Wywiady z Manuelem Arboledą stają się powoli śmiertelnie nudne. Bynajmniej nie dlatego, że piłkarz stosuje charakterystyczną dla przedstawicieli swojej profesji „nowomowę”, sprowadzającą się do recytowania zgrabnych formułek. Wręcz przeciwnie. Zawsze można być pewnym tego, że będą ranni. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie te rozmówki sprowadzają się do jednego: ktoś się na niewinnego Arboledę uwziął. Konkretna osoba, grupa osób, cały świat. Niepotrzebne skreślcie.
Tym razem w rozmowie z SE od Arboledy oberwał trener Mariusz Rumak i – pośrednio – cały zarząd Lecha Poznań. Maniek w wielkopolskim klubie czuje się „prawie jak w piekle”, ponieważ nie dostawał szans na grę (lub dostawał ją tylko wtedy, gdy nie było innych zdolnych do gry) i klub nie zdecydował się na przedłużenie – wygasającego po zakończeniu obecnego sezonu – kontraktu piłkarza. Arboledzie nie spodobały się argumenty o odmładzaniu kadry zespołu. Jego zdaniem, takie zachowanie w stosunku do piłkarza, który „jest jednym najlepszym w historii tego klubu”, jest oznaką braku szacunku. Skarży się również na to, że pomimo wielu prób z jego strony, nie dostał odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest niesprawiedliwie traktowany.
Mariusz Rumak dołączył tym samym do dość długiej już listy osób, które biednego Mańka prześladują. Przypomnijmy, że znaleźli się już na niej:
– dziennikarze, którzy pisząc o formie sportowej Arboledy, okazali się rasistami
– Robert Pietryszyn, były prezes Zagłębia Lubin, któremu rzekomo miało się nie podobać, że piłkarz o innym kolorze skóry jest kapitanem drużyny (za co Arboleda musiał akurat przeprosić i zapłacić)
– piłkarze Ekstraklasy, którzy od momentu plotek o grze Mańka w reprezentacji Polski, mieli zachowywać się wobec niego inaczej, co objawiało się np. lekceważeniem i brutalnymi faulami
– wszyscy ludzie, którzy byli przeciwni grze Kolumbijczyka w reprezentacji Polski
– ogólnie wszyscy, którzy odważyli wytknąć piłkarzowi Lecha wysokie, nieadekwatne do prezentowanej formy, zarobki.
Jeśli o kimś zapomnieliśmy, przepraszamy, ale można się było pogubić.
Zacznijmy od rzeczy najbardziej błahej. Arboleda jako jeden z najlepszych piłkarzy w historii Lecha. Utytułowanego klubu z ponad 90-letnią tradycją. Można to skwitować uśmiechem, można zaoferować snickersa na gwiazdorzenie, lecz jednego nie można zrobić na pewno: przejść obok takiego stwierdzenia obojętnie. Nikt nie umniejsza tu zasług Kolumbijczyka. Zdobył z Lechem mistrzostwo Polski, był przez pewien czas jednym z najlepszych – jeśli nie najlepszym – stoperem Ekstraklasy, dwa razy awansował z Kolejorzem z grupy Pucharu UEFA/Ligi Europy, zostawiając w tyle m.in. Manchester City. Wszystko to prawda, ale – na miłość boską – nie oznacza, że Arboleda jest legendą klubu. Nawet jeśli w meczach europejskich pucharów się wyróżniał. Wyróżniali się też inni. Wyróżniał się zespół. Ego na poziomie komina elektrowni Karolin, najwyższego obiektu w Poznaniu.
Od czasu kiedy Mariusz Rumak został trenerem Lecha, Arboleda wystąpił w ponad 30 spotkaniach ligowych. Od razu sprecyzujmy – byłoby ich zdecydowanie więcej, gdyby nie ciągłe kontuzje Kolumbijczyka. Były okresy, w których był on podstawowym piłkarzem w koncepcji Mariusza Rumaka. Weźmiemy początek poprzedniego sezonu – cztery mecze w eliminacjach Ligi Europy (w tym blamaż z AIK Solna), spotkanie Pucharu Polski (blamaż z Olimpią Grudziądz), 10 spotkań w lidze. Wszystko to Manuel oglądał z perspektywy murawy. Czy można powiedzieć, że nie dostawał od Rumaka szansy?
Gówno prawda: dostawał, ale koncertowo je partaczył.
Nawet jeśli przyzwyczailiśmy się już do dziwacznego usposobienia Arboledy, nóż się w kieszeni otwiera, gdy czytamy podobne bzdety. Kolumbijczyk w Poznaniu zarobił fortunę, choć na boisku nigdy nie pokazał, że tych pieniędzy jest wart. Szczerze mówiąc, powinien włodarzy z Bułgarskiej po rękach całować, że dali się na to nabrać. Maniek, gardzisz kilkoma minutami na boisku, by pożegnać się z Poznaniem? Krzyż na drogę.
Nikt po tobie płakać specjalnie nie będzie. Zresztą, płacz to przecież twoja domena.
Fot. FotoPyK