Reklama

Del Bosque zapytał: Ale na pewno wiesz, dokąd idziesz?

redakcja

Autor:redakcja

26 lipca 2014, 17:13 • 14 min czytania 0 komentarzy

– Uznano moją grę za jedno z trzech najlepszych kryć w historii futbolu! Byłem młodym chłopakiem, a przede mną miał stanąć wielki piłkarz. Na początku pomyślałem: „matko, co ja zrobię?”, potem wróciłem do domu i zdałem sobie sprawę: „przecież to moja szansa. Albo ruszę do góry i zwyciężę, albo przepadnę”. Wyszedłem na boisko skoncentrowany, zrobiłem to, czego ode mnie oczekiwali i wyłączyłem Keegana. W Piaście miałem taką samą sytuację – drużyna na skraju spadku, dwa mecze na wyjeździe, które musimy wygrać za wszelką cenę – opowiada w obszernym wywiadzie Angel Perez Garcia, hiszpański trener Piasta Gliwice, były piłkarz Realu Madryt i Realu Murcia.

Del Bosque zapytał: Ale na pewno wiesz, dokąd idziesz?

Nie wiem, czy jest pan świadomy, ale ostatnio jeden z głównych tematów do dyskusji w polskiej piłce to zagraniczni trenerzy, za którymi ewidentnie nie przepada szkoleniowiec Jagiellonii, Michał Probierz. Jego zdaniem obcokrajowcy z góry są u nas traktowani jak bogowie i samo zwracanie się w innym języku do piłkarzy bardzo pomaga.

Polska nie różni się od reszty świata – obcokrajowców ogólnie bardziej się ceni za granicą niż w ich własnym kraju. W moim przypadku pomaga fakt, że grałem w Realu Madryt, ale zwykle działa to tak – najpierw cię cenią, potem oceniają, a jeśli wykonałeś dobrą robotę, to nie przestają cenić. Gdy przychodziłem do Piasta, drużyna znajdowała się w bardzo trudnej sytuacji. Mój kolega, Vicente del Bosque, uczył mnie, jak analizować mecze i kiedy usłyszałem, że mam utrzymać Piasta w lidze, od razu zabrałem się za analizę wideo. Spędziłem na tym całe dni. Zatrzymywałem mecze, wycinałem obrazki, łapałem konkretne momenty, w których drużyna traci bramki i natychmiast zaczęliśmy je poprawiać. Wszystko się udało. Utrzymaliśmy drużynę w lidze i zauważono, że warto mnie docenić nie tylko za grę w Realu. Dziś nawet na ulicach Gliwic czuję, że ludzie darzą mnie ogromnym szacunkiem.

Ile miał pan w ogóle czasu na te analizy?

Trzy dni. Od razu zacząłem zbierać dane o całej drużynie. Twarze zawodników, parametry fizyczne, statystyki… Poczułem, że muszę zrobić jedną ważną zmianę. Do tej pory Carles Marc Martinez nie grywał regularnie, a znałem go doskonale i wiedziałem, że to defensywny pomocnik, jakiego potrzebuję. Ludzie mnie pytali, czy wystawiam go tylko dlatego, że jest Hiszpanem, a ja odpowiadałem, że znam jego wartość i wiem, że jak się go podniesie na duchu, to zacznie się sprawdzać. Wcześniej, gdy kwestionowano jego przydatność, był lekko dobity. Ale gdy w końcu poczuł moralne wsparcie, pokazał, na co go stać. Czasem tak bywa, że drużyna traci rytm i kierunek. Szczególnie, gdy wpada w passę porażek. Wtedy wychodzi się na boisko ze strachem i po stracie pierwszej bramki myśli: „ufff, znowu się zaczęło, kolejna przegrana”. Pomyślałem też, że Matras, bardzo silny zawodnik, znów mógłby występować na prawej obronie. Potem zajęliśmy się strategią, nad którą pracowaliśmy porankami i popołudniami, a następnie przyszły wyniki.

Reklama

Miał pan tak mało czasu na przygotowanie drużyny, że ważniejsze było podniesienie psychiczne drużyny, niż taktyka, bo tej nie da się zmienić w trzy dni.

Wszystko się liczyło, ale widziałem, że najważniejsza jest pozytywna motywacja. Kiedy wszedłem do szatni po raz pierwszy, zwróciłem się do wszystkich po imieniu i zauważyłem, że byli w szoku. „Jak to, już nas znasz?!”. Potem przeszedłem do indywidualnych rozmów. Wpajałem im, że każdego stać na więcej, niż dawał z siebie do tej pory. Powiedziałem: „nikt wam już nie ufa poza mną. Sam wszystko przygotuję, ale biegać macie wy”. Efekt w debiucie był niesamowity.

Pytanie, jak bardzo faktycznie wpłynął pan na drużynę. By ocenić Piasta według pomysłu Angela Pereza Garcii potrzeba czasu, np. roku, a nie trzech dni.

Zwykle gdy przejmuję drużynę, mój wpływ widać bardzo szybko, bo – jak wspomniałem – zaczynam od korygowania błędów. Wtedy musi pojawić się poprawa. Nowy trener to ekstra motywacja, a potem wszystko jest kwestią poprawek. I nie trzeba wcale roku, by ocenić pracę. Ja wiedziałem, że w Piaście muszę zmienić w tydzień wszystko. Teraz też mamy trudny początek, bo rozpoczynamy sezon od meczów z topowymi rywalami, a straciliśmy czterech bardzo ważnych zawodników i trzeba drużynę tak uporządkować, by grała już, a nie za pół roku. Pod koniec sezonu nasza defensywa dobrze się rozumiała, a odeszło z niej trzech zawodników. Hebert był bardzo dobrym piłkarzem, ale Braga chciała za niego za dużo. Potrzebowaliśmy alternatywy, więc ściągnęliśmy Armando Nievesa, podobnego zawodnika.

Dziwny transfer. Nagle Piast kontraktuje jakiegoś Kolumbijczyka, którego nigdy nie miał prawa widzieć w akcji.

Oczywiście, że widzieliśmy tego zawodnika i znamy go bardzo dobrze zarówno ja, jak i trener Aloisio. Jest to sprawdzony gracz i wzmocni naszą defensywę.

Reklama

Przy okazji – zatrudnianie agenta w roli asystenta nie jest nieetyczne?

Oczywiście, że nie jest etyczne i dlatego trener Aloisio nie pracuje w klubie jako agent. Wcześniej pełnił tę funkcję, ale od kiedy podpisał kontrakt z Piastem, jest tylko trenerem. Korzystamy z jego wiedzy, doświadczenia i kontaktów na całym świecie. Z pożytkiem dla klubu.

Ściągnęliście np. 35-letniego bramkarza z Hiszpanii, co świadczy o tym, że musicie mieć fatalne zdanie o Kubie Szumskim.

Nie. Szukaliśmy bramkarza o podobnej charakterystyce do Treli, a Alberto znam od bardzo wielu lat. Nie potrzebowałem niczyjej opinii ani żadnych materiałów wideo. Regularnie oglądałem go w Murcii, gdzie mieszkałem i – to ciekawostka – Cifuentes jest bramkarzem, który w ubiegłym roku puścił najmniej goli we wszystkich zawodowych ligach w Hiszpanii. Gwarantuje pewien poziom, ufam mu i nie potrzebuję dodatkowych eksperymentów. Daje stabilizację, dobrze wychodzi do górnych piłek, ma refleks na przedpolu, rozmawia z obrońcami… Wiek nie ma dla mnie znaczenia. Może nawet grać do czterdziestki, jeśli będzie pokazywał taki poziom, jak w Hiszpanii. A „Szumi” to młody zawodnik, o wielkim potencjale i z przyszłością.

Ważniejszym od tych wszystkich transferów mógł być fakt, że Ruben Jurado przedłużył kontrakt, bo w poprzednim sezonie mówił już wprost, że chce odejść z Piasta. Obawiał się pan tego?

Nie, bo każdego zawodnika da się zastąpić. Gdyby Ruben odszedł, szukalibyśmy zawodnika o podobnej charakterystyce, ale oczywiście chciałem, by został. Nie wiem też, kiedy składał te deklaracje. Czy przed moim przyjściem, czy już po.

Rozmawiałem z nim w marcu, czyli przed. Został za to odsunięty od pierwszej jedenastki.

Każdy ma swoje sposoby działania.

Pan by go odsunął za takie wypowiedzi?

Nie, nie, nie! Przejmując Piasta, od razu dostałem informację, że Matras i Trela na pewno odchodzą po sezonie. I zapytałem: – W czym problem?

– Z taką wiedzą może pan nie chcieć ich wystawiać.

– Ale jakie to ma znaczenie? Zawsze wystawiam najlepszych!

Wiedziałem, że Matras i Trela to bardzo ważni piłkarze, muszą grać i grali. Niezależnie od kontraktu, transferu i innych spraw.

Wielu polskich trenerów odsuwa zawodnika do rezerw w takiej sytuacji.

Moim zadaniem jest maksymalne wykorzystanie zawodnika do ostatniego dnia kontraktu, a nie do momentu, gdy powie, że odchodzi po sezonie. Potem mogę myśleć o potencjalnych następcach. Hiszpanom też od razu wytłumaczyłem, że od obcokrajowca zawsze wymaga się maksimum, ale narodowość nie ma dla mnie znaczenia, bo wszyscy jesteśmy obywatelami świata.

Problemy z alkoholem też nie? Właśnie przyklepaliście chyba najbardziej kontrowersyjny transfer dekady. Dawid Janczyk. O co tu w ogóle chodzi? Pan w ogóle to zaakceptował?

Oczywiście! To bardzo dobry, skuteczny piłkarz o świetnej lewej nodze. Nie możesz kogoś odsunąć tylko dlatego, że potrzebuje czasu. Nie zapominajmy, że Dawid to nie tylko zawodnik. To człowiek. Obdarzymy go czułością, damy mu czas i za kilka miesięcy Janczyk może stać się dla nas ważny. Nie skreślajmy kogoś, bo miał jakieś problemy.

Legia też chciała mu pomóc, ale z tego nie skorzystał. Opuszczał treningi i ludzie z klubu mówili o jego problemach wprost, w mediach. Ile razy można do gościa wyciągać rękę?

Może nie czuł się dobrze w tej drużynie, może go nie doceniali…

Tłumaczę panu, że chcieli mu pomóc, a on sam to odrzucił.

To dlaczego odszedł?

Trener rezerw Legii powiedział, że Janczyk potrzebuje terapii. To nie są plotki, tylko oficjalne wypowiedzi.

Nie wiem, czasem trzeba z kimś porozmawiać i spróbować zmienić jego mentalność. Widzę, że Janczyk jest skoncentrowany na pracy, dobrze trenuje i wierzę, że będzie tak ważnym zawodnikiem, jak niedawno.

Co pan zrobi, jeśli zacznie opuszczać treningi?

Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Rozmawiam z nim, ufam mu, wiem, że ma córeczkę i zaczął się już zmieniać. Dajmy mu czas.

Ile?

Ciężko powiedzieć. Zobaczymy, jak zintegruje się z drużyną i jak będzie wyglądał fizycznie. Niech tylko utrzyma tę wiarę, którą teraz pokazuje, bo to wielki piłkarz.

Był materiałem na wielkiego piłkarza kilka lat temu.

Ale nawet wtedy oglądając go w akcji można było zauważyć, że to nie jest piłkarz, który bazuje na szczęściu, tylko na jakości. Myślę, że jestem dobrym psychologiem i będę potrafił mu pomóc.

Przyjście Janczyka do Piasta jest równie zaskakujące, jak samo pojawienie się pana w Ekstraklasie. Podstawowe pytanie – dlaczego nie pracuje pan w Hiszpanii?

Real Madryt zrzesza trzystu weteranów, a ja zostałem oddelegowany do szkolenia trenerów w Ameryce Środkowej. Pracowałem w Meksyku, Panamie i Gwatemali, ale czułem, że chcę wrócić na ławkę trenerską. W Hiszpanii pracuje jednak pięć tysięcy szkoleniowców i trudno trafić na rynek, bo po najwyższych ligach kręcą się wciąż ci sami. Nowemu jest ciężko. Kiedy Aloisio, który jest dla mnie jak brat, zaproponował mi wyjazd na Malediwy i wzięcie udziału w Pucharze AFC, poczułem, że to ciekawy wpis do mojego CV. Rozegraliśmy pierwszy mecz w tych rozgrywkach, wygraliśmy, po czym przesunięto ligę na czerwiec. Nie wyobrażałem sobie, że przez cztery miesiące czekają mnie cztery oficjalne spotkania i powiedziałem prezesowi, że takie warunki mi nie odpowiadają. Aloisio dostał tymczasem informację, że Piast potrzebuje hiszpańskiego trenera, który zgodzi się pracować w trudnej sytuacji, postara się uratować drużynę przed spadkiem i po dwudziestu kilku dniach zaproponował mi przyjazd do Polski. To on umieścił mnie w Piaście, a dla mnie to najważniejsza praca w trenerskiej karierze.

Bo Malediwy to wakacje, nie czarujmy się.

Nie zgadzam się. Wszyscy tak mówią, a nikt nie wie, że zaliczyliśmy świetny 10-dniowy okres przygotowawczy na jednej z wysp. Musiałem przekonać zawodników, by szli w tym samym kierunku. Tłumaczyłem im: enjoy with playing. Ktoś potem zauważył nas na plaży i mógł żartować, ale nie wiedział, że wcześniej odbyliśmy normalny, ciężki trening na boisku, a potem pracowaliśmy np. nad mięśniami brzucha. Na Malediwach podchodziłem do pracy tak samo jak w Gliwicach. 24 godziny na dobę przy wideo, przygotowywaniu treningów, a potem zajęcia rano i po południu.

W porządku, ale to jednak Malediwy, co dla byłego piłkarza Realu Madryt, który ma ambicje być trenerem, musi być dziwną sprawą.

Nie! Przez całe życie byłem zawodowcem i podchodziłem do swoich obowiązków tak samo w Realu, jak w Segunda B. Grałem na lewej obronie, robiłem wślizgi, jeździłem po murawie i ludzie pytali: – W tak niskiej lidze chce ci się tak wysilać?

– Oczywiście. Trzeba się zaadaptować do wszystkich warunków, a nie zastanawiać, gdzie się pracuje.

Narzekał pan jednak w wywiadach, że życie na Malediwach było nudne.

Bo poza pracą nie było tam nic do roboty. Nie dało się wyjść do baru na piwo, bo miejscowym nie pozwala na to religia. Nie ma muzyki, dyskotek… Tak, było nudno, ale skoro pojechałem tam do pracy, to skupiałem się na wyciąganiu maksimum z mojego zespołu.

Nie sądził pan, że wpis pt. Malediwy tak naprawdę bardziej panu w CV przeszkodzi niż pomoże? Nikt takich krajów nie traktuje poważnie.

Wręcz przeciwnie. Takie trudne wyzwania najbardziej mnie pociągają. Gdy ktoś mi mówi: „to jest trudne”, odpowiadam: „jest trudne, dopóki nie sprawimy, że będzie łatwe”. Wiedziałem, że jeśli odbuduję drużynę z Malediwów, z której odeszło pięciu piłkarzy, to tylko mi to pomoże. Wyjechałem tam z dużym entuzjazmem.

Ale wrócił pan bez entuzjazmu.

Nie, bo zawsze staram się dostrzegać pozytywy i na nich się skupiać. Kiedy się dowiedziałem o przełożeniu ligi, pomyślałem: „uff, zbudowałem drużynę, a czas wracać do domu” i faktycznie byłem lekko podminowany, ale zaraz potem poczułem, że skoro muszę pakować walizki, to zaraz pojawi się inna możliwość. I tak było! Na dłuższą metę przesunięcie ligi okazało się dla mnie dobre, bo trafiłem do silniejszych rozgrywek.

Czego panu zabrakło, żeby wbić się na tę karuzelę hiszpańskich trenerów?

Gdy byłem młodszy, nie myślałem o prowadzeniu zawodowej drużyny w najwyższej lidze. Może gdybym się na tym skupił 10-15 lat wcześniej i nawiązał dobre kontakty, to dziś pracowałbym w Primera Division? Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym. Żyję rzeczywistością i wykorzystuję te okazję, które dostaję.

Ma pan ten luksus, że jest byłym piłkarzem Realu Madryt, a to otwiera wiele drzwi. 

Tak, to przewaga, ale zawsze powtarzam, że jeśli bardzo ci na czymś zależy, to te drzwi otwierają się same. Pamiętam, gdy pierwszy raz pojawiłem się na Santiago Bernabeu. Byłem małym dzieckiem, miałem 10 lat i do dziś mam ten obraz przed oczami. Powiedziałem: „jak będę starszy, muszę tu zagrać”. Miałem ten Real cały czas w głowie, potem dopisało mi też szczęście, zagrałem w pierwszej drużynie najlepszej drużyny XX wieku i to faktycznie otworzyło mi wiele drzwi. Byłem szybkim i skutecznym lewym obrońcą, a w meczu, w którym mieli mnie ocenić, strzeliłem gola. Potem podpisałem kontrakt i ciężko pracowałem pod okiem Miljana Miljanicia i Vujadina Boskova, którzy lubili korzystać z wychowanków. Na co dzień grywałem w juniorach, ale dwa razy w tygodniu trenowałem z pierwszym zespołem i kiedy kontuzji doznał Camacho, doczekałem się swojej szansy. Boskov wystawił mnie na półfinał Pucharu Europy. Miałem kryć Kevina Keegana, najlepszego piłkarza świata.

Pytają pana o ten mecz w każdym wywiadzie.

Bo uznano moją grę za jedno z trzech najlepszych kryć w historii futbolu! Byłem młodym chłopakiem, a przede mną miał stanąć wielki piłkarz. Na początku pomyślałem: „matko, co ja zrobię?”, potem wróciłem do domu i zdałem sobie sprawę: „przecież to moja szansa. Albo ruszę do góry i zwyciężę, albo przepadnę”. Wyszedłem na boisko skoncentrowany, zrobiłem to, czego ode mnie oczekiwali i wyłączyłem Keegana. W Piaście miałem taką samą sytuację – drużyna na skraju spadku, dwa mecze na wyjeździe, które musimy wygrać za wszelką cenę. Kluczem koncentracja i przewidywanie. Nie mogłem pozwolić Keeganowi na dojście do żadnej piłki, ale wiedziałem, że moja szybkość mi na to pozwoli. I pozwoliła. Bardzo mi też pomogli ci wszyscy mityczni piłkarze, jak Santillana, Juanito czy Pirri. Byłem dzieciakiem, a oni mnie motywowali: „dawaj chłopaku, zjesz go!”. Po meczu miałem świadomość, co zrobiłem. Zatrzymałem najlepszego piłkarza na świecie i wiedziałem, jakim echem to się odbije. Pytały mnie o to media z całej Europy: Jak to możliwe, że tak młody człowiek dał sobie radę z Keeganem?

Czego panu zabrakło, żeby po takim meczu zrobić większą karierę w Realu? Nie wykorzystał pan chyba swojej szansy.

Zabrakło cierpliwości. Rozegrałem dwa i pół sezonu w pierwszym zespole. Nie występowałem jednak regularnie, a na tym najbardziej mi zależało. Podpisałem trzyletni kontrakt, ale widziałem, że trener Alfredo di Stefano za bardzo na mnie nie liczy. Drużyna pojechała na obóz do Holandii, a ja zostałem w naszym ośrodku treningowym. Widziałem, że to nie ma sensu. Woleli stawiać na innych piłkarzy. Camacho wrócił do zdrowia, nie miał przed sobą już wielu lat gry, ale mnie brakowało cierpliwości. Chciałem grać. Powiedziałem sobie: „może to być nawet Real, ale nie spędzę trzech lat na ławce lub na trybunach”. Zdecydowałem się odejść.

To była dobra decyzja?

Nigdy się nad tym nie zastanawiam. Niczego nie żałuję. Przeniosłem się z Realu do Murcii, gdzie poznałem żonę, z którą jestem od 24 lat i mam dwójkę dzieci. Skupiam się na pozytywach. Jaki sens ma użalanie się nad sobą, że nie przebiłem się w Realu?

I jest pan zadowolony ze swojej kariery? Nie ma lekkiego niedosytu?

Bardzo zadowolony!

Jaką dałby pan sobie notę od 1 do 10?

Notę? Dziesięć! Jestem zdrowy, mam zdrową rodzinę, pracuję w bardzo dobrym klubie, traktuję pracę jak hobby… Budzę się każdego dnia z myślą, że jestem szczęśliwy.

Z kim utrzymuje pan kontakty z czasów Realu?

Jak już wspomniałem, w Realu jest 300 weteranów, w grudniu spotykamy się na stadionie na kolacji, latamy razem z żonami do Meksyku, a wszystkie koszta – wyobraź sobie – pokrywa klub. Łączą się też w ten sposób pokolenia, bo razem z nami latają też młodsi, jak Amavisca, Redondo czy Figo. Amavisca to zresztą mój najbliższy przyjaciel. Nie jest to piłkarz z mojego pokolenia, ale nasze żony też bardzo się zaprzyjaźniły. Świetne relacje mam również z Garcią Cortesem, Fernando Hierro i właśnie Del Bosque. Często rozmawiamy przez telefon lub WhatsApp i nawet czasem oglądają mecze Piasta. Niech cię to nie dziwi! Oni są moimi przyjaciółmi i kiedy u któregoś z nas dochodzi do jakiejś zmiany, to staramy się o tym dowiedzieć. Jeśli któryś z weteranów zmienia klub, pozostali wysyłają mu motywujące wiadomości. Po utrzymaniu drużyny też dostałem całą masę SMS-ów. Tak jest zawsze. Kiedy przebywam z Del Bosque, to zazwyczaj od razu zamieniam się w słuch. Ma niesamowitą wiedzę. Gdy ostatnio spotkaliśmy się w Murcii, gdzie otwierano salę jego imienia, zadałem mu mnóstwo pytań: „jak to robisz? Jak to możliwe, że ta linia u ciebie tak dobrze funkcjonuje?”. Widać u niego spory wpływ Di Stefano. Przede wszystkim podejście do drużyny – żaden zawodnik nie może być ważniejszy od grupy. Niezależnie od umiejętności.

Del Bosque powiedział kiedyś, że sto odpraw taktycznych nie zastąpi zdrowej szatni.

Dokładnie. Ale Vicente był też świetnym zawodnikiem i nauczyłem się od niego np., jak przyjmować piłkę. Po pierwszych treningach stwierdziłem, że muszę ją kontrolować, jak on. (Perez Garcia wstaje i pokazuje, jak Del Bosque przyjmował) Podnosił stopę, sklejał od wewnętrznej strony i szybko cofał, by zamortyzować. Musiałbyś to zobaczyć. Wychodziło mu perfekcyjnie. Wracałem do domu po treningach i robiłem to samo. Od Santillany nauczyłem się z kolei, jak skakać do główek, jak nabiegać na piłkę i jak się wybijać. Nie byłem zbyt wysoki, ale dobrze grałem głową, bo imitowałem jego ruchy.

Co powiedział Del Bosque, gdy usłyszał, że rozpocznie pan pracę w Piaście?

Zapytał: „ale na pewno wiesz, dokąd idziesz? Na pewno? Przecież oni są skazani na spadek”. A inni żartowali: „najpierw byłeś na Malediwach, teraz lecisz do Polski. Z ciebie to jest poszukiwacz przygód…”.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...