Pisaliśmy niedawno o miażdżącej krytyce, jaka spadła na głowę Pepa Guardioli ze strony człowieka, który wielki Bayern stworzył, czyli Franza Beckenbauera. Po wczorajszej katastrofie „Bawarczyków” nawet samemu „Cesarzowi” zrobiło się żal hiszpańskiego trenera i postanowił wziąć go w obronę: „Są takie dni, że nic nie wychodzi i wszystko działa na korzyść rywala. To był jeden z tych dni…”. Fakt – leżącego się nie kopie, ale znając podejście Beckenbauera do Hiszpana to ten przytula go teraz, by później wbić w niego szpilę z jeszcze większą siłą. W ciągu paru tygodni Bayern z głównego faworyta LM stał się zespołem bez jakiegokolwiek pomysłu na grę. Doszło do symbolicznej zamiany ról – Bayern stał się Barceloną z zeszłego sezonu, a w rolę „Bawarczyków” wcielili się „Królewscy”. Jakie najważniejsze wnioski nasuwają się po wczorajszej demolce Bayernu? Właściwie to dwa: Guardiola albo uwierzył zbytnio we własną wielkość, albo zwyczajnie nie ma alternatywnego pomysłu na grę.
Guardiola na pomeczowej konferencji: „Tak, popełniłem błędy (…) W tym momencie nie ma racjonalnych przesłanek świadczących na korzyść mojej filozofii gry, ale nie mogę zmienić tego, co czuję. Kocham grać piłką”. Niektóre media wydały wyrok – to monolog człowieka zaślepionego oraz beznadziejnie zakochanego we własnym stylu gry. Inni byli nieco ostrożniejsi w reakcjach, sugerując jednak, iż Guardiola zna tylko jeden sposób grania i na tym kończą się jego zdolności taktyczne. Rzeczywiście, trudno się z tym nie zgodzić – zeszłoroczna porażka „Blaugrany” z Bayernem była sygnałem ostrzegawczym, iż ofensywne katalońskie catenaccio traci rację bytu. Czy Guardiola wyszedł z założenia, że skoro to nie jego pokonano wtedy, to śmiało taki styl gry będzie się sprawdzał akurat w jego drużynie? Tego nie wiemy, ale pewne jest natomiast jedno – Guardiola ślepo wierzy w bezproduktywne klepanie piłki wszerz boiska.
Wrzało na Twitterze. Ktoś słusznie zauważył: „Chyba trzeba przełożyć termin kanonizacji Pepa”. Ł»arty żartami, ale jest coś z filozoficznego mentorskiego tonu, jaki charakterystyczny jest dla pracy Hiszpana. Szkoleniowiec nie lubi sprzeciwu, wychodzi z założenia, iż tylko on ma rację – jednostki buntownicze (Zlatan) nie mają racji bytu w jego drużynie. Szwed powiedział kiedyś: „On ze mną nie rozmawiał, on do mnie mówił jak nauczyciel na kazaniu”. Dwumecz z Realem pokazał, iż filozofia Pepa nie jest jednak nieomylna. Beckenbauer powiedział po pierwszym meczu: „Mamy szczęście, że straciliśmy tylko jednego gola”. Guardiola szedł w zaparte, broniąc swojej taktyki. Rewanż pokazał, że nie odrabia lekcji domowych, a „Kaiser” miał rację. Bayern był przy piłce niemal przez 70 procent czasu gry, wymienił ponad 700 podań.
I co z tego? Przegrany dwumecz 0:5 mówi sam za siebie.
Rok temu Bayern, a teraz Real pokazały, co przede wszystkim liczy się w dzisiejszym futbolu: siła, szybkość, pomysł na przeciwnika i rzecz najważniejsza – elastyczność. Real kontrował, wspaniale wykorzystywał stałe fragmenty gry. Nie negujemy sukcesów Guardioli w Barcelonie, te są fenomenalne i nie do powtórzenia. Pep trafił w kapitalne pokolenie graczy wyznających tę samą filozofię co on, wykutych w tej samej kuźni La Masii. Po „Blaugranie” przyszedł czas na Bayern i w pewnym sensie Hiszpan dostał drużynę doskonałą – opromienioną sukcesami z zeszłego sezonu, silną kadrowo, słowem gotowiec. W tym momencie już wiemy, że Pep ją zepsuł. Co z tego, że wygrał w cuglach Bundesligę? Umówmy się, że z takim składem i budżetem ciężko by było nie wygrać ligi.
Liga Mistrzów to zupełnie inna bajka i dobitnie pokazała, że Guardiola nie ma planu B. Hiszpan umie prowadzić zespół tylko na jedną modłę i być może właśnie to czyni go na tę chwilę trenerem wyłącznie bardzo dobrym, a nie wybitnym. Mówi się, że Mourinho zabija futbol, że stawia autobus. Powiemy inaczej: lepiej brzydko wygrać, niż pięknie przegrać. Siłą starych trenerskich wyg pokroju „The Special One” czy nawet Ancelottiego jest fakt, że potrafią dostosować taktykę do przeciwnika. Pep myśli inaczej – ślepo wierzy w raz obraną filozofię, a nie tędy droga. Wczorajszy mecz był prawdziwą piłkarską maturą Guardioli i Hiszpan egzamin ten oblał. Zobaczymy za rok czy odrabia lekcje.
KUBA MACHOWINA