Nakoulma gra w kratkę, nie strzelił w tej rundzie ani jednej bramki, nie zaliczył asysty. A jak ustalił „Super Express”, ma w kontrakcie zagwarantowane 10 tys. zł wyjściówki za mecz! Jednak pod warunkiem że spędzi na boisku co najmniej 45 minut. Być może właśnie dlatego w spotkaniu z Pogonią wszedł do gry dopiero w 64. minucie. Bo jeśli gra mniej niż połowę, to Górnik płaci mu tylko 5 tys. zł wyjściówki. A dla klubu walczącego o licencję ważny jest każdy grosz. Wyjściówki to niejedyny problem Górnika z Nakoulmą. Piłkarz z Burkina Faso ma gwiazdorski kontrakt, grubo przekraczający 200 tys. euro za sezon – tak o piłkarzu Górnika pisze dzisiejszy Super Express. Co dzieje się w pozostałych gazetach? Sprawdźcie nasz przegląd.
FAKT
Zaczynamy od Faktu, w na samym wstępie do piłkarskich tematów musiała zagościć zapowiedź dzisiejszego finału Pucharu Polski. „Wojna o wejście do historii” – tak tytułuje to dzisiejsze wydanie.
Oto nowa historia. Dzisiaj ktoś po raz pierwszy w dziejach swojego klubu wywalczy Puchar Polski, ale nade wszystko będzie to pierwszy finał na Stadionie Narodowym i kolejny krok w kierunku budowania prestiżu tej imprezy, na czym zęby łamali sobie kolejni szefowie polskiej piłki. PZPN wreszcie dopiął swego. Do tej pory na najnowocześniejszym polskim stadionie nie udawało się rozegrać żadnego oficjalnego meczu z udziałem polskich klubów, bo negatywną opinię – powołując się na względy bezpieczeństwa – wydawała policja. Przed dwoma laty trzeba było odwołać mecz o Superpuchar Legii z Wisłą, a w ubiegłym roku nie było zgody na finał PP Legia – Śląsk. Wówczas prezes Zbigniew Boniek za punkt honoru postawił sobie przeforsowanie ambitnego projektu: za jego kadencji już wszystkie finały krajowego pucharu będą rozgrywane na Narodowym. Miał już dość szukania gospodarza meczu na zasadzie łapanki, w efekcie czego te prestiżowe spotkania jeszcze niedawno odbywały się w zupełnie przypadkowych miejscach, no bo dlaczego Legia z Wisłą zagrały w Bełchatowie…
Ryszard Tarasiewicz przekonuje, że mimo wyznaczonej premii 500 tysięcy złotych za zwycięstwo, jego zawodnicy nie grają dla pieniędzy. Bo za 15 lat żaden z tych zawodników nie będzie pamiętał, że dostał za tę wygraną 50 czy 60 tysięcy złotych. Za to zawsze będzie mógł spojrzeć na wiszący w salonie medal.
Ekspertem Faktu a nie Super Expressu jest tym razem Jerzy Dudek. – Atletico i Real to przeciwieństwa. Jeden bogaty, drugi biedny. Jednego kocha pół świata, drugiego wycinek Madrytu. Ale finał to tylko jeden mecz i wszystko może się zdarzyć – taki banał zapowiada pewnie banalną rozmowę.
Wygląda na to, że w drugim sezonie z rzędu drużyna Mourinho nie zdobędzie trofeum.
On jest typem człowieka, który co roku chciałby dorzucać przynajmniej jeden puchar. Zdziwił mnie tylko przedmeczową wypowiedzią „ja na pewno pojadę na finał, nie wiem, jak moi piłkarze”. Niby żartobliwie, ale wyglądało, jakby nie wierzył w zespół.
Kto będzie faworytem finału?
Wiadomo, że w białej części Madrytu panuje obsesja „La Decimy”, czyli dziesiątego Pucharu Europy. Real nie może go zdobyć od 12 lat, a teraz po raz pierwszy od 2002 roku zagra w finale. Ale trafił na niewygodnego rywala. Biedniejszego, słabszego, mniej popularnego. Atletico jest znakomite jako zespół. To prawdziwy kolektyw, ale to w Realu wciąż są lepsi piłkarze.
Trener Atletico Diego Simeone powiedział po meczu: „Gratuluję i dziękuję matkom wszystkich moich piłkarzy. Dały im wielkie jaja, bez nich nie zagraliby takiego meczu”.
To jest właśnie wielkość trenera, który do zawodników potrafi dotrzeć w najprostszy sposób. Przenosi swój temperament na drużynę, wyzwala w nich taką samą pasję, z jaką sam kiedyś biegał po boisku. Atletico Simeone jest jak piłkarz Simeone, który rozkochał w sobie wszystkich.
Na trzeciej piłkarskiej stronie mamy z kolei Kamila Grosickiego, który w sobotę w Paryżu rozegra finał Pucharu Francji. Rennes kontra Guingamp. Chce go zdobyć dla córki – deklaruje.
– Buty są gotowe, mam nadzieję, że ich użyję. Do Paryża wylatujemy czarterem w piątek rano, wieczorem mamy oficjalny trening, w sobotę rano odpoczynek, a później prujemy. Łydki chodzą na samą myśl o finale. Z Rennes przyjedzie 30 tysięcy kibiców, a ogólnie mecz chciało obejrzeć 140 tysięcy Francuzów – mówi Grosicki. We Francji Grosicki uwielbia spędzać wolny czas z córką. Z hulaszczego „Rulety” stał się wspaniałym ojcem, który siedzi w domu i bawi się z Mają. – Gdy przejeżdżam z córką koło stadionu Rennes, Maja krzyczy: tata, gol! – mówi Kamil. Polaka z trybun wspierać będą najbliżsi. Ł»ona z dziećmi, rodzice i znajomi ze Szczecina. Grosicki żartuje, że w razie wygranej na wakacje pojedzie z wysoko podniesioną głową, a sukces świętować będzie ulubionym trunkiem. Choć Francuzi sukces pewnie uczczą winem, ja wybiorę szklaneczkę szkockiej – śmieje się „Grosik”. Jeśli Rennes wygra, po meczu w Paryżu Kamil będzie mógł zaśpiewać z najbliższymi dobrze znaną piosenkę z Białegostoku „Pijem, bawim się!”. – Wiele bym dał, żeby tak było. Pamiętam jak po finale o Puchar Polski w Bydgoszczy wróciliśmy do Białegostoku. Na placu przed uniwersytetem zebrało się kilkanaście tysięcy kibiców. Gdy na balkonie wziąłem puchar do rąk, rozległo się „Pijem, bawim się sialalalala!”. To była ulubiona przyśpiewka moja i kibiców Jagi. Zawsze śpiewaliśmy ją po zwycięstwach – kończy „Grosik”.
RZECZPOSPOLITA
Dwa teksty w Rzeczpospolitej. Najpierw krótka i pobieżna zapowiedź finału PP.
W sezonie zasadniczym ekstraklasy jesienią Zagłębie przegrało w Bydgoszczy z Zawiszą 0:2, a wiosną pokonało go w Lubinie 3:1. Siły obydwu drużyn są wyrównane, choć wydaje się, że więcej szans ma Zawisza. W szczególnej sytuacji znaleźli się trenerzy. Orest Lenczyk to nestor w ekstraklasie (w grudniu skończy 72 lata). Ze Śląskiem zdobył w roku 2012 mistrzostwo i doprowadził go do finału Pucharu Polski (przegrał z Legią). 52-letni Ryszard Tarasiewicz to 58-krotny reprezentant Polski, związany przede wszystkim z Wrocławiem. W roku 2010, po prawie trzech latach pracy w tamtejszym Śląsku, został zwolniony. Jego miejsce zajął Lenczyk. W Zawiszy jest od wiosny ubiegłego roku i to właśnie on wprowadził zespół do ekstraklasy. Finał będzie miał szczególną rangę. Pierwszy raz zostanie rozegrany na Stadionie Narodowym i ma się to stać normą. W związku z tym między kilkoma sektorami wzniesiono nieistniejące tu wcześniej siatki. Ta asekuracja może okazać się zbędna, ponieważ kibice obydwu klubów, prowadzący swoje wojny z ich władzami, zapowiedzieli, że do Warszawy nie przyjadą. Byłaby to sytuacja wyjątkowa. Mecz poprzedzony zostanie finałami rozgrywek chłopców i dziewcząt do lat 10 i 12 (mistrzostwa Polski w tej kategorii) o Puchar Tymbarku.
Ten nieco bardziej wyczerpujący tekst nosi z kolei tytuł „Książęta i królowie”. Rok po finale niemieckim będzie finał hiszpański. 24 maja w Lizbonie zagrają Real i Atletico – przypomina Rzeczpospolita.
Płakać nad losem jego Chelsea, która trzeci raz odpadła w półfinale, nie ma sensu („Marca” zaproponowała zmianę pseudonimu portugalskiego trenera na „The Semifinal One”, bo trzykrotnie nie awansował też z Realem). Chelsea sama jest sobie winna, że nie zdobyła się w Madrycie na odwagę i nie spróbowała strzelić gola. A kiedy już w rewanżu wyszła na prowadzenie, mimo obrony wypisanej na sztandarach nie umiała go utrzymać. „Pasja Atletico pokazała Mourinho, czym jest futbol” – pisze hiszpańska prasa. Jeśli Real ugasił zapowiadany przez Karla-Heinza Rummenigge pożar w Monachium, to Atletico przebiło w londyńskim autobusie opony (zdjęcie roztrzaskanej maszyny z herbem Chelsea krąży w internecie) i trzy razy wjechało z piłką do bramki. – Gratuluję matkom moich zawodników tego, że dały im wielkie jaja – powiedział Diego Simeone po zwycięstwie 3:1 na Stamford Bridge. – W pełni zasłużyliśmy na awans. Kluczowy był wyrównujący gol. Po drugim uspokoiliśmy grę i opanowaliśmy środek boiska. To ważny moment mojej kariery, ale nie najszczęśliwszy. Jesteśmy jednak bardzo zadowoleni, że udźwignęliśmy oczekiwania ludzi, którzy zapłacili dużo, by tu przyjechać i nas dopingować – dodał trener Atletico. Kibice jego klubu przy sympatykach Realu wyglądają jak ubodzy sąsiedzi, a stadion Vicente Calderon przy Santiago Bernabeu jest jak chatka dozorcy przy willi. Kompleksów Atletico nigdy jednak nie miało. Przez kilkanaście lat musiało znosić upokorzenia ze strony przeciwników, ale właśnie wychodzi z ich cienia. – Znamy się świetnie. Oni są przyzwyczajeni do spektakularnych wieczorów, bardziej doświadczeni, ale się ich nie boimy – przekonuje Simeone. I nie sposób mu nie wierzyć. To Atletico jest bliżej tytułu w Hiszpanii, walczy z Realem jak równy z równym, potrafi go pokonać na wyjeździe i wydrzeć z rąk Puchar Króla.
GAZETA WYBORCZA
Wczoraj mieliśmy święto, więc dziś siłą rzeczy muszą rządzić jeszcze dwa tematy – oprócz zajawek finału Pucharu Polski, również zaległe teksty po środowej porażce Chelsea w Lidze Mistrzów.
W grudniu 2012 r., po roku pracy Simeone, Atlético było drugie w tabeli ligi hiszpańskiej, z widokami na przerwanie dominacji Realu i Barcelony. Wiosną zabrakło sił. Klub o budżecie cztery razy mniejszym od bogatych rywali nie mógł sobie pozwolić na wystarczająco szeroką kadrę. W dodatku latem musiał sprzedać Radamela Falcao, bo nie stać go było na odrzucenie propozycji 50 mln euro z Monaco. Simeone nie lamentował, to nie w jego stylu. Strata największej gwiazdy nie zmienia jego ambicji ataku na europejski szczyt. Atlético od początku sezonu biło rekordy w Primera División, w Lidze Mistrzów rozprawiało się z kolejnymi rywalami, wiosną wyeliminowało Milan, w ćwierćfinale pod ciosami piłkarzy Simeone padła Barcelona. Katalończykom trudno było uwierzyć, że za koniec ich wielkiej serii w Champions League odpowiadać będzie inny zespół z Primera División niż Real Madryt. Jedyny, który może się z nimi równać potencjałem. „Królewscy”, tak jak Atlético, mają za sobą okres porażek. Najbogatszy klub świata wydał na transfery w ostatnich 12 latach miliard euro i bezskutecznie dobijał się do finału Ligi Mistrzów. Marzenie o „La Decima” ma szansę spełnić się dopiero 24 maja, tyle że Simeone ze swoimi piłkarskimi komandosami jest w stanie przekreślić najbardziej mocarstwowe plany. Atlético to klub biedniejszy od Borussii Dortmund, rewelacji ubiegłego sezonu w Champions League. Ale jako jedyny w tej edycji nie przegrał meczu. Środowy triumf 3:1 nad Chelsea na Stamford Bridge jest dowodem, że „Los Colchoneros” mogą dziś ograć każdego.
Najpierw więc Madryt jako stolica mistrzów. A teraz reanimacja Pucharu Polski.
Przez lata Puchar Polski był lekceważony. Finał wypychano do Kielc, Bełchatowa, Bydgoszczy. Zdarzało się, że w jego trakcie dochodziło do zadym kiboli. W ubiegłym roku PZPN przegapił nawet moment, w którym powinien zarezerwować Stadion Narodowy na decydujące spotkanie, więc zdecydowano, że rozegrany zostanie… dwumecz finałowy. Od tego roku ma być inaczej. PZPN zdecydował, że w najbliższych latach finał będzie odbywał się 2 maja na Stadionie Narodowym. Związek ustalił też atrakcyjne ceny biletów, stałe w następnych latach – 20 i 15 zł. Młodzież do lat 18 płaci połowę. – Tegoroczny mecz będzie zorganizowany jak finał Ligi Mistrzów. Dwa, trzy lata temu trudno było znaleźć chętnych na przyjęcie finału. Spotkanie postrzegano jako potencjalne niebezpieczeństwo dla miasta. Jestem przekonany, że w tym roku odwrócimy ten trend – mówi Zbigniew Boniek, prezes PZPN. Na Narodowym mają dziś być tłumy, mimo – a może właśnie z tego powodu – że spotkanie zbojkotują kibole obu drużyn. Ci z Zawiszy nie chodzą na mecze, bo protestują przeciw właścicielowi Radosławowi Osuchowi. Zaprzyjaźnieni z nimi ultrasi Zagłębia też odmówili przyjazdu. Wiedząc to, PZPN podjął bezprecedensową decyzję, że wszyscy kibice, którzy przyjdą na stadion – fani obu drużyn i neutralni – nie zostaną podzieleni na sektory i usiądą obok siebie tak jak na meczach reprezentacji Polski.
Kolejna typowa zapowiedź, po prostu. Ciągle szukamy jakiejś mniej standardowej.
SPORT
Na okładkę Sportu zasłużenie zawędrowało Podbeskidzie.
Na początku przepytywany jest Adrian Błąd.
Wolałby pan zakończyć ten sezon z Pucharem Polski, czy utrzymując się w Ekstraklasie?
– Ciężkie pytanie. Ekstraklasa to zawsze Ekstraklasa – ta cała otoczka, fakt, że grasz z najlepszymi, że jesteś w elicie. Spadając, najwidoczniej się do tej elity nie nadajesz, co może zachwiać pewność siebie. Utrzymanie więc to teraz dla nas główne zadanie. Puchar Polski jednak to dodatek, który warto mieć wpisany w CV.
W pana wypadku może się to odbyć kosztem zespołu, dzięki któremu owe CV zaczęło wyglądać lepiej.
– Zgadza się. Półtora roku w Bydgoszczy to najlepsze, co mogło mnie w tamtym czasie spotkać. Musiałem się rozwijać, a żeby się tak stało, jakiś trener musiał dać mi kredyt zaufania. Musiałem regularnie grać, a w Zagłębiu nie miałem na to szans. Ten kredyt dostałem od trenera Janusza Kubota, który od razu widział dla mnie miejsce w zespole i myślę, że w całości ten kredyt spłaciłem. Wreszcie zacząłem się konkretnie uczyć zawodowstwa, z każdym meczem stawałem się lepszym piłkarzem. To był chyba mój największy skok jakościowy.
Orest Lenczyk wspomina w kilku słowach, jak w 1960 roku przyjechał na Stadion Dziesięciolecia, na mecz Polska – Francja, jako junior Stali Sanok. Polacy prowadzili 2:0, a kierownik drużyny zarządził opuszczenie stadionu, bo inaczej nie zdążyliby na autobus. Dopiero później dowiedzieli się o końcowym remisie.
Reszta zapowiedzi pucharowej standardowa. O bojkocie kibiców, o trudnej sytuacji Zagłębia w tabeli, o spodziewanych 30 tysiącach kibiców i egzaminie z marketingu. Dajemy sobie spokój z cytowaniem.
Halny spod Klimczoka. Podbeskidzie wygrało w Ekstraklasie trzeci mecz z rzędu i tak daleko od strefy spadkowej jeszcze nie było. Do przerwy wiało nudą, ale w drugiej połowie rozszalał się halny, który dosłownie zdmuchnął Jagiellonię z powierzchni boiska. Górale dominowali i mieli mecz pod kontrolą. Z trybun popłynęło nawet gromkie ole!, kiedy wymieniali między sobą kilkanaście podań. – Zagraliśmy najgorsze pierwsze pięć minut w tym roku – mówię o początku sezonu, ale najlepszą drugą połowę w tym sezonie – o skali kontrastu w grze swojej drużyny mówił trener Leszek Ojrzyński.
Na kolejkę ligową zaprasza Jacek Bąk. Niestety bez fajerwerków, więc wrzucamy tylko fragment.
Wisła ma serię pięciu porażek. Pana zdaniem winą można obarczyć Smudę?
– Nie, Wisła ma tak olbrzymie problemy przez kontuzje. Chcąc walczyć w lidze o zaszczyty, trzeba mieć wyrównaną kadrę 20 – 22 zawodników. Wisła takiej nie posiada. Jest wręcz kolosalna przepaść między tymi zawodnikami, którzy znakomicie spisywali się jesienią, a dublerami. Tylko czy z tego powodu trener Smuda ma sam wyjść na boisko? Chyba nie o to chodzi. To raczej w klubie muszą się szybko zastanowić, co dalej. Czy przy kłopotach organizacyjnych i finansowych nie lepiej w pozostałych meczach ogrywać niedoświadczonych piłkarzy nawet kosztem wyniku. To może zaprocentować w przyszłości.
Co jeszcze?
Smuda mówi, że w grudniu Wisła miała pomysł jak zatrzymać Robaka. Gdyby jutro grała ta sama obrona, nie byłoby problemu. Ten zespół nie przegrał jedenastu meczów w rundzie jesiennej. Wtedy wszyscy byli zdrowi. Nie musiałem nic kombinować, bo grali cały czas ze sobą, można powiedzieć, że na pamięć. Teraz widać, jakie są rezultaty, kiedy się dokonuje zmian. Zabawnie Smuda wypowiada się o Guerrierze i Sarkim, dwóch skrzydłowych. Donald naprawdę nie może się odnaleźć. W jesień wszedł z marszu, na haitańskim luzie. Mamy go jeszcze rok do dyspozycji, będziemy z nim pracować, bo to utalentowany chłopak. Nie boi się, nie spekuluje. Sarki? On się nie zmieni. Dwa, trzy razy szarpnie, potem pięć minut stoi. To taki typ.
SUPER EXPRESS
Piłka w Super Expressie dzisiaj na dwóch sąsiednich stronach. Ładna graficznie, zobaczymy jak treściowo. Najpierw Radosław Osuch, który liczy w finale PP na złotego gola Kadu.
Kto jest faworytem, Zawisza czy Lubin?
– Gdyby dwóch moich najlepszych piłkarzy, Masłowski i Goulon, nie było kontuzjowanych, to zdecydowanym faworytem byłby Zawisza. Z tą dwójką w lidze biłbym się o 2.-3. miejsce. Bez nich też jesteśmy faworytami, ale tak 55-45. Nie zaniedbaliśmy niczego. Przed meczem zamieszkaliśmy w Warszawie w hotelu Sobieski, przy placuÂ… Zawiszy. Mam nadzieję, że to dobry znak. A co do Zagłębia, to prezesowi Dębickiemu życzę porażki w pięknym stylu (śmiech). Lubin dwa razy był w finale pucharu i dwa razy przegrał. Mam nadzieję, że nie sprawdzi się powiedzenie do trzech razy sztuka.
Który z piłkarzy może przechylić szalę na waszą korzyść?
– Liczę, że autorem złotego gola zostanie Kadu. Sprawdza nam się jako dżoker. Wyciągnąłem go z trzeciej ligi portugalskiej, gdzie był najlepszym strzelcem – 12 goli w rundzie. Chłopak jest z Wysp Zielonego Przylądka, nie słyszałem, żeby jakiś znany piłkarz stamtąd pochodził. Fajnie by było, gdyby został bohaterem finału.
A jaka będzie przyszłość Zawiszy? Widzisz światełko w tunelu w sporze z kibolami?
– Nie, bo im chodzi o skok na kasę. Ludzie ostrzegali mnie, że jak tylko pojawią się pieniądze w klubie, to wyciągną po nie rękę. Policzyli, że Osuch im niepotrzebny, bo sami mogliby rządzić klubem, zgarniać dotację z miasta i z Canal Plus.
Musimy zmartwić prezesa. Kadu bynajmniej nie jest najlepszym piłkarzem, jakiego na świat wydały Wyspy Zielonego Przylądka. Wystarczy wspomnieć chociażby Naniego. Albo Rolando.
Najdroższy górnik w Polsce? Oczywiście Nakoulma. Górnik płaci mu 10 tysięcy złotych za wejście w każdym meczu i 5 tysięcy, jeśli nie zagra przynajmniej 45 minut.
Nakoulma gra w kratkę, nie strzelił w tej rundzie ani jednej bramki, nie zaliczył asysty. A jak ustalił „Super Express”, ma w kontrakcie zagwarantowane 10 tys. zł wyjściówki za mecz! Jednak pod warunkiem że spędzi na boisku co najmniej 45 minut. Być może właśnie dlatego w spotkaniu z Pogonią wszedł do gry dopiero w 64. minucie. Bo jeśli gra mniej niż połowę, to Górnik płaci mu tylko 5 tys. zł wyjściówki. A dla klubu walczącego o licencję ważny jest każdy grosz. Wyjściówki to niejedyny problem Górnika z Nakoulmą. Piłkarz z Burkina Faso ma gwiazdorski kontrakt, grubo przekraczający 200 tys. euro za sezon. Klub zalega mu z wypłatami i może nie dostać licencji, a Nakoulma jest jednym z kilku piłkarzy, którzy nie zgadzają się na przelewanie zaległości w ratach. Dowiedzieliśmy się, że Górnik nie zamierza ustępować piłkarzowi i wykorzysta jeden z punktów jego umowy, który sprawia, że wypłata pełni zaległości nie jest przesądzona. Jest jeszcze jedna kwestia, jeśli chodzi o Nakoulmę i pieniądze: ma on w umowie bonus za strzelenie dziesięciu goli w sezonie. Trafił już dziewięć, ale kasa… przeszła koło nosa, bo liczyły się tylko mecze sezonu zasadniczego! Ten bonus wynosił 50 tys. zł.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na koniec przyjrzymy się PS.
„Finał Ligi Mistrzów po polsku”. Taki to lekko mylący tytuł mamy na początek.
Ubiegłoroczny finał ostatecznie odbył się w formie dwumeczu. Na Stadionie Miejskim we Wrocławiu i przy Łazienkowskiej starcia Śląska z Legią z trybun obejrzało w sumie 68 tysięcy ludzi. Średnio wyszło 34 tysięcy ludzi na mecz. Powtórzenie takiej frekwencji w dzisiejszym meczu jest całkiem możliwe.– Sprzedaliśmy już ponad 30 tysięcy wejściówek – mówi sekretarz generalny związku Maciej Sawicki. – W tym roku 35 tysięcy ludzi, a w przyszłym już komplet – napisał kilka dni temu na Twitterze wyraźnie zadowolony z rosnącej frekwencji Boniek. PZPN zakłada, że wielu ludzi potraktuje finał jako wyjątkową okazję do odwiedzenia atrakcyjnego stadionu i obejrzenia interesującego meczu, w którym zakochany w defensywnej taktyce trener Zagłębia może przypominać – przy zachowaniu wszelkich proporcji – Jose Mourinho, a zorientowany na odważniejszą grę szkoleniowiec Zawiszy – Diego Simeone. W ogóle spotkanie Oresta Lenczyka z Ryszardem Tarasiewiczem dodaje tej konfrontacji wyjątkowego smaczku. Kiedyś Lenczyk zastąpił Tarasiewicza na stanowisku trenera Śląska Wrocław. Obecny trener Zawiszy, który przez całą swoją polską część kariery grał tylko w Śląsku, uważa, że była to pochopna decyzja działaczy i że na bazie jego pracy później Lenczyk poprowadził wrocławian do wicemistrzostwa i mistrzostwa Polski. Dzisiaj na Stadionie Narodowym jeden z nich będzie miał ogromną satysfakcję.
Później dwa teksty, które cytowaliśmy już z Faktu: Dudek o Atletico i Realu oraz Kamil Grosicki, który już przygotowuje buty na sobotni finał Pucharu Francji. Lecimy więc dalej, do piątkowego dodatku ligowego.
Zaczyna się od tekstu: Bóg wybacza, kibic piłkarski nigdy. Tekst długi, dobrze się czyta. Część historii nowych, część powtarzanych z dawnych tekstów i wywiadów.
Pokuta Pawła Kaczorowskiego trwała codziennie. Przed wjazdem na stadion Legii gromadzili się jej kibice. Kiedy samochód podpadniętego przystawał na kilka sekund przy szlabanie, zaczynały się śpiewy. – Wyzywali mnie ciągle, codziennie dostawałem parę ch… – wspominał Kaczorowski w PS. (…) Publiczność z Łazienkowskiej jest jedną z najbardziej wymagających w Polsce. Coś wie o tym Ryszard Staniek. W Legii spędził trzy lata. Pierwsze dwa były dobre, pomocnik zagrał z nią w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Ostatni sezon najchętniej wymazałby z pamięci. Drużyna z Warszawy zawodziła, a złość kibiców skumulowała się na Stańku. – Ryśka, nie boję się tego słowa, w Warszawie prześladowano. Z trzech powodów. Nadwagi, bo złapał zbędne kilogramy, co było widoczne. Pieniędzy, bo miał najwyższy kontrakt w drużynie. Na dzisiejsze czasy to byłoby jakieś 30 tys. złotych miesięcznie. Ludzi irytowała też staromodna fryzura na „czeskiego hokeistę” – wylicza Dariusz Czykier, były legionista.
Do zapowiedzi meczu Lechia – Lech dołączona jest rozmowa z Łukaszem Broziem.
W czerwcu minie rok odkąd trafił pan do Legii. Jaka ona jest?
– Duża, mocna… To bardzo fajny klub, w którym dobrze się czuję. I rozkręcam, co już mówiłem. Moja rodzina też nie narzeka, a żona ostatnio mówi, że nie wyobraża sobie abyśmy wyprowadzili się z Warszawy, tak jej się podoba. To teraz jestem pod presją, bo muszę zrobić wszystko, abyśmy zostali.
Czyli ta Warszawa nie taka straszna, jak ją malują?
– Przed przyjazdem słyszałem od wielu osób, że za duża. Jak się ją pozna, gdy człowiek zaczyna się orientować, wie, jak wrócić do domu, to wyjdzie z pracy i za kwadrans jest w mieszkaniu. Naprawdę chce się tutaj żyć. (…) Szatnia każda jest inna. W jednej więcej jest zawodników z dużym poczuciem humoru, w drugiej grupa, która lubi gdzieś wyjść, a w trzeciej większość piłkarzy woli siedzieć w domu. W Legii jest po prostu normalnie. Zimą doszło kilku zawodników, nie mają problemów…
Poziom rozmowy nie rzuca na kolana.
Co jeszcze? Patryk Małecki zrywa łatkę łobuza. W Pogoni na razie chwalą go za otwartość i dojrzałość. Czyli znowu to samo. Cały świat non stop zajmuje się Patrykiem Małeckim – awanturnikiem, ale nikt nie zajmie się nim jako Patrykiem Małeckim – coraz słabszym piłkarzem. A może to byłoby jednak sedno?
– Podbeskidzie zaskoczyło prezesa bielszczan
– w Widzewie słychać już ostatni dzwonek
– Starzyński pod obserwacją zagranicznych skautów
– Kocian z Warzychą zmierzą się po raz drugi.
Na koniec może fragment rozmowy z Przemysławem Kaźmierczakiem.
Ostatnio można było pomyśleć, że Kaźmierczak był już jedna nogą poza Śląskiem.
– Czyli ktoś albo popełnił błąd albo chciał, aby tak myślano. Można zawsze zapytać u źródła. Cieszę się, że wróciłem do składu i mogę znów pomóc Śląskowi.
Nic w życiu nie dostałem za darmo – to pana słowa po meczu z Zagłębiem. Wpływ na pana charakter miało środowisko, w jakim się pan wychował? Pochodzi pan z łódzkiej dzielnicy Bałuty, która jest uważana za bardzo niebezpieczną.
– Przeprowadziłem się tam, gdy miałem pięć lat. Na pewno to wpłynęło na moje dorastanie. Zawsze trzeba było walczyć o swoje. Bez względu na to, czy graliśmy na podwórku, czy pracowaliśmy podczas treningów w klubie. Wszystko zawdzięczam temu, że pracuję nad sobą i się nie poddaję. Ł»yję marzeniami i patrzę może na nie samą górę, ale cały czas do przodu (…) Za czasów szkoły podstawowe faktycznie człowiek wracał do domu szybszym krokiem, bo bywało różnie. Moim zdaniem, teraz jest bezpiecznie.

Przegląd prasy zagranicznej mocno dziś okrojony, bo z Włoch nie mamy nic, a z Anglii jedynie drobny kawałeczek. Wiemy jedynie, że na Wyspach pisano o „van United”, zastanawiając się, czy Giggs i spółka pozostaną ważnymi osobami w sztabie nowego trenera. To, że do Manchesteru przybędzie trener z Holandii, jest już przesądzone.
HISZPANIA: Courtois jednak do Barcy?
Sporo dziś można przeczytać o skarbie ukrytym w Lizbonie, czyli sukcesy klubów z Madrytu spowodowały wysyp tekstów na temat Portugalii. Poczytać możemy o biletach, jak się dostać na mecz, zaczynają powstawać kolejne porównania pomiędzy Realem a Atletico. No właśnie, Atletico, a raczej jego bramkarz – wróciła właśnie dyskusja, że Thibaut Courtois może trafić do Barcelony. Stosunki między Belgiem a Jose Mourinho są ponoć napięte i Chelsea chętnie bramkarza sprzeda. On sam ponoć wolałby Barcę… O dziwo, sukces Sevilli w ostatnich minutach meczu poruszany jest bardzo pobieżnie.
PORTUGALIA: Heroiczna Benfica
Tutaj wszyscy piszą o jednym, i to w tym samym wydźwięku – heroicznej walce oraz heroicznym zwycięstwie Benfiki. Bohaterowie z Turynu, jak się teraz o nich mówi, stanęli na wysokości zadania i nie stracili zaliczki z pierwszego meczu. Styl pozostawiał wiele do życzenia, ale tym dziś nikt nie zamierza się przejmować. – Byliśmy w tych dwóch spotkaniach większą drużyną – nie ma wątpliwości Jorge Jesus, trener Benfiki.




















