Trzy karne w Gdańsku, dwa „wymyślił” Marciniak…

redakcja

Autor:redakcja

28 maja 2014, 23:20 • 3 min czytania

Przedziwne mecze przydarzają się ostatnio Wiśle. W weekend przegrała z Górnikiem, choć przez większość czasu wszystko wskazywało na to, że wygra. Dziś dokładnie na odwrót – z przebiegu spotkania powinna zostać rozstrzelana przez Lechię, a o mały włos nie wywiozła z Gdańska trzech punktów.
Absolutnym antybohaterem, i to takim przez duże „A”, okazał się Szymon Marciniak, który nagle zaczął na lewo i prawo rozdawać zupełnie niezrozumiałe prezenty – raz jednym, raz drugim. W sumie podyktował trzy karne, przy czym dwa ostatnie to zwyczajna kpina z uczciwego sędziowania. Cały paradoks polega na tym, że o ile pierwsza jego pomyłka mogła poważnie skrzywdzić Lechię, o tyle druga niejako wyrównała rachunki, dzięki czemu mecz zakończył się w miarę uczciwym remisem. Tyle że 2:2 zamiast 1:1.

Trzy karne w Gdańsku, dwa „wymyślił” Marciniak…
Reklama

Zachodzimy w głowę, co Marciniak widział w obu tych sytuacjach. Kiedy piłka po silnym uderzeniu z rzutu wolnego, w dużym tłoku przypadkowo trafiła w rękę bodajże Janickiego i później, gdy jeden z piłkarzy Lechii z najbliższej odległości również w rękę nastrzelił Czekaja. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie było żadnej próby niedozwolonego zagrania, żadnej intencji. Obu bardzo trudno byłoby uniknąć. A tymczasem Marciniak gwizdał, gwizdał i gwizdać nie przestawałâ€¦ Jemu też już najwyraźniej przydałaby się przerwa.

Gdyby tak jednak na moment zapomnieć o sędziowskich wielbłądach, należałoby uznać, że Lechia miała dziś wszystko, żeby rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. Dominowała od początku do końca. Dość powiedzieć, że Wisła przez 90 minut oddała dwa celne strzały i oba zakończyły się bramkami. Autorstwa Semira Stilicia, który okazuje się najlepszym, co tylko w ostatnim czasie mogło się Wiśle przydarzyć. Od powrotu do Polski zdążył uzbierać już 6 goli, 4 asysty i 2 kluczowe podania, a to oznacza, że miał bezpośredni udział przy 12 golach z 19, które krakowianie strzelili mając Bośniaka na boisku.

Reklama

Karny, wiadomo – prezent, ale pierwszy gol to po prostu cudo, godne powtarzania do znudzenia. Stilić usadził Dawidowicza, jakby obaj kopali na boisku przy jakimś gdańskim gimnazjum. Inna rzecz, że z pewnością nie byłoby tego trafienia, gdyby nie doskonałe podanie Garguły, poprzedzające asystę Sarkiego.

Lechii, która próbowała dziś jednego strzału za drugim, z akcji ani razu nie udało się zaskoczyć pewnie broniącego Miśkiewicza. Najbardziej zaskoczyli go najpierw Burdenski, który sfaulował w polu karnym Sadajewa, a później Marciniak, uznając, że jedna jedenastka z kapelusza to na ten wieczór za mało.

Efekt końcowy jest taki, że Lechia – mimo porażki Ruchu – straciła resztki szans na europejskie puchary, a Wisła zatrzymała się na szóstej pozycji w tabeli. Powoli zmierzając do końca tego zwariowanego dla niej sezonu. Nieczęsto się zdarza, żeby jakaś drużyna w ramach tych samych rozgrywek najpierw zaliczyła serię 15 spotkań z jedną tylko porażką, po czym zanotowała passę 13 gier z zaledwie jedna wygraną. Wiśle się to udało. Choć kiedy przypomnimy sobie, że po boisku w czerwonych koszulkach biegają Czekaj, Burdenski, Ł»emło, Uryga, to nagle przestajemy się dziwić.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama