), Y – odchylenie w górę lub w dół, S to liczba kroków wykonanych w rozbiegu, T odpowiada za czas pomiędzy ustawieniem piłki a wykonaniem strzału, I to czas upływający między wykonaniem strzału a momentem, w którym bramkarz rozpoczyna paradę, B oznacza ułożenie stopy strzelca, natomiast V to prędkość piłki. W idealnej jedenastce ta ostatnia wartość powinna mieścić się w przedziale od 25 do 29 m na sekundę. Ze strzałem nie powinno się też specjalnie grzebać. Należy go wykonać w mniej więcej 3 s od ustawienia piłki. Pomaga też wyczekanie na ruch bramkarza, słowem: zatrzymanie się na moment przed samym kopnięciem. Jeśli jednak ten ułamek trwa powyżej 0,41 s, szanse na gola znacznie spadają. Dalsze parametry są tak skomplikowane, że niezwiązanej z profesjonalnym futbolem istocie ludzkiej mózg wypłynąłby przez uszy od samego myślenia o nich.

Na koniec rozmowa z Miro Radoviciem. – Spokojnie poradziłbym sobie w takim klubie jak Fiorentina. Gdybym pięć lat temu myślał jak teraz, byłbym dziś gdzie indziej – mówi.

Ludzie pytają, jak to się stało, że Radović gra tak dobrze?
– Myślę, że to się bierze z pewności siebie. W tym otoczeniu już nie raz udowadniałem swoją klasę. Od kilku lat się nie stresuję, wybiegając na boisko, niezależnie przeciw komu gramy. Mam 30 lat, czuję się dojrzały, wychodzę do gry po to, aby pokazać, co potrafię. Gdybym pięć lat temu myślał jak teraz, dziś byłbym w zupełnie innym miejscu

Od kilku lat w gronie dziennikarzy się dyskutuje, czy dałbyś sobie radę w średnim europejskim klubie, skoro błyszczysz w europejskich pucharach. Na przykład w takim zespole jak Fiorentina?
– W Fiorentinie? Spokojnie dałbym sobie radę. Nie chodzi o to, żeby teraz po Celticu zadzierać nosa, ale im dłużej gram w piłkę, tym dobitniej dostrzegam, że to otoczenie tworzy piłkarza. Z moich obserwacji wynika, że są gracze z najwyższej półki i całe mnóstwo z tej średniej. Ci pierwsi robią wynik, pozostali są podobni pod względem umiejętności. Według mnie nie ma kolosalnej różnicy w umiejętnościach piłkarzy średniej europejskiej klasy, którzy grają w Legii, Fiorentinie czy Valencii. Różnica polega po prostu na tym, że w tamtych klubach obok średniaków biega dodatkowo dwóch-trzech zawodników z najwyższej półki. A jeśli masz przy sobie takich, to od razu wydajesz się lepszy.

Przeciętny zespół, ale z wielką wiarą w swoje możliwości, może osiągnąć więcej niż dobry, ale z zachwianym poczuciem własnej wartości?
– Zdecydowanie tak. Pokazało to w ostatnim sezonie chociażby Atletico Madryt. Kolektyw, pewność siebie, zaangażowanie. Oni byli pewni, że zdobędą mistrzostwo Hiszpanii, i to zrobili, przy okazji doszli do finału Ligi Mistrzów. Taki Diego Costa to dobry piłkarz, ale nie wybitny. Ma jednak charakter do gry. Wiara we własne siły to podstawa. W ostatnich latach byli w Legii zawodnicy, którzy po jednym okrzyku kibiców po ich nieudanym zwodzie nie byli w stanie kontynuować gry. W minionym sezonie trenował z nami Brazylijczyk z Flamengo Raphael Augusto. Na treningu mijał pięciu obrońców, robił cuda z piłką, a w meczu o stawkę zmieniał się w kogoś innego i kompletnie znikał.

SPORT

Korzym już na okładce Sportu.

Dzisiejsze wydanie dość specyficzne, bo mamy w nim praktycznie same relacje z boisk Ekstraklasy i pierwszej ligi. Nie zamierzamy ich cytować. Może da się wyjąć jakieś ciekawostki. Dziennikarz Sportu chwali Błażeja Augustyna, zapowiadając mu ciekawe półrocze. Zastanawia się czy prędzej trafi do reprezentacji, czy do Legii, w której już kiedyś występował.

Wojciech Borecki stanowczo dementuje jakoby jego decyzja o dymisji miała coś wspólnego z zatrudnieniem Korzyma i opłaceniu mu wysokiego kontraktu przez Murapol, jak sugerowano. – Mówiąc o kominach płacowych miałem zupełnie co innego na myśli. Od początku byliśmy bardzo zdeterminowani, aby pozyskać tego zawodnika. I niezmiernie cieszę się, że udało nam się dokonać takiego wzmocnienia.

Co o transferze mówi sam Korzym?

– Poczułem, że jestem w Kielcach niechciany. Postanowiłem zmienić klimat i myślę, że wyszło mi to na dobre. Chcę sprawiać teraz kibicom radość w Bielsku (…) Fajnie, że jest bramka, ale stawiam sobie zdecydowanie wyższe cele. Teraz będę zgrywał się z zespołem i myślę, że to przyniesie efekt w następnym spotkaniu (…) Piłkarze z Chorzowa na pewno odczuwają trudy gry w europejskich pucharach. My nie musimy się tym przejmować, bo skupiamy się tylko na lidze.

Na koniec sprawdźmy, co do powiedzenia po swoim występie miał Paweł Brożek.

– Wiemy o co chodzi. Zawiodłem w tym meczu. Nie ma dla mnie usprawiedliwienia, choć w ostatnim czasie nie trenowałem z drużyną. Z tego co miałem, powinienem strzelić przynajmniej dwa gole. W tych sytuacjach zrobiłem wszystko idealnie. Było tempo, zgubiłem obrońców, jednak zabrakło wykończenia. Tak naprawdę dopiero dzisiaj zapadła decyzja, że zagram. Czułem się dobrze, byłem do gry, ale…

SUPER EXPRESS

Z niepokojem zaglądamy do Super Expressu i… Tak, tabloid zrobił ze Stanisława Terleckiego sprawę niemal narodową. Piłkarsko-obyczajowy dramacik rodzinny po raz drugi nie tylko w dziale sportu, ale NA OKŁADCE. Stanisław Terlecki: Jestem alkoholikiem i lekomanem.

– Lubię pić – mówi „Super Expressowi”. – Jeśli ktoś nie może wyobrazić sobie dnia bez alkoholu, to jak go można nazwać? Alkoholikiem. Tak, jestem uzależniony. Kiedyś, jak jeszcze pracowałem, przywoziłem sobie do domu sześć piw i do nich zasiadałem. Odreagowywałem w taki sposób i szedłem spać. To były mocne piwa, 7-procentowe. Teraz przerzuciłem się na lżejsze, no, ale cały czas piję. Codziennie rano ruszam do sklepu po browarki, a potem gapię się w telewizor i popijam. Zawsze lubiłem piwo, to chyba te niemieckie geny we mnie siedzą. Poza tym jak pisał Kochanowski: „Na frasunek dobry trunek”. Tych zmartwień mi nie brakowało, więc zalewało się je alkoholem. Alkoholizm to niejedyny problem Terleckiego. Do tego dochodzi uzależnienie od leków. – Mówią, że dziwnie się zachowuję, bo biorę narkotyki. A ja ich nigdy nie tknąłem! Ba, kiedyś mojego syna, Maćka, z nałogu narkotykowego wyciągałem. Moje zachowanie to efekt i alkoholu, i przyjmowania leków. Jak tylko piłem, to funkcjonowałem w miarę normalnie. A kiedy brałem leki, to mówili, że jestem na haju. Kiedy połączyłem jedno z drugim, to tworzyła się mieszanka wybuchowa. Nieraz faszerowałem się lekami, żeby zapomnieć o wszystkich problemach – wyjawia. Terlecki obiecuje jednak, że chce skończyć z używkami.

Żałosny spektakl ciągle się nie kończy.

Na wcześniejszych stronach krótkie relacje z Ekstraklasy w ramkach.

Najpierw wystrzelił duet Łukaszów: Burliga – Garguła. Pierwszy przedarł się skrzydłem, drugi pokonał Jasmina Buricia. 10 minut później tego pierwszego zastąpił Rafał Boguski. Lechici wydawali się bezradni. Do głosu doszli dopiero po przerwie. Najpierw do siatki Michała Buchalika trafił Hubert Wołąkiewicz z rzutu karnego. Decyzja arbitra o podyktowaniu „jedenastki” wzbudziła sporo kontrowersji, ale była słuszna: bramkarz Wiślaków okazał się spóźniony w rywalizacji z Łukaszem Trałką. Na 10 minut przed końcem popis umiejętności dał Barry Douglas. Lewy defensor „Kolejorza” wykorzystał rzut wolny z 25 metrów. Co ciekawe Szkot do momentu strzelenia bramki wydawał się najsłabszym ogniwem w talii Mariusza Rumaka. I gdy wydawało się, że to poznaniacy przechylą szalę zwycięstwa na swoją korzyść, trzeciego gola strzelili Wiślacy. Wilde Donald Guerrier nie mógł zachować się gorzej. Fatalnie przyjął, wpadł w Huberta Wołąkiewicza, pogubił się, stracił panowanie nad piłką i uderzył w środek bramki. W normalnych warunkach musiałby chwycić się za głowę. W Poznaniu mógł wznieść ręce w geście triumfu.

Poza tym:
– Śląsk wygrał, bo miał Picha
– Debiut marzeń Korzyma.
– Kiełb huknął jak z armaty
– Sagan strzelił po setce.

Krótko mówiąc: Stanisław Terlecki, a reszta to sprawozdania z ligi.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec PS i jego poniedziałkowa okładka:

1:1 z Górnikiem, czyli wkalkulowana strata. Tak dziś o Legii pisze Przegląd. Gorzej, że kontuzja odnowiła się Dusanowi Kuciakowi. Czy przed Celtikiem postawią go na nogi?

Słowak miał nie grać w ostatniej kolejce ligowej i spokojnie wyleczyć uraz. Trenerzy, Berg i Krzysztof Dowhań, namawiali go, żeby odpuścił. Jednak on na własną prośbę wystąpił. I nie był to dobry mecz w jego wykonaniu. Popełnił błąd przy straconej bramce, staranował Dossę Juniora, a piłka przypadkowo odbita od Igora Lewczuka wpadła do bramki. – Górnik strzelił gola po moim błędzie. Pierwsza myśl była taka, żeby nie wychodzić do tego dośrodkowania, wtedy któryś z obrońców spokojnie wybiłby piłkę. Jednak wyszedłem. Dlaczego? Po fakcie wszyscy jesteśmy mądrzy, a na boisku trzeba podejmować decyzje w ułamku sekundy. Mimo tego powinniśmy to spotkanie wygrać, bo okazji do zdobycia bramek nie brakowało – stwierdził Kuciak. O stanie swojego zdrowia nie chciał mówić, ale na zadowolonego nie wyglądał. – Wszystko jest w porządku, idziemy do przodu. Czy wystąpię z Celtikiem? Zadecyduje o tym trener Berg – odpowiedział enigmatycznie. Legia nie ma innego wyjścia, Słowak musi wystąpić, bo jego zmiennicy nie gwarantują tak wysokiego poziomu. Dlatego zaryzykuje, ale niech nikt się nie zdziwi, jeśli w kolejnym meczu ligowym, pomiędzy słupkami zobaczymy Konrada Jałochę.

Kalinkowski przekonuje, że nie obawiał się Sobolewskiego.

Zagrałem lepiej niż w meczu o Superpuchar z Zawiszą i spotkaniu ligowym z GKS Bełchatów. Z drugiej strony po raz kolejny, w momencie kiedy schodziłem z boiska, moja drużyna przegrywała. To na pewno nie może napawać optymizmem. W drugiej połowie dokuczały mi skurcze, dlatego musiałem zejść. Muszę więcej trenować.

Znów straciliście punkty. Myślicie tylko o rewanżowym spotkaniu z Celtikiem?
– Chcemy wygrywać zawsze, dlatego nie jesteśmy zadowoleni z remisu. Nie myślimy o podziale punktów na wiosnę, po fazie zasadniczej chcemy być liderem ekstraklasy. Strata punktów nie jest mi obojętna, ale wydaje mi się, że nasza gra wygląda coraz lepiej, dlatego jestem optymistą przed kolejnymi spotkaniami.

W zespole Górnika wystąpił doświadczony Radosław Sobolewski. Miał pan strach przed pojedynkami z tym zawodnikiem?
– Cenię Sobolewskiego za jego karierę, ale niczego się nie bałem. Na pewno nie dał mi taryfy ulgowej, choć z drugiej strony zapewne domyślał się, że skoro gram w Legii, to nie jestem dzieciakiem.

Lech – Wisła. To znowu był klasyk, jak za dawnych lat.

Już po podstawowym składzie Lecha można było wnioskować, co stanowi priorytet dla trenera Rumaka. Pięć zmian w wyjściowym zestawieniu oznaczało jedno – przede wszystkim liczy się rewanż z zespołem z Islandii, a mecz z Wisłą jest tylko kłopotliwym przerywnikiem. Z kolei jeśli ktokolwiek łudził się, że kadra Kolejorza jest na tyle szeroka, by tak duża rotacja nie odcisnęła piętna na grze drużyny, pierwsza połowa wyprowadziła go z błędu. Zawodnicy Białej Gwiazdy potrzebowali kilku minut, aby dostosować się do wysokiego pressingu gospodarzy, po czym sami ruszyli do ataku. Na początku nieporadnie, a następnie skutecznie. – Jak sami sobie nie strzelimy gola, to trudno nam strzelić – przekonywał w czwartek Rumak. W niedzielę jego tezę obalił Łukasz Garguła, który przed przerwą dwukrotnie pokonał Jasmina Buricia, za pierwszym razem wykończając indywidualną akcję swojego imiennika Burligi, a za drugim korzystając z dobrej współpracy dwójki Semir Stilić-Rafał Boguski. Po bramce na 0:2 trybuny na stadionie przy ulicy Bułgarskiej straciły cierpliwość. Ostatni kwadrans pierwszej części gry ponad 16 tysięcy kibiców pytało swoich pupili: Co wy robicie, Kolejorz, co wy robicie? Nagana od fanów nie obudziła gospodarzy, którzy nieporadności Pawła Brożka zawdzięczają brak blamażu.

Kolejne ligowe relacje:
– Korona wstaje z kolan
– Masakra w kwadrans w Bielsku
– Pich zastąpił Paixao

Przed meczem Łęcznej z Bełchatowem, mamy tekst o drużynie gości. „Dobre, bo polskie”. Bez zadęcia i obiecywania gruszek na wierzbie w Bełchatowie zbudowali drużynę.

Ważna jest tożsamość. Uznaliśmy, że w szatni liderami będą Polacy i to oni mają decydować, co się w zespole dzieje. Wyjątkiem są Zubas i Komołow, obcokrajowcy, ale oni temperamentem świetnie pasują do drużyny, no i są to gracze, których świetnie znamy – tłumaczy prezes Marcin Szymczyk. Kamil Kiereś przytakuje: – To za moich czasów byli ściągani bracia Makowie, Kamil Wacławczyk, Adrian Basta czy Maciej Wilusz. To też pokazuje, że strategia stawiania na polskich piłkarzy ma sens i w Bełchatowie się sprawdza (…) To zawsze był rodzinny klub, bez specjalnej presji. Wszystko solidnie, a pieniądze płacone na czas. Ze wszystkimi się kumplowałem, włącznie z panią sprzątaczką i kucharką. To pewnie się tam nie zmieniło – opowiada Radosław Matusiak, jeden z najlepszych piłkarzy w historii Bełchatowa.

Przyjemny tekst, do przeczytania. Ale przechodzimy do rozmówki z zawodnikiem Łęcznej: Patrikiem Mrazem. Z tytułu krzyczy: Żaden ze mnie pijak. No to cytujemy fragment:

– Są piłkarze, którzy praktycznie idą tylko w górę. Wszystko im się układa. A ja? Śląsk, afera i cisza. Zaczynam od nowa. Chcę udowodnić, że potrafię grać w piłkę. No i że pijakiem nie jestem.

W Polsce nikt nie postrzega pana jako zawodnika, który grał w Lidze Mistrzów, tylko jako pijaka.
– Przykro mi z tego powodu. Kiedy ta afera się rozpętała, w gazetach opisywano mnie jak jakiegoś menela. Na ulicy wskazywano palcem – o, to ten pijak. Przykre i jednocześnie niesamowite, jak szybko można z kogoś zrobić degenerata. To nie był łatwy czas dla mnie. Owszem, popełniłem błąd, ale nie jestem pijakiem. Coś takiego już się więcej nie powtórzy.

Przyszedł pan na trening pijany czy na kacu?
– To drugie. Popełniłem błąd i żałuję. Naprawdę. Jak się wtedy czułem? Dramat. W każdej gazecie – pijak. Wstydziłem się. Zamknąłem się w mieszkaniu, dużo spałem. Sam siedziałem.

Kończymy tekstem o zamieszaniu w Piaście Gliwice. Klub nie dopełnił formalności rozstając się z trenerami Broszem oraz Dudkiem. Na dodatek nie wypłacił im pieniędzy.

Wszystko odbyło się na początku maja. Po bezbramkowym remisie ze Śląskiem Wrocław u siebie trenerzy poprowadzili jeszcze jeden z treningów, po którym podziękowano im za współpracę. Jednak teraz okazuje się, że Brosz z Dudkiem nie otrzymali żadnego formalnego zwolnienia, a zaledwie notatkę informującą, że nie są już trenerami pierwszego zespołu. Nie podpisywali przy tym żadnych dokumentów. Kontrakty z klubem wygasały im z końcem czerwca. Jakby tego było mało, klub nie wywiązał się wobec byłych szkoleniowców z zobowiązań finansowych, mimo wielu rozmów z nimi na ten temat. W tej sytuacji obaj trenerzy lada dzień zamierzają skierować sprawę do Sądu Polubownego przy PZPN. To może oznaczać spore kłopoty dla Piasta. – To niedopuszczalne, żeby klub nie regulował swoich zobowiązań w stosunku do trenerów. To podstawa do tego, żeby wszystkim zainteresowała się odpowiednia komisja i to w trybie pilnym. Choć z tym może być problem, bo są wakacje – mówi dyrektor sportowy PZPN i Szkoły Trenerskiej piłkarskiej centrali Stefan Majewski. Brosz z Dudkiem nie chcą całej sprawy publicznie komentować. Nieoficjalnie wiadomo, że Piast nie zapłacił im dwóch ostatnich pensji (za maj i czerwiec). Do tego, mimo odejścia z klubu, mieli mieć zapewnioną premię za utrzymanie w ekstraklasie. Do podziału na zespół i sztab szkoleniowy wchodziła kwota ok. 800 tys. złotych. Z tych pieniędzy też nic nie trafiło na ich konto. Nic dziwnego, że w tej sytuacji cierpliwość szkoleniowców się kończy.

Najnowsze

Liga Narodów

Po co komu Mbappe, gdy pod bramką szaleje Rabiot? Francja wygrywa z Włochami w Lidze Narodów

Michał Kołkowski
1
Po co komu Mbappe, gdy pod bramką szaleje Rabiot? Francja wygrywa z Włochami w Lidze Narodów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...