Piast Gliwice podpisał dziś z Dawidem Janczykiem półroczny kontrakt z opcją przedłużenia. To oznacza dokładnie tyle, że ostatni w tabeli Ekstraklasy klub wypełnił właśnie lukę na pozycji grubego, nikomu niepotrzebnego napastnika, która pozostawała widoczna, odkąd pożegnano niezastąpionego – zdawałoby się – Collinsa Johna. Nie pytajcie nas, o co tutaj chodzi, to jakiś większy wałek, najwyraźniej poczciwy Zdzisław Kręcina kolejny już raz postanowił udowodnić całemu światu, że jest wszechmogący.
Trener z Malediwów, europejskie puchary na stadionie w Gliwicach, mimo że Piast prawie zleciał z ligi, teraz etat dla chorego, 27-letniego byłego piłkarza… Nie nadążamy, serio.
Ponownie zrobić z Janczyka piłkarza to jest igranie z rzeczywistością. Nie da się pojechać na złom, zespawać karoserię, lekko podmalować rdzę i wmówić całemu światu, że oto nowy wózek, prosto z salonu. Mało tego, nikt również nie łyknie, że przed wami odrestaurowany wehikuł, co ostatnie ćwierć wieku spędził pod muzealnym dachem. Obecna forma fizyczna 27-letniego byłego napastnika bardziej przypomina auto, którym w sympatycznej kreskówce poruszał się niegdyś Fred Flinstone. Inni jeżdżą szybciej lub wolniej, a ten odpycha się, drałując z buta.
Organizmy Janczyka po prostu nie da się już odbudować i nie ma się co łudzić, że będzie inaczej. Do czego więc Dawid przyda się w Piaście?
– będzie po byłym sekretarzu PZPN nosił koszulę i garnitur;
– będzie pieczołowicie szukał swojego zastępcy (Mikita?);
– będzie opowiadał Kręcinie historie z Rosji, a później samemu słuchał, co i jak, oby na sucho.
No nic, najwyraźniej fajnie się Kręcinie z Janczykiem w czasie wyjątkowo długich testów gadało, w związku z czym postanowili nacieszyć się swoim towarzystem przez następne pół roku. A gdyby anegdotki miały się nie wyczerpać, to jest przecież opcja przedłużenia umowy…