Marcin Brosz osiągnął z Piastem wiele. Pewnie nawet więcej niż należało się spodziewać. Bo przecież gdyby ktoś trzy lata temu próbował nas przekonać, że właśnie on – ten niepozorny Brosz – nie tylko awansuje z Gliwicami do Ekstraklasy, ale zaraz po tym do pucharów, a na koniec przylgnie do niego etykietka trenera najdłużej pracującego w jednym klubie, to prawdopodobnie zalecilibyśmy mu obserwację psychiatryczną. A to jednak prawda. Z drugiej strony – gdy ktoś taki, robiący coś z niczego, wreszcie traci swą posadę, naturalnym powinien być sprzeciw przynajmniej części środowiska. Albo chociaż szatni – no dobra, części szatni.
Tego jednak, zdaje się, nie doczekamy. Brosz z dwójką swoich asystentów porzucali wczoraj zespół zdruzgotani, ale drużyna raczej nie odwzajemniła ich łzawego pożegnania.
Dziennikarze oczywiście non stop będą teraz o to pytać zawodników – dobry czy niedobry? Czy żal, że odchodzi? Czy nie szkoda człowieka? Kilka dyplomatycznych formułek więc jeszcze usłyszymy, ale takie są właśnie fakty: Piast nie płacze wielkimi łzami po Marcinie Broszu. Nie będzie rozdzierania szat jak po zwolnieniu Ojrzyńskiego. Nie będzie historii o trenerze, który był dla piłkarzy jak ojciec, ani wycieczek do prezesa, żeby ten przemyślał sytuację. I bynajmniej nie dlatego, że nim Brosz zamknął drzwi za sobą, zdążył je otworzyć nowy hiszpański wynalazek. Po prostu: między trenerem a znaczną częścią szatni nie było ostatnio wielkiej chemii. Nikt za Brosza i jego asystentów nie miał zamiaru skakać w ogień.
Dobry on czy niedobry? Nie jest to dla nas takie czarno-białe, więc może po kolei.
BROSZ I JEGO WYNIKI: ocena: na razie „dobry”, ale…
Ocenić Brosza nawet przez ten pryzmat nie jest sprawą prostą.
Zwrotów akcji od początku było tu jak u Hitchcocka.
Przypomnijmy: jest maj 2010 roku, kiedy Dariusz Fornalak do spółki z Ryszardem Wieczorkiem spuszczają właśnie Piasta z Ekstraklasy. Drużyna zajmuje ostatnie miejsce, gromadząc tyle samo punktów, co drugi spadkowicz – Odra. Prowadzona nota bene przez Brosza, który miesiąc później pracuje już w Gliwicach. Pierwszy sezon? Piąte miejsce w I lidze, a więc plan szybkiego powrotu niezrealizowany.
Ówczesny prezes, pytany pod koniec rozgrywek, o to kiedy Brosza zwolni, oświadcza w Gazecie Wyborczej: – Teraz to już i tak przecież nic nie nie da. Gramy tak źle, że nie awansujemy.
Brosz po sezonie ma napisać raport pt. „Co się stało, że się ze…”. Dlaczego powrót do Ekstraklasy się nie udał? Gdy okazuje się, że nie wyrobi się w terminie, własny raport w imieniu trenera publikują kibice.
Na fatalny wynik zespołu w minionym sezonie złożyło się kilka czynników:
– Nie mam pojęcia o taktyce
– Nie mam honoru i ambicji
– Nie znam takiego pojęcia jak zgranie zespołu
– Wycofuję się ze stwierdzenia, że jesień była udana.
Leci to mniej więcej tak, tylko znacznie bardziej szczegółowo. Krytyka jest miażdżąca. Prezesi o dziwo, jak nie w Polsce, jej nie ulegają, a tymczasem Brosz w kolejnym sezonie zdobywa upragniony awans. W sezonie specyficznym, bo wszystkie jesienne mecze Piast rozgrywa na wyjeździe, zaś komplet rewanżowych u siebie. Po wyjazdowej jesieni zajmuje czwarte miejsce, tracąc niewiele do lidera. Pół roku później sam już pewnie przewodzi stawce. Awans do Ekstraklasy staje się faktem. I to z pierwszego miejsca.
Co dzieje się dalej, wszyscy pamiętają. Gliwiczanie jako beniaminek, a przy tym wciąż kopciuszek, zamiast walczyć o utrzymanie, przebijają się do pucharów. Tych europejskich. Piast gra imponująco i o dziwo powtarzalnie. Eksperci przytakują, że są efekty pracy. Widać wyćwiczone schematy, świadomość własnych słabości i atutów – wszystko przekuwane w wynik. W sezonie 2013/2014, drugim po awansie, wyników już nie ma, ale o tym również wszyscy wiedzą, więc przedstawmy to tylko w niezbędnym skrócie.
Cztery sezony Brosza w roli trenera Piasta:
Pierwszy po spadku (10/11) – 5. miejsce w I lidze. Za Sandecją, Flotą, Podbeskidziem i ŁKS-em.
Drugi sezon po spadku (11/12) – 1. miejsce. Pewny awans, przed Pogonią i Zawiszą.
Pierwszy sezon po awansie (12/13) – 4. miejsce gwarantujące udział w el. Ligi Europy.
Drugi sezon po awansie (13/14) – 14. miejsce, dwa punkty nad strefą spadkową.
Z faktami nie ma sensu dyskutować. Piast pod wodzą Brosza osiągnął jeden planowany sukces w postaci powrotu do najwyższej ligi i drugi zupełnie niespodziewany, którego przez lata pewnie nie powtórzy (żeby nie napisać – nigdy). Trudno oczywiście wykluczyć, że Brosz na koniec zapisze też na swoje konto spadek. Choć tu przecież sprawa nie jest już tak oczywista. Z jednej strony – prowadził Piasta w 32 z 37 meczów. To oznacza, że przez 86% czasu w tym sezonie był głównym odpowiedzialnym za wyniki. Ale z drugiej – zostawił drużynę NAD STREFÄ„ SPADKOWÄ„. Tylko punkt, ale jednak ponad. Jeśli gliwiczanie wrócą do pierwszej ligi – będzie mógł powiedzieć: a co ja mam z tym wspólnego? Ja może i psim swędem, może rzutem na taśmę, ale bym tę Ekstraklasę dla Gliwic obronił. O spadek pytajcie Hiszpana.
I jakkolwiek gołym okiem widać, że Piast mocno dołuje, byłaby w tym odrobina racji.
W sumie Brosz prowadził zespół w 130 meczach. Zaliczył 53 wygrane, 38 remisów i 39 porażek.
Rozbijając na poszczególne klasy rozgrywkowe wychodzi:
– 68 spotkań I ligi: 116 punktów, bilans: 32 – 20 – 16. Średnia: 1,70 pkt. na mecz
– 62 spotkania Ekstraklasy: 81 punktów, bilans: 21 – 18 – 23. Średnia 1,3 pkt. na mecz.
Całościowo bardzo dobrze, ale końcówka zapowiadała katastrofę.
BROSZ I JEGO WIZERUNEK: ocena: niedostateczny
Kto wie, sami się zastanawiamy, czy gdyby Brosz… nie był Broszem, nie znajdowałby się dziś w zupełnie innym miejscu. Gdyby tylko charakterologicznie bliżej było mu np. do Probierza.
Bo pytanie o najbliższą przyszłość Brosza to jest też pytanie o to, od czego zależy dziś popularność szkoleniowca. W jakim stopniu od samych wyników? Wygadany, wyszczekany, zdecydowany zwolennik rządów twardej ręki, zawsze broniący swojego zdania i robiący sporo zamieszania w mediach Probierz zdobył z Jagiellonią Puchar Polski. Zagrał trochę dobrych meczów w lidze. Później zawitał do ŁKS-u, Wisły, Bełchatowa. Nigdzie nie zakończył tego, co zaczynał. Nigdzie później nie osiągał żadnych wymiernych sukcesów, a coś jednak sprawia, że jest modny. Ciągle kręci się na tej karuzeli, jako postać w polskiej piłce poważana. Zdolny trener, już z jakimiś sukcesami, w dodatku z młodego pokolenia, tak?
A jak to za moment będzie z Broszem, który nie zdobył wprawdzie Pucharu Polski, ale dysponując jeszcze większą przeciętnością niż Jagiellonia, wprowadził ją do Europy? Też będzie tak rozchwytywany? Czy może czeka go „casus Mroczkowskiego”, który przez kilka lat w tej lidze funkcjonował, a na koniec wyszło, że jednak wielkiej renomy sobie nie wyrobił. A czemu nie wyrobił? Może był za bardzo nijaki?
Brosz to, mówiąc krótko, trochę dziwak. Facet totalnie pozbawiony luzu. Za to maksymalnie skupiony na swojej robocie, na swoim warsztacie, metodach i zasadach. Człowiek, któremu się wydaje, że cała reszta – ta otoczka – nic nie znaczy. Do niczego nie jest mu potrzebna. Bo ciężka praca i wyniki zawsze się obronią.
Jak ognia unikał mediów. Wywiadów nie udzielał. Broń Boże się nie lansował. Tak naprawdę nigdy nawet nie pokazał tej drugiej, bardziej ludzkiej twarzy. O ile ją posiada. Zawsze był tym samym spiętym, poważnym, stwarzającym dystans, trochę naburmuszonym Broszem, który zamiast do mikrofonu wolał przemawiać w szatni i na treningach. Nawet asystent, który często musiał odciążać go z tych medialnych obowiązków, był dokładnym przedłużeniem jego wizji. Zawsze niezbędne minimum słów, zero błyskotliwych wniosków. Absolutnie żadnych fajerwerków. Tylko praca. Cała reszta niech się dzieje poza nami. Ale żeby tego było mało – Brosz jeszcze bardziej nienawidził, kiedy w mediach błyszczeli jego zawodnicy. Miewał pretensje o konkretne wywiady czy sam fakt występu w programie telewizyjnym. Może i trudno czynić mu z tego powodu zarzuty. Jego wybór, jego droga. Ale Brosz jako postać był równie szary, jak ostatni sezon Piasta.
A szarość dzisiaj nie jest w cenie.
BROSZ I JEGO TRANSFERY: niedostateczny
Jego zwolennicy zripostują, że nie był odpowiedzialny za wszystkie ruchy personalne. Ł»e to nie jego wina, że w Piaście nie chciał zostać Robak albo że teraz nie zostaje Trela. Ale to on firmuje te ostatnie lata – z całym bogactwem inwentarza, więc i z transferami. Zwłaszcza, że ze sprowadzonych „wynalazków” – może za wyjątkiem Collinsa Johna – sam chętnie korzystał. Efekty mieliśmy jesienią. Mamy również teraz, gdy się okazuje, że ani Badia nie jest lepszy od Podgórskiego, ani Nikiema od Matrasa, a Hebert może delikatnie lepszy od Osyry. I choć w trójkę wielkiego wstydu nie przynoszą, to też żądnej nowej jakości tu nie widać. Zresztą, już kiedyś przedstawiliśmy to na stosownej grafice i nie będziemy się powtarzać.

Za transfery: pała.
BROSZ I JEGO FINISZ: dopuszczający z minusem.
Piast w poprzednim sezonie grał w ściśle określony sposób. Była w tym świeżość i entuzjazm beniaminka, ale i sporo powtarzalnych elementów (choćby walki!) które sprawiały, że na ten zespół patrzyło się z życzliwością. Piłkarze słabi wydawali się przeciętni, ci przeciętni aspirowali do miana dobrych – wszystko to było co najmniej o poziom wyżej niż należało się spodziewać. Ale już ostatnio, kiedy po okresie dobrobytu przyszły czasy chude, odnosiliśmy wrażenie, że Brosz zaczyna się gubić. Nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwał od niego cudów, ani ponownej walki o puchary. Miał się spokojnie utrzymać i wyznaczyć kierunek przebudowy kadry. W końcu jednak nazbierał w niej już tyle szrotu, że sam nie mógł się określić, jaki ma na niego pomysł. Jednego dnia chciał grać młodymi: Osyrą czy Szeligą, za chwilę jednak Hiszpanami. Jak w końcu wymyślił, że ligi trzeba bronić doświadczeniem, to opaskę kapitana powierzył najmłodszemu Murawskiemu. Wszystko to zaczęło się rozłazić, a co gorsza żaden eksperyment nie przyniósł efektów. Piast wygrał wiosną jeden z jedenastu meczów. Jesień kończył jeszcze na jedenastym miejscu w lidze.
Moment zmiany – pięć kolejek przed finiszem, w dodatku na człowieka zupełnie bez pojęcia o problemach Piasta i jego zawodnikach – wskazuje na panikę, nerwowe szukanie wyjścia po omacku. Swoje zdanie na ten temat wyraziliśmy już w innym tekście. Niemniej coś z tym Broszem jest trochę nie w porządku.
To nie jest normalne, żeby najdłużej piastujący swoją funkcje trener w całej historii klubu (klubu mocno przeciętnego), mimo awansu do Ekstraklasy, a potem do pucharów, przez wielu był żegnany z satysfakcją. Przeganiany, jakby był największym złem, jakie w ostatnich latach przydarzyło się Piastowi. Nie, nie był. Krzywdy mu nie zrobił. Pora zejść na ziemię i osiągniętych wyników ponad normę nie traktować jako normy.
Ale…
Bo jest jednak „ale”. Gdyby Brosz spokojnie dotoczył się do końca sezonu na którejś z bezpiecznych lokat, powiedzmy między 9 a 12, nie powiedzielibyśmy złego słowa, bo na tyle stać ten zespół. Bądźmy poważni i zachowajmy umiar: nie narodził nam się w Gliwicach żaden dream team, od którego należałoby oczekiwać cudów. Jednak Brosz, poza tym, że całkowicie pobłądził z transferami, niebezpiecznie przekroczył granicę bezpieczeństwa. Decyzja o zatrudnieniu Hiszpana wydaje nam się głupia, zwłaszcza ze względu na czas i na porę, ale za Brosza umierać nie zamierzamy, bo nigdy nas do siebie do końca nie przekonał. Tak po prostu. Ciągle w niego trochę nie wierzymy. Ten facet nie ujmuje. Pamiętamy złe, pamiętamy dobre czasy, ale gdyby to od nas zależało (na szczęście nie zależy) klubu byśmy mu nie powierzyli.
Fot. FotoPyK

