– Wiadomo, jaka była moja sytuacja w Legii, miałem ciężko z graniem, ale gdybym poszedł do innego polskiego klubu, to nie postawiłbym kroku do przodu. Cofnąłbym się sportowo – to raz, a dwa – grałem już w europejskich pucharach i zawsze chciałem spróbować sił w mocniejszej lidze. Łatwiej było wyjechać na Wschód niż na Zachód, więc skorzystałem z tej opcji. Nie miałem żadnych wątpliwości, bo nawet gdybym nie sprawdził się w Amkarze, to opcja powrotu do Polski zawsze byłaby możliwa. Ryzyko się opłaciło. Liczyłem też na przybliżenie się do reprezentacji, ale – jak widać – na razie jest odwrotnie – opowiada Janusz Gol, piłkarz Amkara Perm.
Pół roku temu widziałem się w tej samej restauracji z Maćkiem Rybusem. Sporo porozmawialiśmy o Rosji, ale choć był zadowolony z gry w silniejszej lidze i zarobków, to ogólnie nie sprawiał wrażenia najszczęśliwszego człowieka na świecie. Był raczej lekko podminowany.
Ja jestem zadowolony. Z perspektywy czasu widzę, że wyjazd do Amkara był dobrym ruchem. Poszedłem do silniejszej ligi i wypadłem całkiem pozytywnie. Ł»yje mi się też nieźle. Perm to nie Warszawa, wiadomo, raczej mniejsze, stare miasto, widać te odległe czasy, ale mam tam wszystko, czego mi potrzeba i myślę, że za kilka lat – biorąc pod uwagę, jak Perm się rozwija – może być naprawdę fajnie.
Widzisz możliwość pozostania w Amkarze na kilka lat?
Został mi rok kontraktu i zobaczymy, jak się sprawy potoczą. Najważniejsze, żebym po przyjściu nowego trenera utrzymał miejsce w jedenastce. Może wtedy uda się przedłużyć umowę.
Gdyby zaproponowali ci trzyletnią, to byłbyś chętny?
Może być różnie. Może klub nie będzie chciał, bym został i nie będę miałÂ wyjścia? Gdyby jednak zaproponowali trzyletni kontrakt, to na pewno bym to rozważył, ale na razie żadnych rozmów nie było. Menedżer mówił mi, że Amkar jest wstępnie zainteresowany, ale czekamy na konkrety.
Są zapytania z innych klubów?
Nic nie wiem na ten temat, a bzdur nie chcę opowiadać.
Zanim trafiłeś do Amkara, mówiło się też o innych klubach rosyjskich plus opcji z Turcji. Faktycznie było coś na rzeczy?
Była opcja z beniaminka z Jekaterynburga, ale odpuścili temat w trakcie rozmów. Wtedy pojawił się Amkar, który był na mnie zdecydowany. Czułem, że potrzebuję kroku do przodu.
I w takim wieku wyciśnięcia maksimum z kariery.
Tak. Wiadomo, jaka była moja sytuacja w Legii, miałem ciężko z graniem, ale gdybym poszedł do innego polskiego klubu, to nie postawiłbym kroku do przodu. Cofnąłbym się sportowo – to raz, a dwa – grałem już w europejskich pucharach i zawsze chciałem spróbować sił w mocniejszej lidze. Łatwiej było wyjechać na Wschód niż na Zachód, więc skorzystałem z tej opcji. Nie miałem żadnych wątpliwości, bo nawet gdybym nie sprawdził się w Amkarze, to opcja powrotu do Polski zawsze byłaby możliwa. Ryzyko się opłaciło. Liczyłem też na przybliżenie się do reprezentacji, ale – jak widać – na razie jest odwrotnie.
Nawałka cię odwiedził?

Nie, ale był u mnie trener Tkocz… No, mówią, że obserwują. Nic więcej nie mogę powiedzieć na ten temat.
Usłyszałeś, czego od ciebie oczekują? Co masz poprawić?
Nie. Nie było takich rozmów.
To co mówili – „graj, obserwujemy” i tyle?
No.
Spodziewałeś się, że tak łatwo się zaaklimatyzujesz w Amkarze?
Z aklimatyzacją problemu nie było, bo złapałem szybko kontakt z grupą Bułgarów, którzy mówią po angielsku, a na boisku… Cóż, przyszedłem od trzeciej kolejki i trener Czerczesow od razu wrzucił mnie do składu. Ciężko było się obronić, bo gdybym grał słabo, to trener nie mógłby na mnie stawiać. Udało się, ale kilku zawodników na środku mamy. Teraz przyszedł jeszcze Nigeryjczyk, ale on grał wyżej, a my Błagojem Georgiewem z tyłu. Nie czuję jednak, bym miał niepodważalną pozycję.
Ale czujesz – podobnie jak inni Polacy grający w Rosji – że ta liga jest u nas niedoceniana?
Polecam niektórym czasem rzucić na nią okiem, bo wielu zawodników spokojnie mogłoby na grać na Zachodzie.
Nie obawiacie się z kolei, że po odejściu Czerczesowa sporo może się zmienić i może być trudniej?
Przechodzą takie myśli przez głowę, ale to było pewne, że trener kiedyś odejdzie.
Może, jak Rybus, liczysz, że cię pociągnie do silniejszego klubu.
Eee, nie. Stąpam twardo po ziemi.
Bez fałszywej skromności – jaką masz pozycję w lidze rosyjskiej? Kibice Amkara wybrali cię trzecim zawodnikiem drużyny.
Ciężko powiedzieć…
Mierzyłeś się z paroma poważnymi zawodnikami, masz jakąś skalę porównawczą.
Kibice mnie docenili i jest to jakiś wyznacznik, ale wiem, że stać mnie na więcej.
Powiedziałeś w „Przeglądzie Sportowym”, że powołałbyś siebie do reprezentacji…
… nie, nie powiedziałem. To nie były moje słowa. Ktoś coś wyrwał z kontekstu i nie wiem, jak trener Nawałka na to zareagował. Jeśli patrzy na takie rzeczy… Myślę, że nie powinien zwracać na to uwagi.
Nie byłoby nic złego, gdybyś powiedział, że zasługujesz na powołanie, biorąc pod uwagę, kto się przez tę reprezentację przewija.
Powtarzam: sam wywiad był fajnie spisany, ale akurat tamtym zdaniem ktoś chciał przyciągnąć uwagę czytelnika.
To powołałbyś siebie czy nie?
Nie moja decyzja.
Słychać spore powątpiewanie.
Powątpiewanie? (śmiech) Jestem rok w lidze rosyjskiej, trzymam niezły, wydaje mi się, poziom, a na razie jest cisza i spokój.
Za to w Warszawie dalej cię pamiętają. Mówisz: Janusz Gol, myślisz: Spartak.
Graliśmy w Moskwie na sztucznej murawie, szybko przegrywaliśmy 0:2, ale widać było po chłopakach, że nikt w wynik nie zwątpił. A jak wspominam bramkę? Kuba Wawrzyniak ruszył lewą stroną, a ja… Ostatnia minuta, więc szedłem, bo trzeba iść. Może jako defensywny pomocnik powinienem się skupić na bronieniu, ale zaryzykowałem, poszedłem za akcją, Kuba doskonale wrzucił, poszukałem długiego rogu, bramkarz miał piłkę na łapkach, ale po koźle wpadło. Duża euforia. Otworzyło nam to drzwi do fazy grupowej.
Powstała też przyśpiewka. „Janusz Gol, allez, allez”.
Chłopaki zaczęli śpiewać w szatni, potem się to przeniosło na stadion… Ale nie wiem, może wcześniej kibice zanucili to na trybunach? No i pilot w samolocie… To był największy szok, piękna niespodzianka (śmiech).
W Legii zawsze miałeś sinusoidę. Raz grałeś, raz nie grałeś, raz narzekałeś, że nie strzelasz goli, to za moment strzeliłeś ze Spartakiem i Sportingiem, na koniec pamiętny konflikt z Urbanem…
Początek był trudny, bo trafiłem do Legii w zimie i nie przepracowałem okresu przygotowawczego. Ciężko było mi się zaaklimatyzować, a wszyscy wiemy, jaki to klub – presja jest olbrzymia. Potem otrzymywałem jednak coraz więcej szans, moja pozycja w drużynie rosła, wszystko szło do przodu…
… a w którym momencie to wszystko się załamało?

Chyba na początku współpracy z trenerem Urbanem, która… No, była, jaka była.
Czyli jej nie było?

Po prostu ciężko było nam się dogadać. Trener miał swoją wizję, a ja starałem się grać tak, jak grałem zawsze. Nie widział dla mnie miejsca, mimo mojej pracy i wolał stawiać na Daniela Łukasika czy Dominika Furmana. Stałem się postacią drugoplanową, nie godziłem się z tym i z tego wynikały te niewielkie nieporozumienia, ale nie róbmy też z tego mega problemu. Po prostu uważałem, że zasługuję na granie, a trener miał inne zdanie. Stąd moja decyzja o odejściu do silniejszej ligi.
Nie próbowałeś zrozumieć polityki klubu? Z jednej strony rywalizowałeś z Vrdoljakiem, za którego zapłacili kupę kasy, a z drugiej – z piłkarzami, na których Legia potencjalnie mogłaby sporo zarobić.
Politykę można zrozumieć, ale zrozumieć trzeba też moją pozycję. Walczyłem o granie i o to, by przygoda z piłką się jakoś rozwijała. Nie godziłem się z moją rolą.
Zasługiwałeś na grę?
Myślę, że mógłbym grać częściej, niż to miało miejsce.
Mówisz, że nie było mega problemu, ale jak Urban chciał ci podać rękę, zmieniając cię po 33 minutach ze Śląskiem, to mu się wyrwałeś. Ł»ałowałeś tego?
Ł»ałować nie żałowałem. Dostałem szybką zmianę i pojawiła się duża gorycz. Podszedłem do trenera, podziękowałem, ale nie pogodziłem się z tą decyzję i dlatego tak zareagowałem.
Podziękowałeś?
Trener powiedział mi na ucho „przepraszam” i stąd moja reakcja, bo „przepraszam” raczej mnie w tym momencie nie interesowało. To była wręcz chyba najgorsza rzecz, jaką mogłem usłyszeć. Co mogę powiedzieć? Myślę, że nie byłem do zmiany, ale tak się ta gra potoczyła, że na początku strzeliliśmy sobie samobója… Decyzja o zdjęciu mnie w finale Pucharu Polski trochę mnie ugodziła, ale spodziewałem się na 99 procent, że w lidze z Jagiellonią zagram, bo Ivica Vrdoljak był wykartkowany, a trener nie chciał ryzykować wariantu z dwoma młodymi środkowymi pomocnikami.
Upokorzony zawodnik da z siebie więcej.

Zależy, jak sobie to poukładasz w psychice. Na jednych działa to mobilizująco, na drugich przeciwnie. Ja z Jagiellonią zagrałem dobry mecz.
Nie przeszło ci przez myśl, że wyrywając się Urbanowi zamykasz swój rozdział w Legii?
Nie. Działałem intuicyjnie. Moja sytuacja już wcześniej nie była najlepsza, więc ta reakcja wcale tak wiele nie zmieniła.
Nazwałbyś swoje relacje z Urbanem „konfliktem”? To dobre słowo?
Konfliktem? Chyba nie, bo za bardzo się nie sprzeczaliśmy. Nie jestem człowiekiem, który szuka konfliktów.
Nie wygarnąłeś mu w którymś momencie?
Nie, nie. Nie jestem takim człowiekiem. Zareagowałem po swojemu i tyle.
Podajecie sobie ręce?
Oczywiście. Jestem kulturalną osobą i nic nie stoi na przeszkodzie. A swoją grę w Legii, mimo takiej końcówki, wspominam dobrze. Było sporo miłych momentów przez te dwa lata.
Twoja kariera ogólnie bardzo powoli się rozwijała.
Na ligowe boiska wskoczyłem dopiero w wieku 23 lat. Tak to jest, kiedy w młodości dwukrotnie łamiesz nogę… Był mój pierwszy sezon po wskoczeniu do seniorskiej piłki w IV lidze. Ostatnia kolejka, graliśmy z Gawinem Królewska Wola, który robił awans, wyskoczyłem do piłki, niefortunnie upadłem, coś mnie ukłuło w nodze, pobiegałem jeszcze parę minut, ale wiedziałem, że nie da rady. Pojechałem zrobić rentgen i wyszło, że kość jest pęknięta. Rekonwalescencja trwała pół roku, a wyglądało to bardzo ciężko, bo po ściągnięciu gipsu kość nie była zrośnięta. W końcu wróciłem do gry i po dwóch miesiącach na treningu znowu to samo. ٹle stanąłem i ta sama noga pękła po raz drugi. Łącznie trwało to półtora roku, więc… No, trochę czasu straciłem, ale tak miało być. Brakowało takiej opieki medycznej, jaką stosuje się dziś w Legii. Dwa razy zakładano mi gips, który teraz przy takich złamaniach raczej się odradza. Gdybym grał w ekstraklasie, ta rekonwalescencja na pewno trwałaby krócej.
Nie myślałeś o rzuceniu piłki?
Nie, nie. Nigdy. Całe życie chciałem grać i koniec nie wchodził w grę. Ten malutki sukces, jaki osiągnąłem, wynika właśnie z mojego uporu. Do Bełchatowa trafiłem bezpośrednio z IV ligi i dramatu nie było. Udało mi się wskoczyć do grania, ale wszystko ułatwiło mi to, że miałem wokół siebie dobrych zawodników i skupiałem się raczej na czyszczeniu lub odgrywaniu do boku. Później, z czasem, to się zmieniło. Darek Pietrasiak powtarzał, że w bok i do tyłu każdy potrafi zagrać i trzeba szukać czegoś więcej. Potem nawet dostawałem trochę bury za niektóre moje „wyczyny”, ale dzięki uwagom takich ludzi jak Darek czy Edziu Cecot z czasem nauczyłem się boiskowej odpowiedzialności. W drugim sezonie na moich barkach spoczywało jeszcze więcej obowiązków.
I pojawiło się wokół twojej osoby spore zainteresowanie.
Tak, były zapytania z Wisły i Lecha, ale Legia wykazała największą determinację. Dałem radę, ale, miałem wtedy 23-24 lata, czyli byłem zawodnikiem perspektywicznym i takie kluby mogły jeszcze po mnie sięgać. Opcji wyjazdu za granicę nie było, ale nawet gdyby taka się pojawiła, to i tak byłoby na to za wcześnie. Wolałem się zmierzyć z presją i oczekiwaniami dużego klubu w Polsce. Mówi się, że z innych drużyn do Legii przechodzi się ciężko i nie każdy odpala, ale mnie po dwóch-trzech miesiącach chyba udało się przebić ten mur, choć krytyka oczywiście była. Już za trenera Urbana zarzucano mi brak gry do przodu, co mnie trochę dziwiło, bo zawsze – nawet obserwując własną grę – wiedziałem, że właśnie na takiej grze mi zależy. Normalne. Kibic ma swoje prawo i trzeba się bardziej starać. Zawsze tak do tego podchodziłem.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA
Fot. FotoPyK