Reklama

Pierwsza pucharowa wtopa. W Chorzowie klepisko, nie boisko

redakcja

Autor:redakcja

15 lipca 2014, 09:25 • 21 min czytania 0 komentarzy

Fani Ruchu nie zostawiają suchej nitki na osobach odpowiedzialnych za stan murawy na stadionie przy ulicy Cichej. – Skandal, sabotaż! – mówią bez ogródek zdenerwowani kibice. Takie skandalu nie było w naszej piłce dawno. Na kilka dni przed pierwszym meczem w drugiej rundzie Ligi Europy pomiędzy Ruchem a FC Vaduz okazuje się, że murawa na boisku w Chorzowie nie nadaje się do gry – czytamy dzisiaj w Fakcie o tym jak to podopieczni Jana Kociana za moment zmierzą się z FC Vaduz… w Gliwicach i to przy 999 osobach na trybunach. Świat powoli wraca do normy po mundialu, co świetnie widać również w dzisiejszej prasie. Zapraszamy na nasz przegląd najciekawszych materiałów.

Pierwsza pucharowa wtopa. W Chorzowie klepisko, nie boisko

FAKT

Zaczynamy od Faktu, który dwie strony poświęca dziś naszej piłce krajowej, a na pozostałych dwóch… Straszy Reprezentację Polski. „Polsko, bój się mistrzów”. W październiku Niemcy przyjadą na Stadion Narodowy zagrać z selecao Adama Nawałki. Ponoć to powód do lęku.

– Die Nummer 1, die Nummer 1, die Nummer 1 der Welt sind wir – czyli jesteśmy numerem jeden na świecie – śpiewał rozradowany, lekko już chyba podpity Per Mertescker, kiedy przechodził przez strefę wywiadów późnego niedzielnego wieczoru. Miał prawo. Niemcy zostali mistrzami świata. W październiku zmierzą się z Polską, którą traktują jak najbliższego przyjaciela i obiecują jej nie krzywdzić. Niemal zawsze drapieżni niemieccy dziennikarze w objęciach piłkarzy to rzadki widok. Tak było w niedzielę, kiedy po golu Mario Götzego Niemcy zostali po raz czwarty mistrzami świata. Urośli szybko do statusu legendy, bo podbili też Amerykę Południową, co nie udało się europejskiej drużynie nigdy w historii. Tę niemiecką drużynę naprawdę da się lubić. To nie chłodni faceci, o twarzach obojętnego blondyna z Norymbergii, ale ludzie absolutnie poddający się temu, co kilka godzin temu stało się na boisku. Tak, kilka godzin, bo dziennikarzom kazali na siebie poczekać bardzo długo. Nad strefą mieszaną wisi duży zegar. Wszyscy odliczali kolejne minuty. Argentyńczycy już dawno poszli. Ich nie interesowało, co mają do powiedzenie zwycięzcy. Szybko obsłużyli przegranych. Kiedy zjawił się szef niemieckiej federacji, Niemcy rzucili się na niego jak na łakomy kąsek. Poczekałem. Wiem, że dla ich kraju to moment absolutnie najważniejszy. Kiedy „przetrawili” go na wszystkie możliwe sposoby, Wolfgang Niersbach okazał się najmilszą osobą na świecie. Odpowiadał na każde pytanie, rozradowany tym, co się wydarzyło. W końcu dopiero kilka miesięcy temu przesiadł się za sterowanie federacją, a teraz w nienagannie skrojonym garniturze mógł odpowiadać na pytania w stylu, jak to jest być mistrzem świata.

Reklama

Ten materiał zajmuje niemal dwie calutkie strony. Zostaje tylko nieco miejsca na felieton Tomasza Hajty, który niczym dziś nie zaskakuje – Niemcy zasłużyli na mistrzostwo świata.

Niemcy najlepszą drużyną świata! Nie można mówić o niespodziance, bo uważani byli za głównych faworytów do tytułu. Przed rozpoczęciem mistrzostw mówiłem, że wygra zespół, który będzie najlepiej przygotowany pod względem fizycznym. To spełnili Niemcy, którzy dołożyli do tego jakość piłkarską
Poniosło ich tylko w jednym spotkania, z Ghaną, po którym spadła na nich fala krytyki. Nie ma co się dziwić, grali nie swoją piłkę, poszli na wymianę i mogło to się dla nich zakończyć porażką. Ale w pozostałych meczach konsekwencją przewyższali pozostałe drużyny. Finału może nie zdominowali, bo Argentyna miała swoje sytuacje, ale w przekroju całego turnieju prezentowali się najrówniej. Nie mieli słabego punktu. Świetnie prezentowali się jako zespół i byli pewni siebie. Świadczy o tym chociażby półfinałowe spotkanie, przed którym mówili, że Brazylia to nie jest mocna drużyna i sobie z nią poradzą. Jak było, wszyscy widzieli. Zbierają profity tego, co zaczęli piętnaście lat temu. Postawili wówczas mocno na szkolenie młodzieży i teraz mają wielu utalentowanych zawodników. U nas po każdych przegranych eliminacjach mówi się, że trzeba postawić na szkolenie młodzieży, ale na gadaniu się kończy. Pewnie przez kilka kolejnych lat będzie podobnie, a piłkarski świat nam ucieka.

Na stronach trzeciej i czwartej spory mix tematów. Okazuje się na przykład, że Paweł Dawidowicz wciąż nie sfinalizował transferu do Benfiki Lizbona (ma występować w jej rezerwach).

Paweł Dawidowicz (19 l.) trenuje już z Benficą Lizbona, ale jego transfer do tego klubu nie został jeszcze w pełni sfinalizowany. – Jest jeden szczegół do dogrania – mówi Andrzej Juskowiak (44 l.), wiceprezes Lechii ds. sportowych. Dawidowicz podpisał pięcioletni kontrakt z Benficą 20 maja. W czerwcu poleciał do Portugalii, ale na razie trenuje z drugim zespołem mistrzów Portugalii. Suma transferu opiewała na dwa miliony euro. Lechia ze swej strony podpisała wszystkie dokumenty. Jednak umowa de facto nie weszła jeszcze w życie. – Nie chcę się wdawać w szczegóły, niemniej rzeczywiście potrzeba jeszcze dopełnienia jednej formalności. Nie ma jednak możliwości, że transfer nie dojdzie do skutku – mówi Juskowiak. Dawidowicz nie wróci więc do Gdańska, o czym jeszcze w sobotę plotkowano. Na razie musi walczyć o uznanie sztabu szkoleniowego Benfiki, by rozpocząć treningi z pierwszą drużyną.

W ramkach:
– Eduards Visnakovs sprawdzany w Torpedo Moskwa
– Michał Zieliński ma trafić do Rozwoju Katowice
– Dariusz Dudka przyznaje, że Wisła nie płaci

Reklama

Ruch Chorzów w najbliższym meczu pucharowym, jak wspomnieliśmy na wstępie, zagra dla 999 kibiców. Wszystko przez to, że murawa na stadionie w Chorzowie nie nadaje się do grania w piłkę.

Fani Ruchu nie zostawiają suchej nitki na osobach odpowiedzialnych za stan murawy na stadionie przy ulicy Cichej. – Skandal, sabotaż! – mówią bez ogródek zdenerwowani kibice. Takie skandalu nie było w naszej piłce dawno. Na kilka dni przed pierwszym meczem w drugiej rundzie Ligi Europy pomiędzy Ruchem a FC Vaduz okazuje się, że murawa na boisku w Chorzowie nie nadaje się do gry. Klub właśnie wydał oświadczenie w tej sprawie: „Miejski Ośrodek Rekreacji i Sportu, który jest zarządcą obiektów sportowych użytkowanych przez Ruch, zdecydował się na przeprowadzenie zabiegów pielęgnacyjnych i renowacyjnych. Zarząd klubu był wielokrotnie zapewniany, że prace zostaną zakończone przed powrotem drużyny ze zgrupowania w Popradzie, a murawa będzie optymalnie przygotowana do treningów i spotkań. Jednak dziś MORiS poinformował nas, że murawa nie jest zdatna do użytku, a przeprowadzone prace nie przyniosły spodziewanego efektu” – czytamy w oświadczeniu. – To skandal – denerwuje się trener Niebieskich Jan Kocian (56 l.). W tej sytuacji czwartkowy mecz Ruchu z FC Vaduz odbędzie się na stadionie Piasta w Gliwicach, a zobaczy go garstka, ledwie 999 kibiców.

Ostatni tekst to tylko takie legijne pitu, pitu… W kadrze Legii jest jeden zdrowy lewy obrońca, Tomasz Brzyski, na szczęście ma końskie zdrowie i może dużo grać. Nic interesującego.

RZECZPOSPOLITA

Rzeczpospolita po mundialu nieco zwalnia tempo i dziś proponuje tylko dwa teksty. Pierwszy z nich „Sami dobrzy ludzie” – autorstwa Michała Kołodziejczyka, który pisze o tym, jak zobaczył znakomity futbol w przyjaznym kraju. Drugi to podsumowanie ery Loewa w kadrze Niemiec.

Korzeni dzisiejszego sukcesu Niemców trzeba szukać dziesięć lat wcześniej. Klinsmann wybrał na asystenta dość znanego trenera Joachima Loewa (Puchar Niemiec z VfB Stuttgart, mistrzostwo Austrii z Tirolem Innsbruck). Menedżerem kadry został Oliver Bierhoff, były partner Klinsmanna w reprezentacji. W roku 2004 Klinsmann miał 40 lat, Loew 44, a Bierhoff 36. Każdy z nich grał, pracował, mieszkał za granicą, wrócili więc z doświadczeniami, znajomością języków, pełni zapału. Klinsmann sprowadził z Ameryki fizjoterapeutę, który pokazał niemieckim kolegom, że można inaczej. Zjednał sobie wszystkich pogodnym sposobem bycia, sprawił, że podczas mistrzostw świata w Niemczech (2006) cały kraj stał murem za reprezentacją. I chociaż ostatecznie zajęła trzecie miejsce, ziarna zostały zasiane. Kiedy Klinsmann zrezygnował, jego miejsce zajął asystent Joachim Loew i od roku 2006 sztab szkoleniowy niemieckiej kadry się nie zmienia. Loew jest pierwszym trenerem, Hans-Dieter Flick drugim, Andreas Koepke trenerem bramkarzy, a Bierhoff menedżerem. Wszyscy urodzeni w latach 60. Dla porównania w tym czasie, przez osiem lat, w Polsce pracowało pięciu selekcjonerów. Stabilizacja jest w Niemczech jedną z podstaw sukcesów. Wszyscy w DFB pracują dla siebie, ale i na potrzeby pierwszej reprezentacji. Klinsmann korzystał nawet z pomocy studentów informatyki, Loew robił to samo. Kiedy kadra Niemiec przyjechała do Polski na mistrzostwa Europy (2012), w przygotowanym dla niej hotelu w Gdańsku nie zmieścili się wszyscy pracujący przy reprezentacji. Na każdego zawodnika z 23-osobowej kadry przypadał więcej niż jeden opiekun – trener specjalizujący się w konkretnej dziedzinie, fizjoterapeuta, lekarz, informatyk. Niczego nie pozostawiono przypadkowi. Ale też przypadkiem nie była porażka z Włochami w półfinale tamtego Euro na Stadionie Narodowym w Warszawie. Niemcy nie byli w stanie przewidzieć wszystkiego, Mario Balotelli nie mieścił się w schematach i dzięki niemu Włosi wygrali. To była ostatnia porażka Niemców w meczu o punkty. Od tamtej pory nie przegrali żadnego z 17 meczów: dziesięciu w eliminacjach do mundialu i siedmiu w finałach. Wygrali 15 z nich.

GAZETA WYBORCZA

– Nie ma Leo Messiego w naszej jedenastce mundialu. Argentyńczyk jest może geniuszem, ale chwilowo w okresie dekadencji. Nie sprawdzimy, czy albicelestes doszliby bez niego do finału. Nam lepszy wydał się Angel Di Maria, mimo kontuzji odniesionej z Belgami – pisze Dariusz Wołowski, wybierając najlepszych aktorów mistrzostw. Zaczniemy od początku, czyli od dwóch niemieckich wyborów:

MANUEL NEUER
Mocnym kontrkandydatem był Keylor Navas. Nie dość, że w bramce Kostaryki dokonywał rzeczy niewiarygodnych, to jeszcze Kostaryka okazała się największą rewelacją w dziejach mistrzostw. Ale pominięcie Neuera w jedenastce turnieju byłoby karygodnym sileniem się na oryginalność. Grał tak, że pozostawił wszystkich wielkich bramkarzy tych mistrzostw w głębokim cieniu. Do Niemca najlepiej pasuje właśnie czasownik ?grał?, bo przecież nie ?bronił?. Gdy trzeba było w meczu z Algierią, za plecami powolnego Pera Mertesackera Neuer wcielił się w rolę ostatniego obrońcy. Miał na tym turnieju więcej podań niż Leo Messi, uznany za gracza nr 1 turnieju! Spokój, pewność siebie Neuera emanowały na kolegów i rywali. Kto wie, jak strzelaliby w finale Higuain, Palacio, a nawet Messi, gdyby nie stawał przed nimi ten pewny siebie duży facet z miną kogoś, kto chce zapytać: ?No i co mi zrobisz??. No i właśnie, co poradzić na człowieka, który ma tyle temperamentu i chęci do walki, że pozycja golkipera, czyli tego, kto patrzy na wszystko z filozoficznego dystansu linii bramkowej, wydaje się ostatnią, na której grać powinien.
Neuer jest pełen sprzeczności, i na tym polega jego wielkość.

PHILLIP LAHM
Zaczynał jako defensywny pomocnik, gdyż Joachim Loew nie bał się skorzystać z pomysłów Pepa Guardioli. Ale w najważniejszych meczach wrócił na prawą obronę. Okazało się, że Niemcy korzystają na tym, że Lahm zwalnia miejsce w środku pola dla Samiego Khediry. Lahm to piłkarz, który razem z Loewem przeszedł drogę od brązu na mundialu w Niemczech, przez brąz w RPA, do złota w Brazylii. A przecież debiutował na katastrofalnym dla ?Mannschaftu? Euro 2004. Jego wkład w rozegranie piłki jest ogromny. Nie jest typem obrońcy, który biegnie i kopie, jego specjalnością są podania finezyjne, różnorodne, tak subtelne, że rywalowi nie przyszłyby nawet do głowy. Można Lahma ustawić obok Bastiana Schweinsteigera, ale gdyby zajął miejsce Toniego Kroosa, też by dał sobie radę. ?Najbardziej inteligentny piłkarz, z jakim pracowałem? ? powtarza Pep Guardiola, a przecież w poprzednim miejscu dowodził Xavim i Iniestą.

Mundial wyrwał nas z kręgu codziennych bożków: Guardioli, Bielsy, Mourinho etc. W reprezentacjach też jest miejsce dla geniuszy. Nawet jeśli żonglują tym, co już wymyślone, to żonglują po swojemu – pisze w drugim tekście Paweł Wilkowicz. Tytuł: „Futbol z kuchni fusion”.

Pozostał w chwili triumfu tym samym Joachimem Loewem, który od 10 lat Niemców drażni i czaruje. Historia się działa, a jemu nawet jeden włos z fryzury nie odstawał. W przemowach po tytule też wszystko się zgadzało: „zaplanowaliśmy”, „wypracowaliśmy”, „przeanalizowaliśmy”, „doskonaliliśmy”, „projekt”, „produkt”, „drobiazgowo”. Jak przystało na trenera, któremu wielu zarzucało, że dla niego droga bywa ważniejsza od celu. Coś w tym jest, dla niego „którędy” było zawsze nie mniej ważne niż „dokąd”. Dlatego po finale cofnął się do półfinału. – To może był szczyt mojej trenerskiej kariery: gdy po 7:1 nasz autobus jechał na lotnisko, a tysiące Brazylijczyków stojących wzdłuż ulicy biło brawo – wspominał. Mówił też o tym, ile dla niego znaczy, żeby niemiecka kadra była lubiana. Podziwiana też, ale i lubiana. W Brazylii to wszystko się złożyło w całość. Podziw, sympatia, tytuł. I wreszcie, po tylu zwątpieniach, bezwarunkowe uznanie u swoich. To, na co patrzymy u Niemców, to być może projekt, który się będzie wspominać latami. 10 lat wychowywania piłkarzy do mistrzostwa świata – od 2004 r., gdy Loew został asystentem Juergena Klinsmanna, do dzisiaj. 10 lat zmieniania stylu gry z topornego na lekki. Ale granica między sukcesem a porażką – bardzo cienka. Gdyby Niemcy finał przegrali, Loew pewnie musiałby odejść. Po zwycięstwie musi zostać. Ma być jak Schoen – jedyny, który zdobył z Niemcami i mistrzostwo świata, i Europy. O jednym zagranicznym trenerze Loew nie wspomniał, choć ma u niego trzech swoich piłkarzy. Lukasa Podolskiego, Mesuta Oezila, Pera Mertesackera, a może będzie mieć niedługo i Samiego Khedirę. W Londynie, u Arsene’a Wengera. Trenera, którego może najbardziej Loew przypomina. Też jest zapatrzony w młodość, rozwój, ładną grę. Też jest upartym dżentelmenem, który nie chce iść na skróty. Też jest człowiekiem z pogranicza. On akurat niemiecko-szwajcarskiego, Wenger z francusko-niemieckiego, po niemiecku zresztą mówi znakomicie. Ale obaj są też ludźmi z pogranicza futbolu i uniwersytetu. Ludźmi właśnie od projektów, patrzącymi daleko do przodu. I obaj po początkowym zachwycie kibiców doświadczyli zwątpienia, słyszeli wezwania do odejścia. Gdy to trener twojej drużyny, jesteś dumny, że taki wyrafinowany, z pomysłem i kulturalny. Ale gdy drużynę kolejny raz ktoś ogrywa, marzysz, żeby profesor porzucił to wyrafinowanie i od czasu do czasu dał komuś w pysk. Symbolicznie – godząc się na brzydkie zwycięstwa – albo, w przypadku Wengera, na gwiazdorski transfer. Ale dał.

Tylko z obowiązku zaglądamy do dodatku stołecznego, gdzie możemy poczytać o… słabym lewym skrzydle Legii. Jakub Kosecki jest bez formy, Michał Kucharczyk dla odmiany kontuzjowany, a Henrik Ojamaa w Estonii – o tym będzie ta mało pasjonująca historyjka.

Legia od dłuższego czasu intensywnie rozgląda się za lewoskrzydłowym. W meczu z Saint Patrick’s szansę powinien dostać Kosecki, bo Berg na razie wyboru wielkiego nie ma – Ojamaa przebywa w Estonii, gdzie leczy kontuzję, i nie wiadomo, kiedy wróci, o ile w ogóle wróci. Michał Kucharczyk po zeszłotygodniowym sparingu z Hapoelem Beer Szewa (1:0) narzeka na mięsień dwugłowy uda. Ale nawet gdy był w pełni zdrowy i grał, to zdążył wszystkich przyzwyczaić, że na boisku potrafi zmarnować stu-, a nawet dwustuprocentową sytuację. Norweski trener pewnie teraz nie chciałby nowego zawodnika na lewą stronę, gdyby nie słaba forma Koseckiego. 24-letni skrzydłowy przed rokiem błyszczał w eliminacjach do LM. Strzelił wyrównującego gola w Bukareszcie ze Steauą, ale później zaczęły się jego problemy z kontuzjami. Stracił rok, a teraz sam nie ukrywa, że do idealnej dyspozycji mu daleko. – Przede mną dużo pracy. W takim meczu powinienem strzelić dwa gole. Nie strzeliłem żadnego. Dzisiejszy Jakub Kosecki to 50 procent tego, czego od siebie wymagam – mówił tydzień temu po przegranym 2:3 meczu o Superpuchar z Zawiszą Bydgoszcz. Problemy Legii na lewej stronie to nie tylko pomoc, ale też obrona. Sprowadzony latem Ronan z Fluminense na razie nie zwiększył konkurencji dla Tomasza Brzyskiego. Brazylijczyk po sześciu dniach obozu w Gniewinie doznał urazu mięśnia czworogłowego i nie jest gotowy do gry. W klubie znowu muszą chuchać i dmuchać na Brzyskiego. Lewy obrońca od dłuższego czasu narzeka na problemy z przywodzicielami. Latem powinien przejść operację…

SUPER EXPRESS

Dość skromniutko znowu w „Superaku”, który konkluduje: To był najpiękniejszy mundial. Tabloid wybiera „naj…” turnieju w różnych kategoriach. Bardzo przewidywalnie. Zresztą oceńcie sami.

Największy dramat
Kolano Kolumbijczyka Zunigi przetrąciło kręgosłup Neymara (23 l.) i reprezentacji Brazylii. To był punkt zwrotny, jeśli chodzi o gospodarzy. W całym nieszczęściu piłkarz Barcelony miał jednak sporo szczęścia, bo gdyby Zuniga trafił go kilka centymetrów wyżej, to brazylijski idol mógł zostać sparaliżowany.

Najpiękniejszy gol i…
James Rodriguez (23 l.) w spotkaniu 1/8 finału z Urugwajem zdobył bramkę, o której mówił cały świat. Kolumbijczyk przyjął piłkę na klatkę piersiową, huknął z powietrza. Futbolówka odbiła się od poprzeczki i wpadła do bramki. Chce go Real Madryt, ale i Barcelona, która jest gotowa zapłacić Monaco 90 mln euro za króla strzelców mundialu. Ale dopiero za rok.

Największy skandal
Luis Suarez (27 l.) po raz trzeci w karierze ugryzł na boisku rywala. Tym razem padło na Włocha Chielliniego, a skończyło się czteromiesięczną dyskwalifikacją. Urugwajczyk stracił szansę na podbicie mundialu, ale transfer do Barcelony mocno mu osłodził gorzkie chwile.

Mario Goetze cudownym dzieckiem niemieckiej piłki.

– Jest naszym cudownym chłopcem, zawsze nim był i teraz znów to potwierdził – mówił o Mario Goetze selekcjoner reprezentacji Niemiec Joachim Loew. Bohater finału MŚ wszedł na boisko dopiero w 88. minucie, ale teraz jest na ustach wszystkich. Strzelec zwycięskiej bramki w wieku zaledwie 22 lat zapisał się złotymi zgłoskami w historii futbolu. A po meczu cudowny chłopiec utonął w objęciach swojej cudownej dziewczyny. Goetze zaczął mundial w pierwszym składzie, ale potem grał coraz mniej, a w półfinale (7:1 z Brazylią) nie wystąpił wcale. Loew uznał, że są lepsi. – Kiedy tuż przed dogrywką wpuszczałem go na boisko, powiedziałem mu: „Biegnij i pokaż całemu światu, że jesteś lepszy niż Leo Messi”. Miałem przeczucie, że to zrobi – zdradził niemiecki selekcjoner. Porównywany często do słynnego Argentyńczyka Goetze w 113. minucie strzelił piękną bramkę. Pokazał, dlaczego rok temu Bayern zapłacił za niego Borussii Dortmund aż 37 mln euro, korzystając z klauzuli w kontrakcie utalentowanego pomocnika. Po spotkaniu szczęśliwy Goetze długo całował się z seksowną Ann Kathrin Brommel…

Na ostatniej stronie mamy z kolei trochę fotek: Niemcy balowali z Rihanną i Angelą Merkel. Dziś czeka ich wielkie przywitanie i impreza z kibicami pod Bramą Brandenburską w Berlinie.

Merkel po ważnych zwycięstwach pojawia się w niemieckiej szatni, co zawsze wywołuje wielką radość wśród piłkarzy. Wspólnym zdjęciom, uściskom i gratulacjom nie ma wtedy końca. Na świętowanie z mistrzami świata załapali się też prezydent Niemiec Joachim Gauck i Rihanna, która jest wielką fanką piłki nożnej, a na mundialu kibicowała właśnie Niemcom. Podopieczni Joachima Loewa pozwolili jej nawet pozować z Pucharem Świata, a Łukasz Podolski i Bastian Schweinsteiger obdarowali gwiazdę z wyspy Barbados mistrzowskimi całusami – Treści tu praktycznie nie ma, same zdjęcia.

Może dzisiejsze wydanie uratuje chociaż Michał Listkiewicz, który w swoim cyklicznym felietonie podsumowuje zakończony w niedzielę turniej. Zwykle potrafił to robić barwnie.

Fenomenalny wzrost zainteresowania futbolem to także zasługa FIFA, choć opinii publicznej wmawia się, że to organizacja nieomal przestępcza. Tymczasem działa ona jak szwajcarski zegarek. Może dlatego, że jej prezydent zaczynał od pracy w fabryce zegarków właśnie. Kilku angielskich dziennikarzy – samych siebie nazywających pisarzami – od lat tłucze sporą kasę na opluwaniu Blattera i FIFA. Ignorują oczywiste fakty: reinwestowanie zysków z mundialu w ośrodki treningowe, biedne federacje, mistrzostwa kobiet, juniorów, udział w rozwiązywaniu konfliktów etnicznych. Wprowadzenie techniki „goal line” oraz zapowiedź analizy powtórek wideo kontrowersyjnych sytuacji świadczą, że prezydent FIFA myśli nowocześniej niż jego młodsi krytycy. Skoro skończyły się brazylijskie święta, to teraz czas na post? Boże, tylko nie to! Przecież za chwilę polskie kluby rozpoczną rywalizację o dostęp do europejskich salonów, a do startu eliminacji kolejnego EURO też czasu niewiele. Zagrajcie jak Algieria, a miłość kibiców wróci natychmiast. Nie możemy wygrać z Niemcami? Ja też nie wierzyłem, że wystąpię w finale mistrzostw świata. A jednak się udało. Jeszcze lepszy przykład to słynna drużyna Górskiego. Jechała na MŚ bez wielkich nadziei kibiców, wróciła w glorii. Włożę więc szampana do lodówki i wyjmę go…

PRZEGLĄD SPORTOWY

Straszył Fakt, straszy również PS. I to na okładce.

Polsko, bój się mistrzów! Niemcy świętują, a my drżymy – to zdaje się ostatnia korespondencja Tomasza Włodarczyka z Rio de Janeiro. Drżymy? Może nie róbmy tragedii z tego, co nieuchronne…

Nad mix zoną wisi duży zegar. Wszyscy odliczali kolejne minuty. Argentyńczycy już dawno poszli. Ich nie interesowało, co mają do powiedzenie zwycięzcy. Musieli nadać swoje smutne historie do zrozpaczonego w tym momencie kraju. Szybko obsłużyli przegranych i zniknęli. Kiedy zjawił się szef niemieckiej federacji Wolfgang Niersbach, dziennikarze rzucili się na niego jak na łakomy kąsek. Poczekałem. Wiem, że dla nich to moment absolutnie najważniejszy. Kiedy przetrawili go na wszystkie możliwe sposoby, Niersbach okazał się najmilszą osobą na świecie. Odpowiadał na każde pytanie, rozradowany tym, co się wydarzyło. W końcu dopiero kilka miesięcy temu przesiadł się za sterowanie federacją, a teraz w nienagannie skrojonym garniturze mógł odpowiadać na pytania w stylu, jak to jest być mistrzem świata. – Najpierw, kolego, musimy rozprawić się z Argentyną. Tak, to nasz kolejny mecz. A Polska? Proszę, nie pytaj mnie o eliminacje EURO 2016. Właśnie zostaliśmy mistrzami świata. Dziś jest big party. Jutro trzeźwiejemy. A we wtorek pod Bramą Brandenburską znów wielka impreza – opowiadał. Po strefie chodził dumny jak paw, klepiąc wszystkich po plecach. Gładził krawat od Hugo Bossa, by powstrzymać emocje. Obok stał już kompletnie pijany masażysta kadry. – Chcesz zdjęcie mojej koszulki? – pytał. Mistrz świata. Po prostu. Tylko tyle i aż tyle. Wreszcie wyszli. Na początek Christoph Kramer. Już odreagował knockdown Ezequiela Garaya, a ciągle był w szoku. W końcu został pełnoprawnym mistrzem – największym ryzykiem Joachmia Löwa, który postawił właśnie na niego, kiedy w trakcie rozgrzewki kontuzji nabawił się Sami Khedira. Na jego piersi błyszczał złoty medal. Trzeba przyznać, że najskromniejszy wśród medali mistrzowskich. Mały, bez zbędnych grawerowań. Mimo to najcenniejszy, jaki 23-latek założy na szyję.

Na kolejnej stronie krótki tekst o złotym chłopaku Mario Goetze. Mieliśmy o tym w Super Expressie, ale tutaj pewnie będzie nieco ciekawiej. I mimo wszystko bardziej wyczerpująco.

Po finale, w którym przyćmił Messiego zapisał się złotymi zgłoskami w historii niemieckiego futbolu i nikt pewnie po latach nie będzie pamiętać, że na tym turnieju wcale nie błyszczał. Tak jak Zinedine Zidane kojarzy się z triumfem Francji na mistrzostwach sprzed 16 lat, mimo że mundial nie był dla niego udany. Dostał czerwoną kartkę w spotkaniu z Arabią Saudyjską, ale potem dwukrotnie trafił w finale z Brazylią (3:0) i został francuskim bohaterem narodowym. Teraz w Niemczech fani mogą kochać Mario. No, może w Dortmundzie dalej nie będzie witany z sympatią, bo kibice Borussii nie zapomnieli, jak opuścił ich klub. O ile Robert Lewandowski po przyjeździe do swojego dawnego już klubu, może liczyć na ciepłe przyjęcie, o tyle Götze jest traktowany jak wróg. Wszystko przez to, że na odejście Polaka fani byli gotowi, a w wypadku Götze nic nie zapowiadało transferu. Nagle przed finałem Ligi Mistrzów w 2013 roku Bayern – Borussia, monachijczycy pochwalili się pozyskaniem młodego pomocnika. Nie pytali o zgodę Borussii, po prostu wpłacili zapisaną w kontrakcie młodej gwiazdy klauzulę odstępnego w wysokości 37 mln euro. Od tej pory w Dortmundzie uważany jest za zdrajcę. Gdy przyjechał tam z Bayernem, kibice przywitali go gwizdami i wyzwiskami. Obrażali go niemal wszyscy, od ultrasów po starsze panie. Odpłacił im tak, jak powinien wielki sportowiec. Wszedł w 56. minucie i po 10 minutach trafił do siatki. Nie tylko jednak nie pokazał w tym momencie publiczności obraźliwego gestu, ale nie okazywał nawet radości. Bayern wygrał 3:0. Takie zachowanie Götze nie dziwi. Od początku kariery unika kontrowersji. Nie tylko nikogo nie obraża, ale w ogóle nie mówi nic ciekawego. Podkreśla wiarę w Boga, nie wdaje się w skandale, media nie przyłapały go na pijaństwie, nie mówiąc już o sięganiu po inne używki.

Mamy też kawałek o błyskawicznej karierze rezerwowego Kramera.

Takiego mistrza świata dotąd nie było. W całej historii mundiali nie zdarzyło się, by w zwycięskiej drużynie w finale od początku grał tak mało znany zawodnik, z tak niewielkim doświadczeniem. Christoph Kramer zaliczył w niedzielę dopiero piąty występ w narodowych barwach i ledwie drugi w podstawowym składzie. Poprzedni był w majowym spotkaniu z Polską (0:0). Niemcy wystawili wówczas kompletnie rezerwową jedenastkę i Kramer dzięki temu mógł zaliczyć debiut w reprezentacji. Wyjazd na mundial zawdzięcza też pechowi kolegów – Ilkaya Gündogana i braci Benderów. – Wydaje mi się, że gdyby nie kontuzja Larsa Bendera, to raczej nie znalazłby się w kadrze. Lars to najlepszy zawodnik Bayeru Leverkusen – przyznaje Tomasz Bobel, który świetnie zna zarówno Kramera, jak i Bendera, bo z obydwoma zetknął się w Leverkusen. Nieco zapomniany polski bramkarz przez ostatnie lata był zawodnikiem drużyny rezerw tego klubu. Kramer w Bayerze także grał tylko w drugim zespole, w sezonie 2010/11. Od tej pory ten wychowanek Bayeru ciągle jest wypożyczany, najpierw do Bochum, ostatnio do Borussii Mönchengladbach. – Byłem trochę zdziwiony, że został wypożyczony. U nas miał jednak małe szanse…

Nie będziemy cytować króciutkich sylwetek wszystkich mistrzów świata. Pora przejść do tematów ligowych. „Puchary dla garstki” – o kuriozalnej sytuacji w Chorzowie czytaliśmy już w Fakcie. Rozmach jest, ale czy głowa też? – zastanawia się PS, analizując transfery Lechii Gdańsk.

Blado wyglądają kluby ekstraklasy na tle Lechii. Do innych zespołów piłkarze ściągani są głównie za darmo, a ciekawe ruchy transferowe jak Przemysława Kaźmierczaka, Piotra Celebana czy Grzegorza Sandomierskiego, wynikają raczej ze zbiegu okoliczności niż strategicznych pertraktacji. – Kilka lat temu poszliśmy w stronę płacenia dużych pieniędzy zawodnikom grającym w naszej lidze. Manuel Arboleda dostawał na przykład 33 tysiące euro netto miesięcznie. To bardzo dużo. Przez kominy płacowe powstał kryzys. Obecnie sytuacja się normalizuje – analizuje Marcin Lewicki, agent piłkarski. – Kontrakty są teraz na poziomie 10-30 tysięcy złotych miesięcznie, a dla młodych graczy poniżej 10 tysięcy. Tak będzie dopóki kluby typu Wisła i Lech nie wyjdą na prostą. Czy Lechia się przeliczy? To jest inna sytuacja, projekt niemiecki. Coś na zasadzie pokazania siły wszystkim graczom: chodźcie, sprzedamy was na zachód – przekonuje. Latem do Gdańska trafiło trzynastu zawodników, ale eksperci są zgodni: mistrzostwo to cel nie na ten sezon. – Nie sądzę, aby ten zespół zagroził Legii lub Lechowi. Na to jest jeszcze zbyt wcześnie. Maksimum, na co stać Lechię, to awans do pucharów. Pamiętajmy też, że w naszej lidze co rok wysoko są jedna-dwie drużyny, o których się nie mówi, jak ostatnio Ruch czy Zawisza, który sięgnął po puchar i superpuchar kraju – komentuje Jan Urban, były trener Legii, który objął niedawno Osasunę Pampeluna. – Lechia ma duży potencjał, a nowi zawodnicy to nie są jacyś niedoświadczeni kopacze. Kadra zrobiła się szeroka, a wszyscy chcą grać. Na początku na pewno będzie duże zaangażowanie na treningach, co przełoży się na spotkania ligowe. Pytanie tylko, jak sztab szkoleniowy poradzi sobie z graczami, którzy usiądą na ławce? Jeżeli nie utworzą się grupki i pozostali piłkarze nie zaczną narzekać, że nie ma dla nich miejsca na boisku, drużyna pozytywnie zaskoczy – prorokuje trener.

Dariusz Dudka, mimo biedy, nie rusza się z Krakowa. W ostatnim czasie miał dwie możliwości wyjazdu za granicę, jednak nie były one aż tak dobre, żeby koniecznie wyjeżdżać.

W Wiśle na razie nie ma wypłat. Obiecano nam, że dostaniemy zaległe pensje do piętnastego lipca. Zobaczymy, co się będzie działo – mówi Dariusz Dudka. – Trzeba to wziąć na klatę, poczekać. Klub powoli wychodzi z długów, ale ciągle w nich tkwi. Nie gramy jednak za darmo. My, czyli starsi zawodnicy, jesteśmy w lepszej sytuacji, bo mamy jakieś oszczędności, gorzej jest z młodszymi. Takie są realia i wszyscy musimy z tym się pogodzić – dodaje. Dla obrońcy sytuacja w Wiśle jest pewnym zaskoczeniem, gdy grał tutaj w połowie ubiegłej dekady, przy Reymonta piłkarze zarabiali najlepiej w Polsce. – Niedawno miałem dwie konkretne oferty z ekstraklasowych klubów z Grecji i Francji, ale je odrzuciłem – zdradza. – Nie były aż tak dobre finansowo, aby się gdzieś ruszać. Kryzys jest teraz prawie na całym świcie.

Na koniec być może warto odnotować, że Michał Żyro zapowiada, że to już ten czas, by wziąć odpowiedzialność i być liderem Legii. W dyspozycji z wiosny – czemu nie.

Najnowsze

Anglia

Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Bartek Wylęgała
0
Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Komentarze

0 komentarzy

Loading...