Ileż niespodzianek, ileż zaskoczeń, jakie szokujące rozstrzygnięcia. Wszyscy byliśmy tacy zadziwieni, że odpadają Włosi, że dalej gra Kostaryka, że Grecja wykolegowała Wybrzeże Kości Słoniowej, a koniec końców okazało się, że skład półfinałów wytypował prawidłowo co drugi niedzielny fan futbolu i co trzeci ekspert. Zaskoczenia skończyły się w 1/8 finału, chyba że weźmiemy pod uwagę też styl poszczególnych drużyn, wtedy można wliczyć jeszcze ćwierćfinałową męczarnię Holandii.
Styl? Gdyby nie ten emocjonujący i dramatyczny bój “Oranje” ćwierćfinały zapomniałbym już dziś. Wszyscy nastawialiśmy się już od pierwszych dni mistrzostw – skoro Holandia potrafi na start zatańczyć z Hiszpanią w taki sposób, skoro potęgi wykładają się na bananach z Kostaryki, skoro zwycięzcy grup grają ładnie, ofensywnie i bez kalkulacji – co też zacznie się dziać w wewnętrznych meczach najlepszej ósemki? Co stanie się, gdy te potęgi wreszcie wejdą na siebie, gdy olśniewająca Kolumbia wpadnie na Brazylijczyków z Neymarem, gdy francuskie zjednoczenie ponad podziałami stawi czoła Niemcom?
Dupa. Nic się nie stanie. Ćwierćfinały zawiodły na całej linii, a ich jedynym naprawdę fajnym momentem była batalia kostarykańsko-holenderska, śmiem twierdzić, że właśnie z uwagi na różnicę klas obu zespołów. Dzięki niej mecz jakoś się oglądało, szczególnie w końcówce, tak jak ciekawe były wcześniejsze starcia Niemców z Algierią czy Argentyny ze Szwajcarią. To wszystko składa się na dość pesymistyczny obraz nadchodzących półfinałów. Inna sprawa, że ci, którzy zachwycali najmocniej, ostatnie cztery mecze będą oglądali już w domach. James Rodriguez i jego Kolumbia, Meksyk z Ochoą, Chilijczycy, nawet Francuzi czy Belgowie, którzy już nabierali prędkości, by spotkać się z “drużynami turniejowymi”.
Tak uczciwie – w półfinałach mamy Argentyńczyków, których przez całą fazę grupową przepchnął Messi, a którzy w kolejnych 210 minutach strzelili dwa gole ze słabszymi rywalami. Mamy Niemców, którzy przechodzili przez mękę z Ghaną oraz Algierią, a z dziesięciu zdobytych w turnieju goli, cztery wcisnęli już w pierwszym meczu? Holendrzy, ratujący awans w 1/8 i ćwierćfinale dopiero w ostatnich sekundach, a potem w karnych, a na deser Brazylijczycy, z atakiem śmierci Jo-Fred.
Mam wrażenie, że wszyscy czterej półfinaliści do tej fazy turnieju nie wpadli, jak do saloonu z rewolwerem, ale doczłapali się, doturlali siłą rozpędu z grup, często z pomocą sędziowskich wpadek i gaf, albo kilkusekundowym błyskiem którejś z gwiazd. Do końca 1/8 finału mistrzostwa były jak wspaniały sen, a okazało się, że trzy pierwsze ćwierćfinały przyćmiły wcześniejsze kilkadziesiąt kapitalnych widowisk. Dlatego siadam dzisiaj do półfinałów z ograniczonym zaufaniem. Te mistrzostwa miały przebić Francję ’98. Te mistrzostwa miały nas wszystkich oczarować i zostawić z rozdziawionymi gębami na długie miesiące, a może i lata. Fatalne wrażenie z ćwierćfinałów da się zamazać, pod warunkiem, że w ostatnich czterech meczach będzie ogień.
Tylko czy czterech wyjadaczy stać jeszcze na ogień, który dawała nam Kolumbia czy Kostaryka?
JAKUB OLKIEWICZ