Berg rozstawił pachołki i zarządził trening…

redakcja

Autor:redakcja

09 maja 2014, 23:05 • 3 min czytania

Wszystko wskazuje na to, że zanim Franciszek Smuda po raz kolejny wybierze się na Łazienkowską, to jednak zastanowi się dwa razy, czy ta Legia aby na pewno w dalszym ciągu tak mu leży, jak uważał. Brakowało nam w ostatnich tygodniach… Zresztą, chyba wszystkim brakowało takiego mocnego, wyraźnego stempla w wykonaniu legionistów. Nawiązania do tych dawnych czasów, kiedy mistrz Polski dla słabeuszy i średniaków był postrachem. Ostatnio byle zbieranina mogła próbować z nim toczyć boje, ale dzisiaj… Dziś Henning Berg po prostu rozdał 11 znaczników swoim zawodnikom, rozstawił na boisku 11 pachołków (na jednym dla podrażnienia ambicji przywiesił podobiznę Czekaja) i zarządził ćwiczenia. Wcześniej tylko zaprosił jeszcze trochę ludzi, żeby mogli klaskać. No i wyszła miazga. Lanie na kwaśne jabłko.

Berg rozstawił pachołki i zarządził trening…
Reklama

Wisła po zaskakującym przerywniku, jakim był niewątpliwie mecz z Pogonią, dalej kolekcjonuje najbardziej niechlubne passy, jakie w Krakowie mogą sobie wyobrazić. Nie tak dawno okazało się, że nigdy wcześniej w cupiałowej erze nie przegrała pięciu meczów z rzędów. Dziś z kolei przypomniała, że przez cały ten – w większości naznaczony sukcesami – okres nie przegrała również różnicą pięciu goli. Ale na co liczyć, kiedy na nabuzowaną, rozśpiewaną Łazienkowską przyjeżdża się z drugoligowym duetem stoperów? Z Czekajem i Nalepą, którzy nigdy dotąd poważnego meczu ze sobą nie zagrali i nigdy więcej, przynajmniej na poziomie Ekstraklasy, nie powinni tego robić. Razem, bez wsparcia kogokolwiek sensownego, absolutni parodyści. Dla ich własnego dobra niczego nie będziemy tu tłumaczyć wiekiem, kontuzjami czy brakiem doświadczenia. Czekaj już w szóstej minucie dał pierwszy sygnał, że wskakuje na karuzelę i zamiast wybijać piłkę, to machał nogą gdzieś w okolicach głowy Ł»yry. Kawał chłopa, ale dynamika i orientacja z jakiejś zupełnie innej ligi…

Reklama

Legia wygrała niesamowicie łatwo. To był chyba najbardziej jednostronny mecz, jaki mieliśmy w ostatnim czasie okazję oglądać i relacjonować. Przecież zdecydowaną większość spotkań w tym roku kalendarzowym legioniści musieli wymęczyć, strzelając gole najczęściej po przerwie, nieraz w końcówkach spotkań. Tymczasem Wisła przyjechała na Łazienkowską po raz drugi i po raz drugi dała sobie wbić dwa gole w moment. Wcześniej jedynym zespołem, który przegrywał tu do przerwy, był Lech Poznań.

Legionistom rzecz jasna należą się pochwały, bo wcisnąć piątkę Wiśle to bez względu na okoliczności – zawsze sztuka. Pamiętamy wiele meczów Legia – Wisła, sporo z nich widzieliśmy na żywo, ale druga taka dominacja gospodarzy nie chce nam nawet przyjść do głowy. Pewnie trzeba by się cofnąć w okolice połowy poprzedniej dekady. Albo wcześniej. Oczywiście, gdzieś z tyłu głowy ciągle mamy, że za moment do Warszawy przyjedzie Ruch Chorzów i znów możemy się doczekać widowiska, od którego rozbolą wszystkie zęby. Jednak za dziś – brawa. Podopieczni Berga, jak wiślacy przed tygodniem, poczuli krew i po prostu panowali. Niepodzielnie i przez 90 minut, strzelając gole z taką łatwością, że aż nie do wiary.

Pierwszy raz w sezonie trafił Dossa Junior, trzeci w rundzie Michał Ł»yro. Marek Saganowski wiosną tego roku potrzebował dosłownie kwadransa, żeby na listę strzelców wpisać się dwa razy. Dziś w grze legionistów było wszystko. Pomysł, wykonanie, automatyzm, sporo luzu. فadne bramki i asysty. Wreszcie.

Z drugiej strony – trochę przykro patrzeć na taką Wisłę, która przyjeżdża do Warszawy i jej zawodnicy od pierwszych minut wyglądają, jakby chcieli już, jak najszybciej zejść i schować się w autokarze. W efekcie zbierają baty jakby byli jakimś Okocimskim Brzesko, a nie zespołem, który w XXI wieku zdobył siedem mistrzostw Polski. Na dziś, choć konkurencja niewiele lepsza, strach to pokazywać w Europie.

Bardziej niż kiedykolwiek. A kogoś, poza Legią, pokazać będzie trzeba.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama