Reklama

Wygrał futbol czy przegrał piłkarski romantyzm?

redakcja

Autor:redakcja

06 lipca 2014, 00:31 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jedni mowią, że wygrał futbol. W półfinale zobaczymy zespół, który cały mecz atakował, grał w piłkę, stworzył sobie mrowie doskonałych sytuacji. Inni wręcz przeciwnie, takie rozstrzygnięcie nazywają śmiercią piłkarskiego romantyzmu. Nazywano te mistrzostwa turniejem niespodzianek, komplementowano wiele drużyn z drugiego szeregu, ale koniec końców wszystkie potencjalne czarne konie już poza wyścigiem. Maluczki kolejny raz musiał się zadowolić piękną porażką. Bez względu na to do której interpretacji wydarzeń się przychylasz, jedno jest pewne: wygrali wszyscy ci, którzy oglądali batalię w Brasilii. Filmowcy mogli tylko z zazdrością spoglądać na murawę, bo napisać scenariusz, który stworzyłby podobną dramaturgię, to obłędnie trudne zadanie. Futbol pisze je regularnie, dziś zrobił to kolejny raz.

Wygrał futbol czy przegrał piłkarski romantyzm?

Piłkarzem meczu wybrano Keylora Navasa. I słusznie, bo facet dzisiaj przypieczętował opinię, że są to mistrzostwa bramkarzy. Wymowna sytuacja: w dogrywce jeden z Holendrów wyszedł sam na sam, spalił, ale zdążył oddać kąśliwy strzał z bliska. Navas i tak jednak to odbił, tak jak prawie wszystko dzisiaj. To “prawie” rezerwujemy dla obrońców, którzy pomogli raz i drugi wybijając piłkę z linii, a także dla słupków i poprzeczek, które szczególnie upodobał sobie Sneijder. Dobry golkiper musi mieć też trochę szczęścia, oklepane? Ale dzisiaj na ten fart niejako Keylor zapracował pozostałymi, znakomitymi interwencjami.

Tak jak Holandii brakowało przez cały mecz kropki nad i, tak tego samego brakło w karnych Navasowi. Był bohaterem przez 120 minut. Kostaryka dla wielu stała się przed jedenastkami faworytem, bo miano na uwadze dyspozycję Keylora zarówno z dziś, jak i z całego turnieju. Nawet statystyki przemawiały na jego korzyść: w klubie to też dobry fachowiec od bronienia strzałów z wapna. W przeciwieństwie do Krula, który miał być przeszkodą z drugiej strony, a który na murawie nie spędził ani minuty. Zbiorowo zapomniano jednak jakby o jednym, całkiem istotnym detalu: karne nie tylko się broni, karne też się strzela.

Navas wyczuł raz czy drugi strzelca, ale piłki były uderzone zbyt precyzyjnie. Podobać mógł się strzał Van Persiego. Nieźle zrobił to Kuyt. Huknął Robben. Sneijder jak na podwórku – bomba i tyle, bez kombinowania, bez namysłu. Jeśli ktoś jest zwolennikiem teorii, że nie ma obronionych karnych, są tylko źle strzelone, to dziś mógł sobie postawić piwo. Holendrzy nie dali szansy Keylorowi, zawsze brakowało mu choć trochę. Tego minimalnego chociażby błędu ze strony strzelca, który ani raz się nie zdarzył.

Z drugiej strony Krul co jedenastkę podchodził do rywala, próbował go rozkojarzyć. I chyba trzeba mu choć trochę pogratulować, bo Kostarykanie nie strzelali dobrze. Jedenastka Ruiza fatalna – na idealnej dla bramkarza wysokości, dość daleko od słupka. Gracze z Ameryki Środkowej jakby za mocno sobie wzięli do serca opinię, że przy jedenastce większość sukcesu to po prostu trafić w bramkę. Trafiali, ale nie potrafili przechytrzyć Krula. Pewność i bezdyskusyjnie dobrze strzelonego karnego widzieliśmy tylko wtedy, gdy uderzał Bolanos, pozostałe strzały dalekie od ideału. Trzeba przynajmniej podejrzewać, że ci gracze, nigdy nie będący postawieni wobec tak wielkiej stawki (a nawet zbliżonej), nie poradzili sobie z presją. Taki Robben podchodził do jedenastki jak do oswojonego psa. On już zdążył na wielkiej scenie wszystko zawalić i wszystko wygrać. Karny w ćwierćfinale MŚ to dla niego betka.

Reklama

Nie róbmy jednak meczowi krzywdy, ten scenariusz nie zaczynał się na jedenastkach. Ile kilogramów uspokajających ziół musiano zapalić w Amsterdamie po akcji w końcówce dogrywki, gdy Marco Urena sam wymanewrował całą defensywę Holandii i wyszedł sam na sam? W pewnym momencie Holendrzy musieli liczyć się z tym, że groźba zostania wyrzuconym po karnych jest realna. Ale zostać zarżniętym bramką z gry? Nie, to nie mieściło się nikomu w głowie. A było tak blisko.

Tak blisko, jak była Holandia po strzałach Sneijdera, który rozegrał średni mecz, ale stałe fragmenty i strzały z dystansu wciąż bije wspaniale. Tak jak blisko była po jednym z miliona rajdów Robbena. Ten był dzisiaj nie do zajechania. Nękał Diaza i resztę raz po raz, potem musieli już kryć go we dwóch, trzech, bo nie dawali rady, a on i w dogrywce wyglądał nienaturalnie świeżo. Holendrzy już później praktycznie wszystkie akcje grali przez niego, najlepszy dowód, że mimo braku gola czy asysty zagrał dziś bardzo dobrze. I znowu jest druga strona medalu: szacunek dla Kostaryki, że to wszystko przetrwała. W pewnym momencie stan gry wyglądał bowiem tak:

– Druga dogrywka z rzędu w nogach;
– Wszyscy obrońcy z żółtą kartką;
– Navas obity przez Kuyta i Huntelaara;
– Wprowadzony w 105 minucie Huntelaar, za którym wycieńczeni obrońcy nie mieli prawa nadążyć;
– Kosmita Robben, który mógłby dziś biegać i trzysta minut w jednostajnym, sprinterskim tempie;

I w takich okolicznościach Kostarykanie jeszcze stworzyli sobie stuprocentową sytuację. Jesteśmy pewni: jeśli o ekipie z 1990 nakręcono film, to o tej będzie trylogia.

Może ten mecz długimi minutami przynudzał, powoli się rozkręcał. Ale koniec końców ktoś, kto ma nawyk obgryzania paznokci, po wszystkim mógł się zorientować, że odgryzł sobie pół ręki.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...