Reklama

Kosecki: Dogryzanie piłkarzom staje się modne

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

01 sierpnia 2014, 09:24 • 15 min czytania 0 komentarzy

– Wszyscy jesteśmy Polakami, a nam się źle życzy. Swój swojego nie potrafi wspierać, najlepiej nam dopiec. Każdemu wydaje się, że jest królem świata, a dogryzanie piłkarzom staje się modne. Bo oni nic nie robią, zarabiają wielkie pieniądze, a dodatkowo kopią się po czole. To przykre – mówi dziś na łamach “Przeglądu Sportowego” Jakub Kosecki. Ale materiał, który przede wszystkim warto przeczytać, to bardzo dobry reportaż o rodzinnej tragedii Tadeusza Pawłowskiego.

Kosecki: Dogryzanie piłkarzom staje się modne

FAKT

„Radović już jest w Lidze Mistrzów” – oto pierwszy tekst, który przyciąga naszą uwagę w dzisiejszej prasie.

Legia Warszawa doczekała się zawodnika klasy europejskiej. Miroslav Radović (30 l.) w meczu z Celtikiem Glasgow (4:1) po raz kolejny udowodnił, że bez jego pomocy stołeczna drużyna mogłaby zapomnieć o sukcesach. „Rado” jest w zespole Henninga Berga (45 l.) niezastąpiony. Paradoksalnie, norweski szkoleniowiec może się cieszyć, że piłkarz ma już trzydziestkę na karku. Jeśli byłby o kilka lat młodszy, biłoby się o niego wiele europejskich klubów. – Na pomnik jeszcze nie zasłużyłem – uśmiecha się Radović. Serb przekonuje, że po pierwszym meczu z mistrzem Szkocji legioniści nie mogą jeszcze świętować awansu do kolejnej rundy. – Po meczach z St. Patrick’s byłem wkurzony, bo wokół drużyny i nas stworzono wiele negatywnej atmosfery. Napięcie z nas zeszło po rewanżu w Irlandii, wszystkim gra się trochę łatwiej. Jesteśmy na dobrej drodze. Ale martwi mnie, że dziś więcej osób cieszyłoby się z niepowodzenia Legii, niż jest zadowolonym po 4:1. Dajcie nam trochę czasu i szansę, a ją wykorzystamy. Balon jest napompowany od 18 lat, wszyscy oczekują awansu do Champions League, ale to nie jest takie łatwe. W rewanżu musimy być ostrożni, ale nie mamy się czego obawiać – przekonuje legionista. Przy Łazienkowskiej chętnie nosiliby teraz Serba na rękach, a przecież nieco ponad rok temu Radović był o krok od wyrzucenia z klubu. W maju 2013 roku świętował z Danijelem Ljuboją (36 l.) zdobycie Pucharu Polski, a spotkanemu w nocnym lokalu prezesowi Bogusławowi Leśnodorskiemu (39 l.) zaproponował drinka.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Odpuśćmy sobie to, jak napina się Jakub Kosecki. Co tam więc w felietonie Rudzkiego?

Pewien były znakomity piłkarz zapytał mnie ostatnio: „Ciekawe, co napiszecie, jak Legia wygra z Celtikiem?”, w nawiązaniu do tego, że mistrz Polski, a najbardziej Henning Berg, oberwał za kiepski początek sezonu. Odparłem: „Napiszemy, że wygrała”. Od ponad dekady nie umiem zrozumieć jednej rzeczy – mianowicie tego, że kolejne pokolenia zawodników nie przyjmują do siebie tej jakże prostej reguły: jesteś krytykowany, gdy przegrywasz, gdy zawodzisz, zaś kiedy zwyciężasz, jesteś chwalony. Zrozumienie tej reguły pomogłoby lepiej funkcjonować w symbiozie.

Dalej mamy tematy ligowe:
– Możdżeń nie może wywalczyć sobie miejsca w składzie Lechii
– Cracovia strzela najczęściej na bramkę, ale nie punktuje

No i tekst o Tadeuszu Pawłowskim autorstwa Michała Guza. Naprawdę dobry.

900 kilometrów od Wrocławia, w urokliwym miasteczku nad Jeziorem Bodeńskim, mecze Śląska ogląda w telewizji pewien urodzony we Wrocławiu 37-latek. Cieszy się z goli drużyny Pawłowskiego, ale nie krzyczy z radości. Od dwóch lat siedzi na wózku. Nie chodzi. Nie mówi. Trzeba odżywiać go przez sondę. Nazywa się Piotr Pawłowski. Jest synem trenera wrocławian. (…) W wieku 25 lat musiał zawiesić buty na kołku z powodu choroby. Miał przewlekłe zapalenie jelit. – Któregoś dnia poszedł do szpitala w Bregenz, bo źle się czuł. Okazało się, że ma zapalenie zastawki sercowej. Na dodatek lekarze wykryli, że ona jest nieszczelna. Przewieziono więc syna do szpitala w Innsbrucku. Dwa dni później mieli go operować – mówi trener. To, co wydarzyło się tuż przed operacją ,wywróciło jednak życie całej rodziny do góry nogami. Telefon w domu w Bregenz zadzwonił w środku nocy. – Piotr miał wylew. Jest w stanie krytycznym – powiedział głos w słuchawce.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

RZECZPOSPOLITA

Na początek wywiad z Grzegorzem Krychowiakiem.

Miał pan oferty z Fiorentiny i Anderlechtu, ale wybrał Sevillę. Dlaczego?
– Po rozmowach z trenerem Unai Emerym i dyrektorem sportowym Sevilli czułem, że oni mnie najbardziej chcą.

Nie kusiło pana, by zagrać w Anderlechcie, który seryjnie zdobywa w Belgii trofea i gra w Lidze Mistrzów?
– Po pierwsze, liga hiszpańska jest lepsza, a po drugie, Sevilla wygrała Ligę Europy. Za chwilę będziemy grać z Realem Madryt o Superpuchar. To też klub, który walczy o trofea. Dla mnie to ogromny krok do przodu.

Czy magnesem była też możliwość gry przeciwko Barcelonie, Realowi i Atletico?
– O tym nie myślałem. Zastanawiałem się nad sobą. Z kim przyjdzie mi grać, jaki styl preferuje zespół, co ja mogę mu dać, jak zechce mnie wykorzystać trener.

Hmm, czy tylko nas dziwi to pytanie, czy nie kusiła go wizja Anderlechtu? Wybrał najlepiej jak mógł.

I tekścik o tym, że Rosja nie straci mundialu.

Brak jednomyślności polityków oraz poparcie FIFA sprawiają, że odebranie Rosji mistrzostw 
świata 2018 jest mało prawdopodobne. W marcu dwóch amerykańskich senatorów, Mark Kirk i Dan Coates, wystąpiło do prezydenta FIFA Josepha Blattera z wnioskiem o wykluczenie Rosji z mundialu w Brazylii i odebranie jej organizacji kolejnego. Światowa federacja nie uwzględniła tego apelu, będącego wówczas raczej odosobnionym postulatem. Ostatnie wydarzenia na Ukrainie zmieniły sytuację, głos w sprawie zabierają coraz wyżsi rangą politycy i media. Wicepremier Wielkiej Brytanii Nick Clegg stwierdził, że w obecnym stanie rzeczy Rosja nie powinna być gospodarzem mundialu. – Władimir Putin nie może ciągle testować cierpliwości społeczności międzynarodowej, destabilizować sąsiedniego kraju, wspierać uzbrojonych separatystów i jednocześnie mieć przywilej goszczenia wielkiej sportowej imprezy. Prezydent Rosji wykorzystałby mundial w pełni i jednocześnie pokazał, że reszta świata jest słaba i nieszczera w potępieniu jego zachowania – stwierdził brytyjski przewodniczący Liberalnych Demokratów.

GAZETA WYBORCZA

Przemysław Zych pisze, że to nie czas podrzucać Berga. Nie możemy się z tym bardziej zgodzić.

Triumfalizm po porywającym meczu Legii z Celtikiem (4:1) nie jest wskazany. Celtic gra fatalnie poza Szkocją, a mistrzowie Polski tracili już podobną przewagę. Polski kibic czeka najdłużej w Europie na ponowny awans do Ligi Mistrzów spośród krajów, które kiedykolwiek miały w rozgrywkach przedstawiciela, to już 18 lat. Łatwo takiego fana wpędzać w skrajne nastroje. Jeszcze dwa tygodnie temu po spotkaniu przy Łazienkowskiej z półamatorskim zespołem z Irlandii Saint Patrick’s (1:1) wielu z kibiców zachowywało się, jakby Legia przegrała cały sezon. Wystarczyło wtedy, że Legia rozegrała jeden bardzo zły mecz, aby trenera Henninga Berga natychmiast uznano za nieudacznika. Teraz pociąg jedzie już w drugą stronę i nabrał rozpędu pendolino. Po wysokiej i efektownej wygranej 4:1 – dorzuconej do zwycięstwa 5:0 w rewanżu z Irlandczykami – Berg jest podrzucany w górę. Tym wyżej, im więcej krzykliwych tytułów zamieszczały brytyjskie media (“Celtic zniszczony w Polsce”) i częściej cytowały trenera Celticu Ronny’ego Deilę: “W Warszawie straciliśmy głowy”, oraz piłkarzy ze Szkocji: “Na szczęście nie straciliśmy sześciu czy siedmiu goli”. Odezwał się nawet poprzedni trener drużyny Neil Lennon: “Spodziewałem się tego. Celtic nie zainwestował w nowych piłkarzy”. Z każdą godziną balon nabiera rozmiarów, ale jeśli Legia w środę w Edynburgu nie obroni zaliczki, nikt podrzuconego w górę Berga nie złapie. Historia pokazuje, że mimo efektownej wygranej dwumecz nie jest jeszcze rozstrzygnięty. Celtic zwykł przegrywać wysoko mecze wyjazdowe, a później w Szkocji wrzucać obronę rywali na szaloną karuzelę. Dzień przed warszawskim spotkaniem mówił o tym także Łukasz Załuska, polski bramkarz mistrza Szkocji. – Nie idzie nam w Europie poza swoim stadionem – kręcił głową. Rok temu w dwumeczu decydującym o awansie do Ligi Mistrzów Celtic został pobity 2:0 w Kazachstanie przez Szachtiora Karaganda. W rewanżu Celtic wrzucił piąty bieg i wygrał 3:0. W 2005 roku poległ 0:5 w Bratysławie Artmedii Petrzałka, a później na swoim stadionie nastraszył pewnych swego Słowaków, odrabiając cztery bramki. W przeszłości mistrz Szkocji w fazie grupowej Ligi Mistrzów był w stanie w Lizbonie polec 0:3, a potem w Glasgow pokonać Benficę 3:0.

Image and video hosting by TinyPic

W wydaniu stołecznym natomiast dziennikarz próbuje dojść do tego, skąd się wzięła taka przemiana Legii. I stawia pięć pytań, na które udziela odpowiedzi. Cytujemy jedno z nich.

Dwa tygodnie temu krytykowaliśmy Legię po 1:1 z St. Patrick’s, teraz chwalimy po 4:1 z Celtikiem. Co się zmieniło?
Najwyraźniej to, o czym mówili piłkarze i trener Legii po pierwszych, nieudanych meczach sezonu. Że forma przyjdzie, że szykują ją na trzecią rundę. I tak się stało. Nie wiemy, na ile ta forma wystarczy w Europie, ale przecież nie wiemy też, czy to jej apogeum. Wiemy tyle, że Legia gra po prostu lepiej – akcje są bardziej składne, ruchy piłkarzy szybsze, pressing dokładniejszy, a skuteczność – wyższa. Berg, który w meczach z Zawiszą, St. Patrick’s i Bełchatowem przeprowadzał eksperymenty na drużynie, najwyraźniej wiedział, co robi. Chciał, by najlepsi grali w najważniejszych meczach, te kilka mniej istotnych poświęcił dla wyższego celu. Wyniki zespołu na razie udowadniają, że Norweg miał rację. W żelaznym składzie Legii wszyscy są zdrowi i pokazują albo równą, wysoką formę (Miroslav Radović, Tomasz Jodłowiec, Ondrej Duda), albo jej przebłyski (Michał Żyro, Ivica Vrdoljak, Jakub Kosecki, Michał Kucharczyk). Tylko tyle i aż tyle. Rewolucji nie było, plan Berga po prostu zaczął dawać efekty. Legia dojrzewa.

Image and video hosting by TinyPic

SUPER EXPRESS

Tymczasem rodzinna wojenka Terleckich trafia na okładkę.

Image and video hosting by TinyPic

Okładka taka jakby doszło do tragedii, a doszło… do przeprowadzki.

Terleccy będą mieszkać w 46-metrowym lokalu. Cena za wynajem to 1000 złotych miesięcznie. – W sumie wyszło tego 2200 złotych za ten miesiąc. 1000 czynszu, 1000 kaucji i 200 na opłaty. Pieniądze wyłożył syn Stanisława Terleckiego – Maciej, którego najwyraźniej ruszyło sumienie. Mieszkanie, które znaleźliśmy, jest idealne dla pana Stanisława i jego mamy. Na parterze, z balkonem. Będzie im się tam dobrze mieszkać – mówi przyjaciel Terleckich i agent nieruchomości Jacek Kubiak.

Wyrażamy szczerą nadzieję, że to już koniec tego serialu… Wróćmy do rzeczywistości i spójrzmy na zapowiedź sezonu pierwszej ligi.

W Lubinie nikt nie wyobraża sobie, aby po rocznej banicji do elity nie powróciło bogate Zagłębie. – Na zdrowy rozum to wielki faworyt rozgrywek, ale mnie ta drużyna nie przekonuje – mówi Andrzej Iwan (55 l.), który komentuje mecze pierwszej ligi w Orange Sport. – Zabrakło mi w tym klubie rewolucji, oczyszczenia szatni. Doskonale opłacanym zawodnikom może zabraknąć determinacji, żeby wyrwać rywalom punkty z gardła. Były reprezentant Polski prognozuje, że czarnym koniem rozgrywek będzie beniaminek Bytovia. – Mają świetne zaplecze finansowe i znakomitego trenera Pawła Janasa, który w kluczowych momentach zachowuje spokój, a to istotne, bo walka o awans będzie trwać do ostatniej kolejki – uważa Iwan. Były piłkarz w grupie klubów walczących o przepustkę do Ekstraklasy widzi też Niecieczę, Arkę i Miedź. A gwiazdą I ligi może być Eduards Visnakovs z Widzewa, który powinien walczyć o koronę króla strzelców z Maciejem Kowalczykiem z GKS Tychy. Natomiast o zachowanie ligowego bytu bić się będą beniaminkowie: Wigry, Pogoń i Chrobry.

Image and video hosting by TinyPic

Zacytujmy jeszcze rozmowę z Ivicą Vrdoljakiem.

Kiedy po drugim niestrzelonym karnym padłeś na murawę, wydawało się, że już się nie podniesiesz…
– Ale wstałem i zagrałem kluczowe podanie przy czwartej bramce! Wszyscy w szatni mówili mi: “Szacun, że podszedłeś do tego drugiego karnego”. Zagrałem bardzo dobry mecz, ale zmarnowałem dwie jedenastki, co psuje cały obraz. Na szczęście koledzy mnie uratowali. Bardzo przepraszam i ich, i kibiców.

Nie było myśli, żeby oddać komuś drugą jedenastkę?
– Chciałem się zrehabilitować. Drugi w kolejce do strzelania karnych był Łukasz Broź, ale złapałem piłkę, bo grałem dobry mecz i chciałem to potwierdzić golem. Niestety, nie udało się. Mój kolega Ivan Rakitić w barwach Sevilli nie strzelił czterech karnych z rzędu, a został wybrany na najlepszego zawodnika Ligi Europy. A teraz trafił do Barcelony. Rakitić po każdym pudle podchodził do kolejnego karnego. Ja robiłbym to samo, bo nie pękam.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dziś piątek, więc dodatek ligowy – pewnie będzie ciekawie, tym bardziej, że już w Fakcie przeczytaliśmy świetny reportaż o tragedii rodzinnej Tadeusza Pawłowskiego… Na początek: fragment rozmowy z Koseckim.

Rozmawialiście o tej krytyce w szatni? Może paradoksalnie to wam pomogło?
– Pomogło? Raczej nas dziwiło. Wszyscy jesteśmy Polakami, a nam się źle życzy. Swój swojego nie potrafi wspierać, najlepiej nam dopiec. Każdemu wydaje się, że jest królem świata, a dogryzanie piłkarzom staje się modne. Bo oni nic nie robią, zarabiają wielkie pieniądze, a dodatkowo kopią się po czole. To przykre. Przecież każdemu powinno zależeć na nas. Jak są skoki narciarskie, siatkówka, koszykówka czy inne dyscypliny, siadam przed telewizorem i dopinguję naszych, bo chcę, żeby wygrywali. W Polsce tylko czeka się na potknięcia piłkarzy. To boli, bo tylko my wiemy, jak ciężko pracujemy, a ciągle jesteśmy na cenzurowanym.

Image and video hosting by TinyPic

Mijamy po drodze teksty z meczów Ruchu i Lecha, ale nic w nich specjalnego, a także felietony Rudzkiego i Węgrzyna (pierwszego cytowaliśmy w Fakcie). Dodatek ligowy zaczynamy tekstem pt. „Wyblakły klasyk”. Czyli Lech gra z Wisłą.

Jeszcze niedawno w naszym ligowym futbolu liczyła się “wielka trójka” – Wisła, Legia, Lech. Teraz już tylko “Kolejorz” stara się dotrzymywać kroku Legii, a “Biała Gwiazda” z każdym sezonem pogrąża się w przeciętności. Wypalony zespół, prowizorka organizacyjna, rosnące długi i brak perspektyw – historia klubu zatoczyła koło. Wisła jest w podobnej sytuacji, jak jesienią 1997 roku, gdy piłkarze musieli organizować składki na wodę mineralną. Wtedy jednak pojawił się Bogusław Cupiał ze swoimi milionami. Teraz nadziei na cud nie ma żadnej. – Naszą sytuację finansową poprawił transfer Michała Chrapka – mówił niedawno prezes Jacek Bednarz. Prawda jest taka, że gdyby nie ten transfer, to sytuacja w Wiśle byłaby równie tragiczna, jak Górnika Zabrze. Dzięki przelewowi z Sycylii udało się wypłacić piłkarzom po dwie, trzy zaległe pensje i złapać odrobinę oddechu. Nie na długo jednak… Wisła w tym sezonie dysponuje prawdopodobnie najmniej wyrównaną kadrą spośród wszystkich zespołów ekstraklasy. – Dzięsięciu seniorów i dziesięciu juniorów – to opisuje ją trener Franciszek Smuda. W ostatnim meczu z Piastem sześciu rezerwowych miało na swoim koncie w sumie 31 występów w ekstraklasie, z czego 26 przypadało na Michała Czekaja. Smuda nie ma praktycznie żadnego pola manewru, rywalizacja o miejsce w składzie to czysta teoria. Latem,aby uzupełnić największe wyrwy w zespole, zatrudniono trzech niechcianych z Ruchu Chorzów piłkarzy. Nikt nawet nie pomyślał, że przydałby się jakiś zastępca dla wspomnianego Chrapka i kontuzjowanego Ostoji Stjepanovica. W spotkaniu z Piastem przez ostatnie pół godziny na pozycji defensywnego pomocnika grał… Rafał Boguski, który zaczynał jako środkowy napastnik, a tak naprawdę – w obecnej formie – w ogóle nie powinien pojawiać się na boisku.

Jest też poznańskie wspomnienie Franciszka Smudy. Był Puchar Polski, 1/6 finału Pucharu UEFA, ale mistrzostwa kraju nie było. Większość historii zawartych w tekście dobrze jest wszystkim znana.

Do dziś przy Bułgarskiej krążą legendy, jak pojechał do Pruszkowa na obserwację Lewandowskie i po powrocie kręcił nosem. – Nie, to nie to… – mówił. Potem jednak napastnik stał się jednym z jego ulubieńców, podobnie jak Stilić, o którym, kiedy po raz pierwszy zobaczył go we Wronkach z małą nadwagą, powiedział zgryźliwie: – Co to za pszczółka?. Tylko do sprowadzonych zimą sezonu 2008/09 Jasmina Buricia, Gordana Golika i Harisa Handzicia nie przekonał się do końca, nazywając ich „szrotem”. Teraz okazuje się, że pomylił się tylko co do bośniackiego bramkarza.

Image and video hosting by TinyPic

I jeszcze kilka słów o Lechu, który w ogóle nie jest zmęczony.

Trener Mariusz Rumak w spotkaniu z Wisłą Kraków da odpocząć trójce najbardziej eksploatowanych piłkarzy. Latem ubiegłego roku kadra Kolejorza była tak skromna, że nie było szans na jakiekolwiek mieszanie w składzie. Teraz sytuacja jest lepsza i plan szkoleniowca jest prosty – między meczami w europejskich pucharach a ligowymi, rozgrywanymi co trzy dni, należy wymieniać 4-5 piłkarzy, żeby jak najlepiej gospodarować siłami zawodników. Na kilku pozycjach nie było jednak takich możliwości, więc Luis Henriquez, Łukasz Trałka oraz Tomasz Kędziora mają najwięcej minut spędzonych na boisku. W tym gronie powinien też być Jasmin Burić, ale jego sytuacja jest trochę inna – broni we wszystkich meczach, bo jest numerem 1, a wśród bramkarzy sztab szkoleniowy ma jasno określoną hierarchię i nie zamierza dokonywać zmian, mając pełne zaufanie jednemu graczowi. A co z resztą? Ze względu na to, że grają od początku rozgrywek bardzo regularnie, mogą odczuwać już spore zmęczenie. – Kiedy pytam o to piłkarzy, słyszę, że czują się wyśmienicie i nie są zmęczeni. Właściwie nie spodziewam się od nich innych odpowiedzi, bo jasne jest, że każdy chce grać. To są jednak profesjonaliści i całkowicie im ufam – mówi trener Rumak. – Luis Henriquez ma już za sobą mecze w europejskich pucharach i grę co trzy dni. Do tego wyjeżdżał na spotkania reprezentacji Panamy i nawet, kiedy podróż powrotna trwała niemal dobę, niemal od razu był gotowy do rywalizacji. Z kolei Łukasz Trałka jest już bardzo doświadczonym zawodnikiem – dodaje szkoleniowiec.

Śląsk spłacił długi wobec piłkarzy, czyli jeden z pożarów zażegnany.

Zespołowi nie grozi już topór, naostrzony przez Komisję ds. Licencji. Śląskowi Wrocław pozbył się długów. Klub spłacił w wymaganym terminie (31 lipca 2014) zaległości premiowe wobec zawodników. Wcześniej Komisja domagała się uregulowania tego długu, grożąc nawet brakiem licencji na rozgrywki 2014/15. Według naszych informacji, Śląsk spłacił już wszystkie ekstraklasowe premie meczowe z sezonów 2011/12 i 2012/13. W ostatnim sezonie nie wypłacał takich nagród, bo nie musiał – zawodnicy mieliby do nich prawo, gdyby zespół awansował do pierwszej ósemki, co nie zostało zrealizowane. Z pensjami nie ma obecnie w ogóle problemu. Wrocławianie od około pół roku regulują je na bieżąco. Wiosną, kiedy komisja decydowała o przyznawaniu licencji na sezon 2014/15, prezes klubu Paweł Żelem został w środku nocy postawiony na nogi telefonem z Warszawy. Poinformowano go, że ma dobę albo na spłacenie zaległości premiowych, albo przynajmniej na zawarcie porozumienia z piłkarzami w sprawie ostatecznego terminu zapłaty. Ponieważ zarząd nie zdobył środków na natychmiastowe pokrycie całości zadłużenia, spłacono tylko część. Resztę zobowiązano się uregulować do 31 lipca, co właśnie zostało zrealizowane. Klub nie informuje, skąd wziął dodatkowe środki na wypłacenie starych premii. Możliwe, że z pieniędzy z niedawno zawartego nowego kontraktu z Tauronem. Gazeta Wyborcza podała ostatnio, że koncern energetyczny przelał już na konto klubu pierwszą transzę z tego tytułu – milion złotych. Śląsk zaprosił media na poniedziałek na konferencję prasową. Wszystko wskazuje na to, że oficjalnie potwierdzone zostanie na niej przedłużenie współpracy z Tauronem na sezon 2014/15. Na pewno nie jest to tak dobra umowa, jak ta sprzed kilkunastu miesięcy. Wtedy informowaliśmy, że Tauron dał wrocławianom około 5 mln zł za roczne reklamowanie spółki, sprzedającej prąd.

Image and video hosting by TinyPic

Mamy historie Bieniuka i Kwame. Wiadomo, że wolimy przeczytać Bieniuka. Tym bardziej, że to niezły materiał.

Następnym krokiem była ekstraklasa. W Gdańsku powstawała Lechia-Olimpia i trener Hubert Kostka zabrał na zimowe zgrupowanie do Ustronia pięciu juniorów. Wśród nich byłem i ja. Trenowałem w parze z Julkiem Kruszankinem, który przejął się tym, że ma zrobić ze mnie następcę. Obydwaj bliśmy wysocy, więc kazał mi biegać drobnymi kroczkami. „Młody, szatkujemy kapustę, szatkujemy!” – krzyczał. Obozowym chrzestnym był bramkarz Piotrek Wojdyga, dostałem parę klapsów na goły tyłek. Napastnikiem był Emmanuel Tetteh z Ghany. W Ustroniu w ogóle nie trenował ze względu na ramadan. Cały dzień nic nie jadł i, jeśli o piłkarzu z Afryki można powiedzieć, że był blady, to Tetteh był blady cały dzień. Wtedy nie spodziewałem się, że zostanę ekspertem od ramadanu. W 2006 roku przeszedł z Amiki do Antalyasporu i podczas pierwszej nocy w nowym, nieumeblowanym jeszcze mieszkaniu o 3 rano obudziło mnie walenie w bęben. Zerwałem się z materaca, zasłoniłem żaluzje, bo myślałem, że jest wojna. Bębniarz dawał sygnał, że zaraz wschodzi słońce i to ostatni moment na posiłek. Lechia-Olimpia to było pierwsze liźnięcie ligowego futbolu. Trenowałem z zawodnikami, których znałem z telewizji. Niektórzy palili pod prysznicem, bo w szatni się bali. Królem był trener Kostka i nikt nie śmiał mu się postawić.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...