Reklama

Sky is the limit – pięć pięknych historii mundialu. A szósta właśnie zaczęła się pisać

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

20 czerwca 2014, 23:59 • 6 min czytania 0 komentarzy

Po raz pierwszy w historii mundiali los skojarzył w jednej grupie trzy drużyny, którym w przeszłości zdarzyło się podnosić do góry Puchar Świata. Grupa D brazylijskich mistrzostw: Anglia, Urugwaj, Włochy. Przed rozpoczęciem imprezy ostrzyliśmy sobie zęby na te potyczki – będą musieli pójść na noże, ktoś z wielkich odpadnie. Kostaryką, która uzupełniała grupę śmierci, praktycznie nikt sobie nie zaprzątał głowy. Przyjadą, wyjdą na boisku, zagrają, co tam potrafią i tyle. My łykniemy trochę egzotyki, oni potulnie wrócą do domu z bagażem kilku bramek. Typowy dostarczyciel punktów dla wielkich. Tak myśleliśmy…

Nie będziemy teraz udawać piłkarskich omnibusów. Na pewno nie byliśmy tymi, którzy tonowali wszystkich wokół i mówili: nie lekceważcie Kostaryki. Kto twierdzi, że tak robił, zapewne kłamie. Napiszmy to wprost: wynik jaki już wykręciła ekipa Jorge Luisa Pinto to sensacja. Nie niespodzianka, nie zaskoczenie. Sensacja. Ruszyć na Anglików, Urusów i Włochów z jakimś tam wypychanym z Arsenalu Campbellem, Ruizem i Diazem, to zupełnie jak atakować czołg szabelką. A jednak im się udało!

Pogrzebaliśmy w pamięci, potwierdziliśmy w encyklopediach i stworzyliśmy naszą subiektywną listę największych mundialowych sensacji. Drużyn, których mecze – podobnie jak Kostaryki – miały być jedynie przystawką przed poważnym graniem, a okazało się, że na stałe zapisały się w historii futbolu. 

”Nieposkromione Lwy” zagryzły Maradonę

Mundial we Włoszech, rok 1990. Kamerun – z 38-letnim Rogerem Millą w składzie – w pierwszym meczu mistrzostw wyszedł naprzeciw obrońcy tytułu, wielkiej Argentynie. Maradona w sile wieku, a do tego: Ruggeri, Sensini, Caniggia, Abel Balbo i reszta ekipy. Czempioni mieli gładko wejść w turniej. Skończyło się sensacyjnie. 0:1. Boski Diego całkowicie wyłączony z gry. Fakt, że mało chwalebnymi sposobami, bo przez ciągłe faule, ale jednak. Nie był to jednorazowy wyskok. Później Kameruńczycy ograli – mającą swoje aspiracje – Rumunię i wyszli z grupy mimo łomotu, jaki spuścili im w ostatniej serii gier piłkarze Związku Radzieckiego.

Już ugrali wynik ponad stan, a ciągle było im mało. Faza pucharowa? Na początek szalony mecz z Kolumbią, w którym przez 90 minut obie drużyny nudziły jak – nie przymierzając – Japonia i Grecja wczoraj, a w dodatkowym czasie zagrały jeden z lepszych spektaklów tych mistrzostw. Trzy bramki, dwie Rogera Milli i Kamerun w ćwierćfinale. A tam Anglicy. W 70. minucie spotkania wszyscy powtarzali już tylko jedno zdanie: Pele jest prorokiem. Brazylijczyk powiedział przed laty, że do końca XX wieku drużyna z Czarnego Lądu zdobędzie mistrzostwo. Kamerowi do awansu do najlepszej czwórki zabrakło… 7 minut. Prowadzili 2:1, do dogrywki doprowadził Gary Lineker i ten sam piłkarz wyrzucił ich za burtę turnieju. Po dwóch rzutach karnych. 




”Dżokeje” zajechali do ćwierćfinału

O Korei Północnej przed mundialem w 1966 roku wiadomo było tyle, że gra w powietrzu nie będzie ich najsilniejsza bronią. Średnia wzrostu drużyny oscylowała w okolicach 170 centymetrów. Wiadomo było również, że w przypadku klęski, dalsze losy azjatyckich piłkarzy mogą być różne. Grali o życie i nie jest to w tym wypadku żaden środek stylistyczny. mający na celu upiększenie relacji. 

Zaczęło się zgodnie planem – od wysokiej przegranej ze Związkiem Radzieckim. Później remis wywalczony w starciu z Chile i mecz z Włochami, którzy – nie będąc jeszcze pewnymi awansu – na Koreańczyków wyszli w mocno zmienionym w składzie. Gwiazdy drużyny były już szykowane na kolejną fazę turnieju. Zlekceważenie drużyny z Azji to jedna z największych wpadek w historii włoskiej piłki. Skończyło się 0:1 i to Korea grała dalej. I grała pięknie. Szalony mecz z Portugalią to klasyka, więc nie będziemy mówić o nim po raz kolejny. Mundial ten znamy jedynie ze źródeł historycznych, ale oczami wyobraźni widzimy te nagłówki angielskich gazet z sensacyjnymi Koreańczykami. Szok. 




”Lwy Terangi” na azjatyckim mundialu

W 2002 roku reprezentacja Senegalu debiutowała na mistrzostwach i przedstawiła się światu w najlepszy z możliwych sposobów: pokonując urzędującego jeszcze mistrza. Naszpikowana gwiazdami światowej piłki Francja kontra Senegal, w którego szeregach znajdowało się 20 piłkarzy grających na co dzień w… lidze francuskiej. Mecz tysiąca podtekstów i jednej wielkiej sensacji. Drużyna z Czarnego Lądu wygrała i rozpoczęła swój marsz, który zakończył się dopiero w dogrywce ćwierćfinałowego meczu z Turcją.

Po drodze była jeszcze Dania z Jonem Dahlem Tomassonem i Ebbe Sandem. Był Urugwaj z Alvaro Recobą, Paolo Montero i młodym Forlanem, a także Szwecja z Larssonem i Ljungbergiem. Wszystkich w tyle zostawiali oni. Papa Bouba Diop, El-Hadji Diouf i spółka. Fajna historia. 



Brązowi debiutanci

To jedna z naszych ulubionych mundialowych opowieści. Chorwacja z 1998 roku. Choć z jednej strony mieli w składzie Sukera, Bobana, Prosineckiego, to z drugiej na ich drodze stawali przecież m.in. Argentyńczycy, Rumuni czy Niemcy. Nie stawiał na nich nikt, a zdobyli brązowe medale. Z grupy wyszli dzięki pokonaniu Japończyków i grajków z Jamajki, a potem rozpoczęło się show.

3:0 z Niemcami w ćwierćfinale. To był majstersztyk. Wielu do dziś twierdzi, że stać ich było na złoto. Przypomnijmy sobie choćby półfinał z Francją… Gol niezawodnego Sukera, dwa trafienia obrońcy Trójkolorowych Liliana Thurama (!), Boban grający przez pół godziny z kontuzją, czerwona kartka dla Blanca na kwadrans przed końcem. 90 minut, które opowiedziało piękną historię. Cały czas niedoceniani Chorwaci kontra pewni siebie gospodarze. Wygrali ci drudzy. W meczu o trzecie miejsce piłkarze z Bałkanów pokonali Holandię. 

Od francuskiego mundialu każdy potencjalny „czarny koń” jest porównywany do Chorwatów. Nic dziwnego. 



Sensacyjna Algieria

Co prawda ta przygoda zakończyła się już w fazie grupowej, ale nie mogliśmy jej pominąć, gdyż jest świetnym przykładem tego, jakie skutki może przynieść lekceważenie egzotycznych drużyn. Algieria, mundial 1982. Piłkarze z Afryki w pierwszym meczu mierzyli się z piekielnie silną reprezentacją RFN z Rummenigge w składzie. Przed meczem z Algierią trener niemieckiej kadry powiedział: – Pierwsze siedem goli zadedykujemy naszym żonom, a ósmego naszego psom. A jeśli przegramy, wskoczę w pierwszy pociąg do Monachium. 

No i przegrali. Wielcy Niemcy z jakimiś przebierańcami. Sensacja.

Jednak trener Jupp Derwall zamiast wracać do Bawarii tak jak obiecał, zaczął kombinować. I wtedy doszło do pamiętnej ustawki, by wyrzucić sensacyjnych Algierczyków z turnieju. Mecz pomiędzy RFN a Austrią, gol dla Niemców w 10. minucie, a potem obrazki rodem ze znanego spotkania Zagłębie-Cracovia: strzały w trybuny, truchty, pozorowanie gry. Obrzydliwa sprawa. Algieria i tak była niespodzianką turnieju (pokonała Niemców i Chile), ale w warunkach rywalizacji fair-play mogła zajść znacznie wyżej. 




Cokolwiek wydarzy się w następnych meczach, dzielni piłkarze z Kostaryki i tak są już bohaterami turnieju. Wygrać z Urugwajem, pokonać Włochów i wysłać do domy faworyzowanych Anglików? Mundial marzeń. Wyżej wymienione historię kończyły się na różnym etapie. To, czy Kostarykanie zostaną drugą Chorwacją, czy może – skromniej – pójdą w ślady np. Senegalu zależy już tylko od nich. Miejsce w historii mają pewne, do stracenia nic. Już zacieramy ręce.

Sky is the limit – pięć pięknych historii mundialu. A szósta właśnie zaczęła się pisać

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...