Nie mijają echa podejrzanego meczu pomiędzy Torino i Fiorentiną. Spekulacje zostawiamy jednak na boku i umownie uznając (pewnie trochę naiwnie), że mecz toczył się w zgodzie ze sportowym duchem, oglądaliśmy naprawdę emocjonujące obrazki. Florencja spłynęła łzami Cerciego, stadion Juventusu płaczem żony Antonio Contego. Oczywiście okoliczności były całkowicie różne – as Torino opłakiwał niewykorzystaną jedenastkę w końcówce meczu, małżonka trenera „Starej Damy” wylewała za to łzy szczęścia słysząc, jak całe Juventus Stadium skandowało nazwisko jej życiowego partnera podczas mistrzowskiej fety. Juventus pobił kolejne rekordy Serie A, a Gianluigi Buffon określił wygrany tytuł jako „zemstę za Calciopoli”. Oto cały urok Italii – w Turynie na trybunach uśmiechał się Luciano Moggi, a na stadionie Fiorentiny toczył się mecz podobny nieco do tych z „Piłkarskiego Pokera” Janusza Zaorskiego.
Do końca świata będą trwały przepychanki na temat tego, które mistrzostwo zdobył wczoraj Juventus. Oficjalnie 30, fani nie uznają jednak wyroków, jakie zapadły w sprawie Calciopoli (odebrane mistrzostwa 2005 i 2006) i na całym stadionie przewijał się motyw z liczbą 32. Na trybunie honorowej zasiadł niesławny Luciano Moggi, główny mózg wspomnianej wcześniej afery korupcyjnej z 2006 roku. Moggiego nazywa się różnie – czasem „Ojcem Chrzestnym” włoskiego futbolu, nam podoba się bardziej jego inny pseudonim, mianowicie „Lucky Luciano”. To oczywiście na cześć sławnego włoskiego gangstera Charlesa „Lucky” Luciano, jednego z twórców zorganizowanej mafii w Stanach Zjednoczonych. Moggiego oficjalnie odsunięto od futbolu, ale jak widać Turyn kocha go niezmiennie.
Przykro nam z powodu Kamila Glika. Puchary były na wyciągnięcie ręki, a właściwie na jeden celny strzał z 11 metrów. Alessio Cerci zawiódł w decydującej chwili, a jego łzy już obiegły świat, tak jak w sobotę łzy kontuzjowanego Diego Costy. Właściwie wszyscy na murawie pocieszali płaczącego Cerciego, kamera wyłapała także niedowierzającego własnym oczom Ciro Immobile. Król strzelców Serie A (22 gole) pauzował za czerwoną kartkę, a na jego twarzy pojawił się olbrzymi smutek i łzy. Długo do siebie nie mógł dojść po meczu także trener „Granaty”, Giampiero Ventura. Przed sezonem nikt nie spodziewał się tak świetnej gry w wykonaniu Torino, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po końcowym gwizdku włoski trener zamknął się w sobie i jakiś czas siedział na ławce rezerwowych. Jego wzrok mówił wszystko – wyglądał jak człowiek, który wygrał szóstkę w totka i zgubił kupon. Wstał dopiero, gdy w jego kierunku podszedł trener „Violi” Vincenzo Montella.
O dziwnych okolicznościach towarzyszących spotkaniu pisaliśmy już wczoraj, ale wypada wspomnieć, że pozostaje nam jedynie czekać z niecierpliwością i nasłuchiwać, czy cała sprawa będzie miała jakiekolwiek reperkusje. Wracając do Juventusu, „Stara Dama” zdobyła aż 102 punkty w tabeli ustanawiając rekord wszechczasów włoskiej Serie A. Juve wygrało dodatkowo wszystkie mecze na własnym stadionie, co także jest nowym rekordem ligi. Antonio Conte i jego ludzie nie pozostawili żadnych wątpliwości, kto będzie w kolejnych sezonach rozdawał karty innym. Oczywiście na stole, miejmy nadzieję.
W ogóle obie ekipy z Turynu miały w tym sezonie swoich bohaterów. W „Toro” szaleli Immobile i Cerci, a i nasz Kamil Glik zrobił duży krok ku wspaniałej karierze. W Juventusie swoje partie znakomicie zagrali właściwie wszyscy – Tevez, Llorente, Pirlo, Asamoah, Vidal, Pogba i tak dalej, i tak dalej… W obozie Contego już planuje się przyszły sezon – najważniejsza ma być Liga Mistrzów, nikt nie zaakceptuje już wpadek jak ta z sezonu 2013/14. Wątpliwości nie ma także sam Andrea Agnelli, jeden ze sterników klubu: „Następny krok? Oczywiście Europa”. W przypadku Torino mówi się dużo znów o tym, że wspaniały sezon Torino może być tak naprawdę jedynie jednorazowym wyskokiem. Na wspomnianych wcześniej Cerciego i Immobile zaginają parol mocniejsze kluby, ciężko będzie zachować obu w drużynie. Smutek Ventury mógł być zatem podwójny – szkoleniowiec nie tylko smucił się z utraconej szansy, ale zdawał sobie sprawę, że podobna okazja może się już nie powtórzyć.
Zupełnie inne emocje rządziły za to sercem Antonio Conte, który jest prawdziwym królem Turynu. Swojego trenera nie mógł się nachwalić nawet sam generał, czyli Andrea Pirlo: „To była niezwykła kampania, ukoronowana meczem z Cagliari. Wiele w tym zasługi Contego, który przejął klub świeżo po zajęciu siódmego miejsca dwa razy z rzędu, a w tym momencie wygrał trzecie scudetto z rzędu”. Wszyscy wychwalają pod niebiosa trenera Juventusu nie tylko z racji sukcesów, ale i plotek mówiących o tym, że Conte miałby odejść. Fani wywiesili bannery deklarujące uwielbienie, wszyscy wolą dmuchać na zimne. Przed Juventusem wszystko co najlepsze, za klubem stoi dodatkowo zdolna młodzież, by wspomnieć jedynie takich piłkarzy jak Berardi czy Leali. „Stara Dama” ponownie jest hegemonem, a Antonio Conte odtworzył potęgę wielkiego Juve.
Co prawda już zawsze za klubem z Turynu ciągnąć się będzie zła opinia z czasów Calciopoli, ale trzeba być uczciwym – Juve było w tym sezonie wielkie. 102 punkty mówią same za siebie, a włoska prasa pisze o „jednej z najlepszych drużyn, jakie kiedykolwiek widział Półwysep Apeniński”. Teraz czas na kolejny krok, czyli Ligę Mistrzów. Nikt w Turynie nie wyobraża sobie jednak, by klub mógł prowadzić ktoś inny, niż Conte. Kibice pisali na transparentach: „Bez Ciebie nie doszlibyśmy tak daleko… To dlatego, że jesteś najlepszy i masz Juve w sercu!”. Piłka jest cholernie okrutna – Juventus zbudował swoje nowe imperium i jedynie szkoda, że w cieniu tej euforii rozegrał się mały dramat ich sąsiadów zza miedzy. Szkoda rozgrywającego naprawdę kapitalny sezon Cerciego, szkoda przede wszystkim Kamila Glika. A czy mecz Torino z Fiorentiną rozgrywał się na murawie czy pod stołem, to już zupełnie inna historia.
KUBA MACHOWINA