Górnik niechcący znowu w walce o puchary

redakcja

Autor:redakcja

04 maja 2014, 21:08 • 3 min czytania

Skoro kolejka przełamań, no to musiało się to zdarzyć. Po pięciu miesiącach oczekiwania, Górnik wygrał mecz ligowy. Pięć miesięcy – szmat czasu. Pięć miesięcy temu, kiedy zabrzanie zgarniali punkty po raz ostatni, Wiktor Janukowycz był jeszcze prezydentem Ukrainy, Rosja nie wiedziała, że za moment przejmie Krym, a Arsenal wciąż był w walce o mistrzostwo Anglii. Robert Warzycha – najbardziej medialny asystent trenera w tym kraju – też czekał długo na pierwszą wygraną. Można się było nawet zastanawiać, czy szybciej zrobi licencję, czy zwycięży w lidze. Ostatecznie już wiadomo – trzy punkty odhaczone.
Ł»eby Górnik wygrał, musiało się zdarzyć to, co regularnie zdarzało się jesienią – gola zdobyć musiał Prejuce Nakoulma, chyba jak na razie jeden z największych przegranych 2014 roku. Ten zawodnik był być może najlepszym zawodnikiem w całej ekstraklasie w pierwszej rundzie, a potem kompletnie się zagubił. To wciąż nie jest ten sam Nakoulma, co wcześniej, ale ostatnio pokazuje, że wraca na właściwe tory. Trochę późno, ale lepiej późno niż wcale.

Górnik niechcący znowu w walce o puchary
Reklama

Głupio byłoby pożegnać się z Zabrzem w beznadziejnym stylu… Zastanawia nas jedno: czy przez słabą grę w 2014 roku Nakoulma skomplikował sobie sprawę transferu do mocniejszej ligi? Jeśli tak, to… świetnie. Bogatsze niż Górnik polskie kluby powinny ustawić się w kolejce, a kolejny wyjazd z kraju kolejnej gwiazdy nie jest nam do niczego potrzebny.

Ligowa reforma ma taki urok, że Górnik mógł się kompromitować przez długie miesiące, ale po ciachnięciu punktów ma tylko oczko straty do europejskich pucharów. W sumie nie jesteśmy pewni, czy zabrzanie nie poczuli się zbyt pewni, że puchary im nie grożą i czy nie wykazali się brakiem rozsądku – dali się porwać szaleństwu, wygrali, a za moment znowu będzie trzeba się naprzegrywać, żeby cała reszta zespołów wystarczająco odjechała. Tak chwalony Ruch i tak krytykowany Górnik w zasadzie teraz startują z tego samego pułapu, a do końca pięć meczów.

Reklama

Coraz ciekawiej robi się też na dole, gdzie mecz wygrał Widzew فódź. Gdy Widzew wygrywa, zawsze jest to godne odnotowania, ponieważ albo notuje zdobycz na wagę utrzymania (mniej prawdopodobne), albo notuje ostatnie zwycięstwo w ekstraklasie na lata (bardziej prawdopodobne). Na razie znowu się przy Piłsudskiego łudzą, że uciekną spod topora. Takie ich prawo – po poprzednim sezonie żaden scenariusz nie jest już niemożliwy.

Dzisiaj łodzianie kompletnie rozbili Cracovię, gdyby Visnakovs był Visnakovsem z jesieni, a nie Visnakovsem z wiosny, to mogłoby się to zakręcić jakoś koło 5:0. Oczywiście wielkie znaczenie miała czerwona kartka dla Krzysztofa Pilarza, ale to przecież żaden zarzut wobec łodzian – oni przeprowadzili świetną akcję i sprawili, że bramkarz Cracovii musiał (chciał) ratować się faulem. Wyrzucenie go z boiska było jedyną rozsądną decyzją, jaką mógł podjąć arbiter.

Gdybyśmy oglądali tak grający Widzew raz na miesiąc, a nie raz na rok, to uwierzylibyśmy, że jeszcze może wskoczyć ponad kreskę. Na dziś pozostaniemy sceptyczni. Faktem jest, że im dłużej przyglądamy się drużynom z dolnej ósemki, tym więcej widzimy tam kandydatów do spadku, ale na kogoś się trzeba zdecydować. W tym momencie decydujemy: Widzew i Piast.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama