Wielkie Torino i jego tragedie. Od Mazzoli do Meroniego

redakcja

Autor:redakcja

06 maja 2014, 12:54 • 5 min czytania

W niedzielę minęło równo 65 lat od tragedii na wzgórzu Superga. W środę, 4 maja 1949 roku samolot Fiat G212CP uderzył w barokową bazylikę nieopodal Turynu, przyczyną wypadku były złe warunki atmosferyczne i słaba widoczność. Na pokładzie było 31 osób, wszyscy zginęli. Włosi zapamiętali tamtą tragedię jako jedną z największych lotniczych katastrof tamtych czasów. W Italii zapanowała żałoba narodowa także z innego powodu – samolotem tym leciała najlepsza ówczesna klubowa drużyna świata AC Torino z legendarnym Valentino Mazzolą na czele. Samolot miał wylądować po 17 w Turynie, pilotowany był przez bohatera wojennego Pierluigiego Meroniego. Kapitan o 17:02 otrzymał ostatni raport pogodowy mówiący o gęstej mgle, obfitym deszczu i słabej widoczności. Minutę później odpowiedział: „Otrzymałem wiadomość, wszystko jest w porządku, dziękuję”. Był to ostatni komunikat wysłany z samolotu G212CP.
Na pokładzie była niemal cała drużyna, osiemnastu graczy pierwszego zespołu. Towarzyszył im sztab szkoleniowy, m. in. angielski trener Leslie Lievesley, dyrektor klubu, masażysta, a także załoga samolotu, dziennikarze. Torino wracało z towarzyskiego meczu w Lizbonie, gdzie piłkarze Lievesleya zagrali z Benfiką na cześć jej kapitana oraz reprezentanta Portugalii, Francisco Ferreiry. AC Torino przegrało 3:4, ale nie wynik był ważny, był to mecz pokazowy. Wracając z Lizbony samolot zatrzymał się na śródlądowaniu w Barcelonie, by uzupełnić zapasy paliwa. Warunki stawały się coraz gorsze, a piłkarze już nigdy nie wrócili do swoich domów. Vittorio Pozzo, dwukrotny mistrz świata z reprezentacją Włoch jako szkoleniowiec, mówił ze łzami w oczach: „Drużyna Torino przestała istnieć… Zniknęła, spaliła się, eksplodowała… Zespół umarł w akcji, jak oddział żołnierzy na wojnie, który opuścił swoje okopy i już nigdy nie wrócił…”

Wielkie Torino i jego tragedie. Od Mazzoli do Meroniego
Reklama

AC Torino powszechnie uznawano wtedy za najlepszą klubową drużynę świata. Zespół zdobywał scudetto w latach 1943, 1946, 1947, 1948 oraz 1949 (do kwestii ostatniego mistrzostwa jeszcze wrócimy), a reprezentacja Włoch nadal była aktualnym mistrzem świata (z roku 1934 i 1938). W czasie wojny oczywiście mistrzostwa świata z przyczyn oczywistych nie odbyły się, do rozgrywania mundialu powrócono dopiero w roku 1950 w Brazylii. Cała ówczesna reprezentacja „Azzurrich” drugiej połowy lat 40-tych oparta była praktycznie na drużynie Torino. 11 maja 1947 roku przeciwko Węgrom WSZYSCY gracze z pola, którzy wybiegli na murawę, byli piłkarzami „Granaty”. Jedynie bramkarz był z… Juventusu. Odległe to czasy, ale Pozzo chciał podobno wystawić całą jedenastkę Torino, jednak ostatecznie dla przyzwoitości wstawił golikipera „Starej Damy”. Gwiazdą tamtej ekipy był Valentino Mazzola, ojciec Sandro, przyszłej gwiazdy Interu oraz reprezentacji Włoch. Mazzolla senior w chwili śmierci miał zaledwie 30 lat, był w tamtym czasie uznawany za jednego z najlepszych piłkarzy świata.

Tragedia na wzgórzu Superga jest obok tej monachijskiej z 1958 roku (Manchester United) największą katastrofą lotniczą, jakiej doświadczył świat futbolu. Paru ludzi miało jednak szczęście i uniknęło feralnego lotu. Wśród nich byli prezydent klubu Ferrucio Novo, kontuzjowany obrońca Sauro Toma, rezerwowy bramkarz klubu Renato Gandolfi i przyszła gwiazda Barcelony Ladislao Kubala, który ostatecznie nie poleciał do Portugalii, by zostać z chorym synkiem. 89-letni obecnie Toma, jeszcze 15 lat temu opisywał tamte wydarzenia mówiąc, że na zawsze odcisnęły piętno na jego życiu: „Miałem lecieć do Portugalii, ale moje kolano wymagało odpoczynku po ciężkim sezonie i z powodu lekkiego urazu zostałem (…) Tego dnia pojechałem na nasz stadion Filadelfia na leczenie. Gdy wróciłem do domu, 30 lub 40 ludzi czekało już na mnie. Jeden z nich, mój przyjaciel, chwycił mnie za rękę i powiedział mi co się stało. To był koszmarny dzień – deszcz i śnieg. Pojechaliśmy do Supergi. Ludzie wszędzie płakali”.

Reklama

Wyraźnie wzruszony Toma kontynuował: „Gdy wspięliśmy się na wzgórze, spotkaliśmy prezydenta klubu. Chwycił mnie za ramię i przeprowadził na drugą stronę, nie pozwolił iść dalej. Nie chciał, żebym zobaczył to, co pozostało z moich kolegów z drużyny…”. Katastrofa ta wydarzyła się na cztery kolejki przed końcem sezonu, w tabeli prowadziło Torino, mając szansę na czwarty tytuł mistrzowski z rzędu. Milan zaproponował, aby przyznać tytuł drużynie „Toro”, włodarze ligi oraz inne zespoły poparły ten pomysł. Torino dograło sezon do końca wyłącznie juniorami. Ciekawa historia wiąże się także z nazwiskiem Pierluigiego Meroniego, pilota samolotu Fiat G212CP. 18 lat po katastrofie lotniczej w wypadku samochodowym zginęła inna gwiazda Torino. Piłkarz ten także nazywał się Meroni, ale obaj panowie nie byli ze sobą spokrewnieni. Lugi Meroni, zwany Gigim był prawdziwym idolem Włochów, ale przede wszystkim Włoszek. Kiedy zgolił brodę, gazety huczały o tym na pierwszych stronach. Witajcie w Italii.

Gigi był nietypowy – wzbudzał wiele zamieszania, media za nim szalały. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że był celebrytą. Świetny skrzydłowy, do tego podążający za modą, ekstrawagancki. Nosił długie włosy na modłę Beatlesów, okulary przeciwsłoneczne i obowiązkową brodę. Jego ukochanym zwierzęciem była kura, którą uwielbiał wyprowadzać na smyczy. Wyróżniał się ubiorem, a na boisku grał z numerem siedem. Przypomina wam to kogoś? Tak, skojarzenia z George’em Bestem są oczywiste. Meroni o pozycję w kadrze walczył z takimi asami jak Riva, Rivera i… Sandro Mazzola, ale do momentu śmierci w wieku 24 lat i tak zdążył zagrać sześć razy w trykocie „Azzurrich” oraz zdobyć dwa gole. Edmondo Fabbri, były szkoleniowiec Włoch mówił o nim: „Uwierzcie mi, on nie boi się nikogo (…) Nawet diabła”. Świetny na murawie, skandalizujący poza nią. Cała Italia żyła jego związkiem z Cristianą Understadt. Cristiana najpierw była dziewczyną Gigiego, później od niego odeszła aby wyjść za mąż za dużo starszego mężczyznę, by znów uciec od męża i… wrócić do Meroniego. Konserwatywne Włochy były zbulwersowane, ale Meroniemu wybaczano wszystko. Mówiono o nim „posterboy”.

Przede wszystkim jednak nazywano go „Motylem” (ze względu na lekki i efektowny styl gry), a także „Bitnikiem futbolu” (przez artystyczne ciągoty i hippisowski styl bycia). Piłkarz skończył jednak tragicznie. Po jednym z meczów Torino przebiegał przez ulicę wraz z kolegą z drużyny Fabrizio Polettim, kiedy potrącił go Fiat 124, prowadzony przez młodego kibica „Granaty”. Obaj piłkarze zrezygnowali z przechodzenia na pasach, zignorowali sygnalizację świetlną. Tragedii całej sytuacji dodaje fakt, iż kibicem tym był Attilio Romero, posiadacz sezonowego karnetu i oddany fan Meroniego, którego plakat wisiał nad łóżkiem młodziana. Co ciekawe, po latach Romero został prezydentem klubu Torino. Tamten wieczór 1967 roku wspomina jednak z trudem: „Gigi był moim idolem… Kibice Torino pocieszali mnie, mówili, że to nie była moja wina… ale to wciąż do mnie wraca.”

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama