Dawno nie pisaliśmy niczego o Franciszku Smudzie. Już prawie zdążyliśmy zapomnieć jaki w gruncie rzeczy… uroczy jest to facet, jaki oryginał. Nie ma dziś w Ekstraklasie, no dalibyśmy sobie za to obciąć mały palec lewej nogi, drugiego trenera idącego tak pod prąd. Tak w przeciwnym kierunku niż obowiązująca “moda”. Mającego w głębokim poważaniu wszystkie trendy.
Smuda jakoś tak już ma, że non stop mówi rzeczy, których inni by nie powiedzieli. Nie powiedzieliby, bo generalnie, zachowując powagę swojej funkcji, nie wypada. Wszyscy naokoło pozują na bardzo mądrych, ciągle pogłębiających wiedzę, przejętych swoją rolą – no, analityków na całego. A ten Smuda, phi, z czego tu robić filozofię? Z piłki nożnej? Jak masz dobry zespół to i ci go twoja teściowa poprowadzi!
Na przedmeczowych konferencjach praktycznie co tydzień trwają te dziennikarskie podchody, jak na harcerskiej kolonii. Czy aby szanowny pan trener uchyli rąbka tajemnicy, kto zagra w następnym meczu? No, nie zdradzi, nigdy w życiu. “Ostatni trening da odpowiedź”, “pierwsi dowiedzą się zawodnicy”. Czasem pójdzie jakiś mały blef, że niby piłkarz X kontuzjowany, a tu następnego dnia okazuje się, że zdrów jak ryba. Ba, bywają nawet sytuacje skrajne, gdy trenerzy – na godzinę przed meczem – błędnie podają ustawienie wyjściowej jedenastki tym, którzy realizują transmisję w telewizji. Byle nie ułatwić!
Smuda? Pff. Nie dla niego podchody. Smuda TRZY DNI PRZED meczem z Piastem ogłasza oficjalnie, że kombinować nie zamierza, bo i tak nie ma na to materiału, więc zagra dokładnie takim samym składem, jak tydzień wcześniej w Łęcznej. Włącznie z Rafałem Boguskim, który nie dość, że od trzech lat szuka formy (a czasem jeszcze zdrowia), to po 45 minutach na inaugurację łapały go skurcze.
Modelowy polski trener XXI wieku, o ile nie jest Michałem Probierzem, to nudziarz. Oficjalnie to on może najwyżej powiedzieć, że w następnym meczu będzie ciężko, ale jego zespół zrobi wszystko, żeby wygrać. Ale Smuda… Jego konferencje są jak teatrzyki szkolne z okazji Dnia Dziecka. Miło, przyjemnie, czasem nawet można się uśmiechnąć. W piątek, pytają go o kiepski występ Urygi z Łęcznej, a on – buch, konkretnie z grubej rury: “Ja jego tak nie winię jak Gargułę”. Nie dla Franka mędrkowanie o sprawnym wychodzeniu spod pressingu, rozgrywaniu piłki w tyłach. “Pod polem karnym piłkę trzeba wybijać na oślep byle dalej, nie tacy zawodnicy wybijają“. I generalnie, jak zawodnicy doświadczeni, to zwykle wiedzą, co mają robić z piłką. “Wiedzą kiedy uderzyć, kiedy zrobić drybling. Ich tego nie trzeba uczyć“. Bo piłka to nie jakaś skomplikowana filozofia, z czego robić takie halo? Nad czym tyle dumać?
Zupełnie nie chodzi nam tu dziś o to, żeby Smudę krytykować. Czasem tylko dobrze sobie tak przystanąć i posłuchać – jak ten facet jest z kompletnie innej bajki. Jakby z innego pokolenia niż ci wielbiący sport-testery i szczegółowe statystyki z komputera. Niż ci wszyscy próbujący rozwodzić się nad taktyką, nad tysiącem detali i niuansów, i ich wpływem na wyniki. Choć jak sięgamy pamięcią, każdy zespół stara się choć dzień przed meczem, tak pro forma, odbyć trening na płycie stadionu, na którym później zagra (T. Pawłowski boisko treningowe kazał kosić i polewać dokładnie tak jak główne), Frankowki nawet tego nie potrzeba. Bo jak umie się grać w piłkę to się wszędzie zagra i nic nie przeszkadza.
Cały Smuda. Zapraszamy na mecz Wisły z Piastem, dziś o 18.