Są mistrzami odcinania kuponów. Wbili się do ligi w dość młodym wieku, narobili sporo nadziei, zaliczyli kilka przebłysków, a następnie przepadli. Budzą się sporadycznie. Raz na jakiś czas przypominają o sobie, a potem znów znikają. Pobierają niemałe pensje, w zamian nie dając prawie nic. Na ogół jadą na nazwisku. Wykorzystują fakt, że kiedyś się o nich mówiło, nabierając kolejnych pracodawców albo tkwią w miejscu dając naiwniakom nadzieję, że jeszcze kiedyś się przebiją. Kilku z nich ma spore możliwości, kilku to piłkarsko III liga. Oto ligowcy, którzy z sezonu na sezon coraz bardziej odbierają nam nadzieję, że jeszcze cokolwiek z nich będzie.
Michał Janota
Jedna z największych zagadek ligi. Chłopak, który potrafi błysnąć zagraniem klasy światowej lub poukładać grę swojego zespołu. Chłopak, który możliwości ma ogromne, ale wykorzystuje je raz na kilkanaście kolejek. Gdy wracał do Polski po nieudanej przygodzie z piłką holenderską, zapowiadał: „nie czuję się gorszy od piłkarzy Wisły lub Lecha, ale muszę to pokazać. Wracam, żeby się odbudować, a jak dostanę szansę ponownego wyjazdu do Eredivisie, to idę pieszo”. Rzeczywistość okazała się dla Michała ciężka, ale jeszcze go nie skreślamy. On w przeciwieństwie do kilku poniższych przykładów jednak coś w sobie ma i w takim Lechu pewnie mógłby nawet być gwiazdą. Ale na transfer wyżej najpierw trzeba sobie zasłużyć.
Szymon Drewniak
Chłopak o jednym atucie – grał w Lechu Poznań. Poza tym nic. „Kolejorz” nie miał wtedy tak zdolnej eksportowej generacji z Kędziorą, Linettym czy Kownackim, jak teraz i Mariusz Rumak chyba trochę z konieczności ciągnął za uszy. Wiecie – żeby nie było, że nie wprowadza młodzieży. Drewniak nie dał jednak w zamian nic poza czarnym PR-em zrobionym akademii. Na wypożyczeniu w Górniku prezentował się równie nędznie. Miał terminować u Sobolewskiego, uczyć się od niego, by docelowo stworzyć z nim porządną parę „szóstek” lub nawet go wygryźć, a skończyło się tak, jak przewidywaliśmy. „Sobol” nie daje mu powąchać piłki. A Szymon? Szymon pewnie jeszcze chwile się powozi na byciu wychowankiem Lecha. Brzmi fajnie.
Adam Pazio
Bardzo pracowity, porządny i prostolinijny chłopak – podkreślają to wszyscy, którzy z nim pracowali.
Problem Pazio polega jednak na tym, że zaliczył zaskakująco dobry start w lidze w barwach Polonii Warszawa. Tak dobry, że chyba zaskoczył nawet jego samego. A potem zaczęła się przepaść. Coraz gorsze występy w „Czarnych Koszulach”, beznadziejne w Lechii Gdańsk, teraz Podbeskidzie… Ale co ten Pazio tak naprawdę potrafi?
Rafał Boguski
Napisaliśmy to już w tekście o kozakach i badziewiakach drugiej kolejki, napiszemy i teraz – czy w tej lidze gra ktoś gorszy od Rafała Boguskiego? Facet jest bohaterem jednego z największych zjazdów w historii Ekstraklasy. Rozumiemy, że kontuzje mogą wyhamować rozwój, mogą nawet zatrzymać całą karierę, ale… w taki sposób?! W latach 2008-09 Boguski był czołową postacią naszej ligi, zdobywał mistrzostwo z Wisłą, ocierał się o reprezentację, a dziś chłopa nie ma. Nie wiadomo nawet tak naprawdę, gdzie grywa – czy na defensywnej pomocy, czy na skrzydle, czy w ataku. Jest wszędzie, a przy tym nigdzie. Nie daje drużynie absolutnie nic i grywa wyłącznie z braku laku. Średnia za ostatni sezon na Weszło? 3,05. Trudno o niższą.
Mateusz Machaj
Z nim mamy trochę, jak z Janotą. Wiemy, na co go stać. Wiemy, że stać go na wiele, ale wiemy też, że ktoś musiałby nam zapłacić, byśmy postawili na niego w Ustaw Ligę. Machaj jest bowiem do bólu przewidywalny. Na ogół trzeba oczekiwać, że nie pokaże nic. Niby ma w miarę niezły stały fragment, potrafi dograć fajną piłkę, czasem nawet uderzyć, ale robi z tego taki użytek jeszcze rzadziej niż rzeczony Janota. Dorobek z poprzedniego sezonu? Zero goli, jedna asysta, zero kluczowych podań. Bilans wręcz haniebny, biorąc pod uwagę, że zaliczył dziesięć ocenionych występów. I pomyśleć, że niecałe dwa lata temu, gdy Polska grała z Urugwajem, wielu – nie bez powodu – zastanawiało się, czy Machaj zasłużył na debiut. Dziś nie zasługuje nawet na Ekstraklasę.
Mateusz Matras
Piłkarz bez zalet, po którego nagle – nie wiadomo z jakiej paki – sięga czołowy klub ligi.
Maciej Jankowski
To „odkrycie roku” będzie mu wypominane chyba do końca kariery. Tym bardziej, jeśli będzie się ona toczyła takim tempem, jak do tej pory. Jeszcze kilka lat temu można było przypuszczać, że prędzej czy później trafi do swojej ulubionej Legii lub Ruch wyśle go za porządną kasę za granicę, a skończyło się na tonącej Wiśle, w której „Jankes” nie potrafi trafić do pustaka z 18 metrów. Degrengolada. Ciekawe swoją drogą, czy to kwestia umiejętności, które ktoś kiedyś zbyt wysoko ocenił, czy po prostu psychiki. Może chłopak się po prostu spala przy każdej trudniejszej sytuacji? Ale krzyżyka jeszcze nie stawiamy.
Mateusz Cetnarski
Dalsze zatrudnianie tej postaci podchodzi pod zarzut o niegospodarność lub sabotaż. Uzasadniać chyba nie trzeba.
Fot. FotoPyK