Przy każdej „aferze bukmacherskiej” pojawia się wątpliwość: dlaczego ten czy tamten nie grał w internecie?! Dlaczego był aż tak głupi, by iść do naziemnego bukmachera? A przecież mógł mieć konto na wujka, brata, dziewczynę, matkę – i grać do woli, z kanapy, bez ryzyka napatoczenia się na jakiegoś kibica. Fajna teoria, ale gdy mówimy o osobach uzależnionych do hazardu niestety kompletnie nieżyciowa.
Jeśli bowiem mówimy o zatwardziałych hazardzistach, to mówimy o osobach zazwyczaj spłukanych. Osoby spłukane często nie mają na kontach nic poza… blokadami. Komornicy tylko czekają, aż cokolwiek się tam pojawi. Karty kredytowe – niespłacone, z narastającymi odsetkami. Takie osoby jeśli już zawodowo pracują i zarabiają, to chcą pieniądze do ręki. Jakkolwiek, byleby tylko ominęły konto, gdzie „nie są bezpieczne” i mogą błyskawicznie zostać przechwycone przez wierzycieli. Wniosek: takie osoby mają ograniczone pole manewru w zakresie obracania pieniędzmi przez internet. Oczywiście, na wszystko można znaleźć sposób, ale nie każdy tak sprawnie porusza się po wirtualnym świecie i metodach płatności, by dać radę wygrać z systemem.
Ale załóżmy, że mówimy o kimś, komu komornicy nie siedzą na karku. O kimś, kto wprawdzie przegrywa wielkie sumy, ale jednak wciąż też godnie zarabia.
Jak to sobie wyobrażacie na dłuższą metę? Tę całą współpracę z rodziną?
„Słuchaj mamo/tato/kochanie/bracie, przelej 10 000 złotych na konto bukmacherskie, bo muszę zagrać, kasę dam ci w gotówce”? I za tydzień znowu to samo? I znowu? I znowu?
Ł»adna osoba bliska nie będzie z wyrozumiałością patrzyła, jak ktoś przegrywa tydzień w tydzień wielkie sumy i nie potrafi się opanować. Ł»adna nie będzie pomagała. Hazardziści ukrywają swoją słabość przed rodziną i panicznie boją się dekonspiracji. Jeśli więc mówilibyśmy o kimś, kto dorabia na boku, bo sporadycznie obstawia „pewniaki”, to w porządku – byłby możliwy taki sojusz z członkiem rodziny czy kumplem. Jednak w przypadku patologicznego uzależnienia nie ma o tym mowy. Patologiczny hazardzista z nikim nie współpracuje, o ile nie chodzi o pożyczanie pieniędzy, boi się, że zostanie nakryty i wymyśla sto bajek, by przekonać, że „jest czysty”.
Dla takich ludzi, w takim stadium choroby, w zasadzie zostaje już tylko bukmacher naziemny – ryzyko, owszem, istnieje, lecz jest wkalkulowane, nałóg nie daje za wygraną. Tam zagrasz żywą gotówką, którą mogłeś jakoś zdobyć, skombinować. Z najbliższymi się nie kooperuje, tylko się ich wywodzi w pole. „Idę po bułki, z psem, do Mirka”. A że bułki sprzedają obok punktu bukmacherskiego i że pies się codziennie tam załatwia, to już zupełny przypadek.
Granie w internecie jednak zostawia ślady – są historie transakcji, historie zakładów, przepływ pieniędzy – wpłaty i wypłaty – jest dość sztywny. Anonimowość też pozorna. Natomiast u bukmachera naziemnego można sobie pozwolić na więcej… O ile tylko nie wpadniesz na kogoś, kto cię zna.