Przybyłko już był bohaterem, już utrzymał Arminię, ale… Ależ musiał się zdziwić!

redakcja

Autor:redakcja

20 maja 2014, 01:09 • 3 min czytania

Z czym kojarzy się wam Arminia Bielefeld? Z Królem Arturem, jak nazywano Wichniarka, niegdyś króla strzelców 2. Bundesligi? To w takim razie od poniedziałkowego wieczoru powinniście zapamiętać obecnych piłkarzy Die Blauen wyłącznie jako kije od szczotek, bo nawet nie same szczotki… A prawda jest brutalna – po takiej wtopie mniejszy obciach dla faceta bać się burzy czy nawet – o zgrozo – sikać na siedząco. Los kilka razy nie dość, że podawał im rękę, to wręcz ich z litości chwytał, nie pozwalając upaść. No, ale los też ma granice przyzwoitości.
Cały czas myśleliśmy, że Arminia będzie takim Hamburgiem 2. Bundesligi. Ł»e tak słaby sezon prędko się nie powtórzy, przeciwnie – okaże się najlepszym bodźcem do przeprowadzenia gruntownych zmian. „Nawet spaść nie potrafią” – szydził na swoich łamach z HSV dziennik „Die Welt” po tym, gdy trener Slomka po barażach utrzymał zespół w elicie. Co więc powinni napisać o wyczynie Arminii? Przecież tego się racjonalnie nie da wytłumaczyć. Ale najpierw, tytułem ciut przedłużonego wstępu, przydatne wyjaśnienie.

Przybyłko już był bohaterem, już utrzymał Arminię, ale… Ależ musiał się zdziwić!
Reklama

Otóż losom Arminii zaczęliśmy się uważniej przyglądać, od kiedy zimą do klubu z Północnej Nadrenii został wypożyczony Kacper Przybyłko. Jeden z wynalazków Macieja Chorążyka, obecnie reprezentant polskiej młodzieżówki, a przede wszystkim szczery chłopak, który mimo że wychował się za naszą zachodnią granicą, od samego początku wiedział, czyje barwy chce reprezentować. Biało-czerwone. Jak Polska i FC Koeln, którego jest wychowankiem i które teraz znów musi szukać dla niego nowego klubu.

Bo Przybyłko w jednym sezonie zdołał i awansować z Koeln, i zlecieć z ligi razem z Arminią. Jest za słaby na granie w Niemczech z najlepszymi, lecz jednocześnie szkoda go na trzecim poziomie. Niezbyt komfortowy rozkrok – przyznacie sami.

Reklama

W ostatniej kolejce Arminia wydostała się ze strefy spadkowej, zajmując miejsce barażowe. Rywal, trzecioligowiec, co prawda z Pucharu Niemiec wyeliminował Borussię Moenchengladbach, ale – bądźmy poważni – nazwa SV Dormstadt nie sprawiła raczej, że w Bielefeldzie ze stresu skręcało ich w żołądkach. Czuli, że już się utrzymali, zwłaszcza że pierwszy mecz, wyjazdowy, wygrali 3:1. Pełny stadion, uczucie ulgi, kiedy nagle…
– do przerwy przegrywasz 0:1;
– po przerwie dostajesz gola na 0:2;
– po minucie odpowiadasz trafieniem na 1:2 i minimalizujesz szanse przeciwnika prawie do zera;
– jednak tracisz bramkę na 1:3 dziesięć minut przed końcem;
– goście mają setkę w ostatniej akcji regulaminowego czasu gry.

Dogrywka? Z takim szczęściem po prostu nie szło przerżnąć. Jedna akcja i nie ma ich, leszczy – pomyśleli pewnie cwaniaczki z Arminii, aczkolwiek wraz z każdą kolejną akcją rywali, strach coraz głębiej zaglądał im w oczy. Ale, ale…
– po cudownej akcji gosdpodarzy, wybitnie pasywnej postawie trzecioligowca, na listę strzelców wpisał się w 110. minucie Przybyłko. Wykończeniówka, rośnie taki drugi Teodorczyk. Jest 2:3;
– na stadionie śpiewy. Feta, choć trochę gorzka;
– 120 minuta, niefrasobliwość obrońców i… – tak, tak – 2:4!;
– szaleńczy zryw Arminii, rzut wolny już po doliczonym czasie, wbiega bramkarz, wyczyniający wcześniej cuda między słupkami. Zamieszanie. Gol? Nie… Rzut rożny. Wrzutka i koniec!

***

Świetne, kapitalne zawody. Dziki mecz, a takie w barażach nie należą do najczęstszych. Z jednej strony odrobinę żal nam Przybyłki, lecz za tak skrajne igranie z losem należał się Arminii nie tam żaden pieszczotliwy klaps, tylko konkretne jebnięcie, prawdziwy nokaut. I po wakacjach trzecia liga.

Leżeli, płakali, nie dowierzali. A wystarczyło co nieco pobiegać…

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama