Hasło „mecz bez historii” to chyba najbardziej delikatne określenie, jakiego moglibyśmy użyć opisując to co zobaczyliśmy, na co straciliśmy właśnie 1,5 godziny naszego życia. Dwudziestu kilku chłopa wyszło na boisko, z trzech jakoś tam się postarało, a reszta po prostu całe spotkanie przestała lub – jak mawia Mateusz Borek – pobiegała w tlenie. Przed położeniem się na murawie powstrzymał ich chyba tylko fakt, że Wrocław został dziś zalany i na murawie leżałoby się po prostu niewygodnie. Śląsk – Cracovia 1:0. Na podaniu suchego wyniku można byłoby w zasadzie poprzestać.
Wrocławianie dzięki temu zwycięstwu zaliczają ósmy z rzędu mecz bez porażki, Kelemen od siedmu spotkań zachowuje czyste konto i to praktycznie jedyne informacje godne zapamiętania. Z obu stron obejrzeliśmy bowiem klasyczne starcie (starcie?) na zero z przodu, ale plany obu drużynom pokrzyżował Papadopoulos, od którego odbiła się piłka po beznadziejnym strzale Dudu. Poza tym mieliśmy jeszcze z dwa zrywy Ntibazonkizy, tradycyjną, cotygodniową harówkę Marco Paixao i to by było praktycznie tyle. Tempo rzadko spotykane nawet w sparingach. Poziom piłkarski również, za który podziękować musimy przede wszystkim takim piłkarskim zerom jak Boljević, Zejdler czy wspomniany Papadopoulos.
Statystyki? 27 strzałów, 4 celne.
Wybaczcie więc, ale więcej miejsca temu spotkaniu (ależ adekwatne to słowo!) poświęcać nie zamierzamy. Mamy tylko nadzieję, że piłkarze obu drużyn bezpiecznie wrócą do domów, bo Wrocław, podobnie jak Łódź, dopadł dziś kataklizm. Tym większy szacunek dla tych kilkunastu kibiców, którzy jednak pojawili się na stadionie.

Fot. FotoPyK
