Ile trzeba próbować, żeby oszukać przeznaczenie?

redakcja

Autor:redakcja

14 maja 2014, 11:21 • 4 min czytania

Liga Europy dawała nam w tym sezonie więcej niż przeciętny kibic wymagał. Mieliśmy szaleńczą bajkę Bazylei, 210-minutowe derby Andaluzji, kapitalne gole Pirlo albo powrót z zaświatów Valencii, która jednego wieczoru potrafiła odrobić pięć bramek. Momentami były to lepsze spektakle niż w skupiającej uwagę wszystkich Lidze Mistrzów. Momentami czuć było znów atmosferę walki o wielkie trofeum, a nie „puchar pocieszenia”. Momentami wyczekiwaliśmy czwartkowych wieczorów, żądając widowiska. Dzisiaj znowu liczymy na show. Turyn, a wraz z nim cała piłkarska Europa, czeka na finał.
W Portugalii tradycyjnie z okładek uśmiecha się Eusebio. W dłoniach trzyma dwa Puchary Europy, a obok – a jakże – znowu wzmianka o klątwie Guttmanna, o słowach węgierskiego trenera, który odchodząc z Lizbony krzyknął, że przez sto lat drużyna nic w Europie nie wygra. To już naprawdę przybiera niesamowite rozmiary: Benfica w europejskich pucharach przegrała siedem ostatnich finałów, a ubiegłoroczny gol Ivanovicia dla Chelsea w 93. minucie to już niemal koszmar, o którym dzisiaj w Lizbonie nikt nie chce słyszeć. Teraz jest nowy rozdział, nowa drużyna i zupełnie inne rozdania. Jorge Jesus wygrał już w tym sezonie ligę i dwa krajowe puchary. Nemanja Matić, który od stycznia jest już piłkarzem Chelsea mówi: rok temu przegraliśmy na ostatniej prostej trzy trofea, teraz możemy mieć nie trzy, a cztery!

Ile trzeba próbować, żeby oszukać przeznaczenie?
Reklama

Unai Emery przygląda się z boku tym wypowiedziom i już zdążył się zaasekurować, że to Benfica jest dzisiaj faworytem. Mała Barcelona, jak mówią o niej niektórzy, wciąż jest w gazie. W lidze – poza pierwszą kolejką – zanotowała same zwycięstwo, by dopiero na koniec wypuścić rezerwy i w ostatni weekend przegrać z Porto. Nikt jednak nie przywiązuje do tego wagi. To Hiszpanie w lidze przegrali ostatnio trzy mecze, tracąc szansę na miejsce premiowane LigąÂ Mistrzów.

Benfica dobrze zna boisko w Turynie, bo grała tu w półfinale. Ale Jorge Jesus nie lubi wracać do tego meczu. Lizbończycy grali w dziewiątkę, resztkami sił dotrwali do końca. Co jednak o wcześniejszej fazie ma powiedzieć dopiero Emery, którego do finału przepchnął gol z 94. minuty. Ratownik nazywa się Stephane Mbia i jest tylko wypożyczony z QPR do końca sezonu.

Reklama

Kadrowo mocniejsza wydaje się Benfica. Trójka obrońców (Garay, Maxi Pereira, Luisao) w sumie wyceniana jest na prawie 40 milionów euro, a atak Rodrigo-Lima strzelił w tym sezonie prawie 30 goli. Sevilla przed sezonem straciła Negredo, Navasa i Medela, ale szybko znalazła następców. Gameiro strzelił w tym sezonie w lidze 15 goli, dzisiaj nie zagra, ale Bacca, który kilka lat temu sprzedawał ryby na rynku i był bileterem w autobusie, statystyk wcale nie ma gorszych. W Andaluzji wszyscy spoglądają jednak na kogośÂ innego. Ivan Rakitić już zdążył się sfotografować w kokpicie samolotu do Turynu, a podpis kapitan na pokładzie mówi wszystko. 15 goli i 19 asyst we wszystkich rozgrywkach – mało znaleźlibyśmy w Europie pomocników, którzy mieli w tym sezonie tak duże przełożenie na swój zespół. Nawet, jeśli ostatnio lekko przygasł, a ostatniego gola strzelił w kwietniu. Gdy przychodził do Sevilli, kosztował 2,5 mln euro. Dzisiaj kosztuje dziesięć razy więcej.

Do Turynu przyjeżdża 12 tysięcy fanów Sevilli. „AS” opisuje nawet historie ludzi, którzy w nadziei na sukces przylatują z Gwatemali albo jadą samochodem z Litwy. Wszyscy mówią: zróbmy to, co zrobiliśmy w Eindhoven. Wspomnienia z triumfów w 2006 i 2007 roku wracają, a ostatni karny Antonio Puerty w finale z Espanyolem to już niemal legenda. Siedem lat minęło od tamtej chwili, skład już zupełnie nie ten, ale dzisiaj w delegacji do Włoch jest choćby Andres Palop – ten, który kiedyś przepchnął drużynę dalej, bo w 94. minucie wyszedł z bramki i… strzelił gola. Dużo można mówić o Sevilli w tym sezonie, ale na pewno nie to, że w kluczowych momentach opuszcza je szczęście. Dzisiaj potrzebne jest bardziej niż kiedykolwiek.

Przed meczem dużo mówi się też o Jorge Jesusie, który po sezonie odchodzi do Monaco. O tym, że może to być drugi Heynckes, który na odchodne zostawił w Monachium wszystko, co najpiękniejsze. Poza tym przed nami dwie najbardziej ofensywne drużyny Ligi Europy, dwie równie wygłodniałe i żądne sukcesów. Aż szkoda, że w mediach tak mało miejsca poświęca się temu starciu. Przeglądając dziś z rana „La Gazzetta Dello Sport” wzmiankę o finale Ligi Europy znaleźliśmy na… 15 stronie.

***

Kliknij aby się zarejestrować i obstawić zakład >>

Kliknij aby się zarejestrować i obstawić zakład >>

Kliknij aby się zarejestrować i obstawić zakład >>

Kliknij aby się zarejestrować i obstawić zakład >>

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama