– Dotarło do mnie, że w Polsce znów wypisuje się bzdury na mój temat. Mam wrażenie, że niektórzy zajmują się głównie robieniem Obraniakowi czarnego PR. To żałosne. Zresztą od dawna niektórzy dziennikarze budują mój wizerunek jako kogoś kłótliwego, kogoś, kogo nikt nie lubi. Jak słyszę o tym wszystkim, o rzekomym konflikcie z trenerem, to mi się chce śmiać – mówi dziś na łamach SE Ludovic Obraniak, pouczając polskiego dziennikarza (dziennikarzy?). Z lekką niechęcią po raz kolejny zaczynamy od tego gościa przegląd prasy, ale niestety nic dziś ciekawszego nie znajdziecie.
FAKT
Tradycyjnie zaczynamy od Faktu. Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy: jest tu trochę zagranicznej piłki.
Fakt porozmawiał z Mario Baslerem, legendą Bayernu, o Robercie Lewandowskim i Mario Mandzukiciu. Niestety, wszystko to, co tutaj ciekawe, ogranicza się do samego nazwiska rozmówcy.
– Lewandowski wygra rywalizację z Mandپukiciem. Już teraz jest lepszym piłkarzem, a w Bayernie Monachium jeszcze bardziej się rozwinie – twierdzi mistrz Europy z 1996 roku. Zdaniem Baslera nasz napastnik bardzo skorzysta na współpracy z Pepem Guardiolą (43 l.). – Jestem przekonany, że Hiszpan będzie szkoleniowcem Bayernu jeszcze przez wiele lat. I tak jak obserwuję teraz piłkarzy Bayernu, to wszyscy zrobili w tym sezonie postęp. Nawet zawodnicy, którzy wydawałoby się, że nie są w stanie grać jeszcze lepiej, prezentują się jeszcze bardziej pozytywnie. Podobnie będzie z Lewandowskim – twierdzi Basler. (…) Basler jest przekonany, że transfer Lewandowskiego do zespołu mistrza Niemiec jest odpowiednim krokiem w karierze polskiego napastnika. – W Monachium wszyscy doceniają Lewandowskiego. W szatni zostanie bardzo dobrze przyjęty. Wszyscy przecież już wiedzą, że umiejętności Lewandowskiego są niesamowite i że będzie wielkim wzmocnieniem dla Bayernu – dodał 30-krotny reprezentant Niemiec.
Tuż obok rozmowa z Radomirem Anticiem, byłym trenerem Atletico. Ciekawiej niż w przypadku Baslera.
Po meczu w Madrycie Jose Mourinho był bardzo pewny siebie, przekonany, że Chelsea wygra na Stamford Bridge. Czy pana zdaniem Atletico może wyeliminować londyńczyków?
– Atletico rozgrywa wielki sezon, wciąż utrzymuję wysoką formę i widać, że ta drużyna nie wie co strach ani presja. Po pierwszym meczu wszyscy mają świadomość, że jakikolwiek bramkowy remis daje awans Atletico. Chelsea na pewno będzie musiała o wiele bardziej zaryzykować, otworzyć się, a Atletico musi wykorzystać wolne korytarze, które w pierwszym spotkaniu za sprawą takiej, a nie innej taktyki Mourinho zamknął.
A zatem Atletico ma powody, by marzyć?
– Oczywiście. Przede wszystkim imponuje przygotowaniem fizycznym, co na tym etapie sezonu jest kluczowe. Ma do dyspozycji cały skład, z wyjątkiem Gabiego, który pauzuje za kartki. Poza tym w drużynie widać wielką euforię, ambicję i pozytywne myślenie. Piłkarze mają świadomość, że przechodzą do historii i to jest dodatkową motywacją.
W Widzewie zastanawiają się, gdzie mogliby grać w przyszłym roku. Bełchatów zainteresowany nie jest, padła propozycja Płocka. W Lechu natomiast tematy czysto piłkarskie: Kolejorz zapewnia dużą dawkę emocji.
Na meczach Lecha Poznań nie można się nudzić! W grupie mistrzowskiej Kolejorz nie ma sobie równych pod względem średniej liczby goli, jakie padają w jego meczach, zwłaszcza na stadionie przy Bułgarskiej. – Zdecydowanie wolę wynik 4:2 niż 1:0 – mówi trener Mariusz Rumak (36 l.). W całej lidze więcej bramek pada tylko w meczach Jagiellonii Białystok (razem 96, co daje średnią 3,09). Sęk w tym, że ten zespół jest przy tym mało efektywny, bo nie zdołał nawet awansować do grupy mistrzowskiej. Co innego Lech, który jest w ścisłej czołówce, walczy o tytuł, a przy tym gra atrakcyjny futbol z wymianą ciosów z rywalem. I dlatego tylko i wyłącznie wraz z „Jagą” może pochwalić się średnią 3 goli na mecz (93/31).
Jest tutaj kilka wyliczeń, które można poznać… Skoro parę słów poświęcono Lechowi, to parę również Legii. Pod lupę został wzięty Michał Ł»yro.
Michał Ł»yro (22 l.) ma znakomity bilans w rundzie wiosennej. Piłkarz Legii jest najbardziej efektywnym zawodnikiem w swojej drużynie. Pod lupę wzięliśmy tych piłkarzy, którzy po przerwie zimowej najczęściej strzelają gole lub asystują. Dorobek Ł»yry jest imponujący. Piłkarz średnio co 68,5 minuty zdobywa bramkę lub zalicza decydujące podanie. Nawet będący od początku rundy w świetnej formie Miroslav Radović (30 l.) nie może się pochwalić takim bilansem. – Najbardziej pomogła mi zmiana pozycji. Trener Henning Berg przestawił mnie na prawe skrzydło i tutaj czuję się o wiele lepiej. Mogę częściej schodzić z piłką do środka i kończyć akcje strzałem lub próbować prostopadłego podania. Wskazówki szkoleniowca są jasne, dlatego doskonale wiem, co mam robić na boisku – tłumaczy Ł»yro.
Całkiem ciekawy dzisiejszy Fakt – a jest jeszcze tekst o sprzęcie sędziowskim – który warto przynajmniej przejrzeć.
RZECZPOSPOLITA
Znajdujemy tutaj niewielką zapowiedź Ekstraklasy, którą zdecydowanie pomijamy. Jest natomiast tekst o Pucharze Polski, autorem Stefan Szczepłek, z interesującym podejściem do tematu.
Puchar Polski to rozgrywki niekochane. Finał Zawisza – Zagłębie Lubin w piątek na Stadionie Narodowym. (…) Kiedy wiceprezesem PZPN został Zbigniew Boniek, przeforsował system włoski. I przez siedem lat (2000–2006) rozgrywano mecz i rewanż. W 63-letniej historii rozgrywek (przedwojennych nie licząc) było bodaj sześć wersji pucharów – każda inna. Dwa zdobyły na własność Legia i Górnik. Stoją one w klubowych gablotach w Warszawie i Zabrzu. Obydwa były zrobione w socrealistycznym stylu, z ciężkiego metalu. Ważyły po ok. 20 kilogramów. – Kiedy zbliżał się koniec finału, a my mieliśmy pewność, że wygramy, patrzyłem bez entuzjazmu na te 20 kilogramów, które zaraz jako kapitan miałem unieść nad głową – wspominał w rozmowie z „Rz” Stanisław Oślizło, sześciokrotny zdobywca PP z Górnikiem. Już w wolnej Polsce dwa puchary pochodziły ze zwykłego sklepu i były po prostu paskudne. Do ubiegłego roku przez kilka lat wręczano prosty, ale w miarę charakterystyczny puchar. Teraz zobaczymy kolejną wersję, bo od kiedy prezesem PZPN jest Zbigniew Boniek, to nawet stary puchar trzeba zmienić na nowy. Te rozgrywki nie miały też szczęścia do sponsorów i telewizji. W PRL transmisje przeprowadzała Telewizja Polska, bo innej nie było. Później już różnie. Zdarzyło się kiedyś, że TVP przerwała transmisję po dogrywce, a przed serią rzutów karnych, bo trzeba było nadać dobranockę.
Do tego „Londyński autobus”, czyli Chelsea podejmuje Atletico.
Chelsea gra w Londynie z Atletico o awans do finału. Po 0:0 w Madrycie dobra wiadomość jest taka, że w Londynie ktoś wreszcie musi trafić do bramki. Nie wystarczy zaparkować wielkiego autobusu w swoim polu karnym, jak to zrobił tydzień temu Jose Mourinho. Liczenie na kontry w przypadku Chelsea też może się okazać zgubne, bo na każdego gola Atletico będzie trzeba odpowiedzieć dwoma. Mourinho ma świetną okazję, żeby pokazać, iż nie jest mordercą futbolu. Tylko czy mu na tym zależy i czy mu się to opłaca? Efekty utwierdzają go w przekonaniu, że niekoniecznie warto iść tą drogą. Zremisować na stadionie Vicente Calderon mimo wielu kontuzji, wygrać na wyjeździe z Liverpoolem z na wpół rezerwowym składem i wrócić do walki o mistrzostwo Anglii chciałby każdy. Nawet jeśli dziś internet drwi, że w herbie Chelsea lwa powinien zastąpić autobus, za kilka lat nikt nie będzie pamiętał o środkach, tylko o osiągniętym celu.
GAZETA WYBORCZA
O bananie solidarności pisze dziś Przemysław Zych.
Robert Lewandowski i inni polscy piłkarze przyłączyli się do antyrasistowskiej akcji Daniego Alvesa, który zjadł banana rzuconego z trybun. Wiele lat temu w Polsce banana rzuconego z trybun zjadł Adeniyi Agbejule, ale miał mniej szczęścia niż Dani Alves. Nigeryjczyk rozzłościł tym chuliganów Jagiellonii i został pobity, jego humoru nie miał szans poznać świat dzięki mediom społecznościowym. Rzecz rozgrywała się na początku XXI wieku w Białymstoku, w którym Agbejule wystąpił jako piłkarz Ursusa Warszawa. (…) W przerwie poniedziałkowego meczu ekstraklasy Pogoń – Górnik reporter Canal+ zadawał pytania Piotrowi Celebanowi, obaj trzymali banany. A przed treningiem Pogoni trener Dariusz Wdowczyk wyciągnął z siatki banany i rozdał je piłkarzom. – Można rasistowskie okrzyki ignorować, ale można też walczyć z nimi ironią. Tak zrobił Dani Alves. Przy okazji pokazał, że szkoda marnować jedzenie – śmieje się Ugochukwu Ukah, piłkarz Jagiellonii Białystok. – Problem pojawia się w wielu krajach, ale w ostatnich latach świat z większą determinacją zwalcza rasizm na stadionach. Zachowanie rasistowskie często służy za metodę obrażenia rywala, głupią, już nieakceptowaną, ale jednak metodę. W drużynie Villarreal, czyli klubu, którego kibic rzucił banana, gra mój przyjaciel Ikechukwu Uche. I nigdy się nie skarżył na rasistowskie zachowanie wobec niego – opowiada nigeryjski piłkarz.
Stronę dalej dominuje Liga Mistrzów. Mamy sprawozdanie z wczoraj.
Real rozbił Bayern 4:0 i po 12 latach zagra w finale Ligi Mistrzów. Spełnienie marzenia o „La Decima”, czyli 10. tytule najlepszej drużyny Europy, jest na wyciągnięcie ręki. Kpiny Manuela Neuera zostały pomszczone przez Sergio Ramosa. Dwa lata temu, gdy Bayern i Real także zmierzyły się w półfinale Champions League, a 210 minut gry nie przyniosło rozstrzygnięcia, trzeba było strzelać rzuty karne. Stoper „Królewskich” podszedł do piłki i kopnął ją w niebo. Triumfujący bramkarz Bawarczyków obśmiał to na Twitterze. We wtorek dwie główki Ramosa po rzucie rożnym i wolnym wysłały Neuera i Bayern do piekła w zaledwie 19 minut. Gracze Bayernu chcieli być pierwszymi, którzy obronili triumf w Champions League. Mieli zamiar czwarty raz w ostatnich pięciu latach zagrać w finale. Monachium miało płonąć podczas rewanżu z Realem, jak przestrzegał po pierwszym meczu w Madrycie prezes Bayernu Karl-Heinz Rummenigge. Wydawało się, że jeśli ktoś jest w stanie połknąć przeciwnika, to raczej broniący trofeum Bawarczycy uważani za najlepszą drużynę świata od chwili, gdy przed rokiem w półfinale LM przejechali jak walec po Barcelonie, wygrywając dwumecz 7:0.
No i zapowiedź dzisiejszego meczu.
Edward Megs Morrison jest 15-latkiem, który po przeprowadzce z Londynu do Sydney długo nie może pogodzić się z tym, że futbol można nazywać soccerem. Fanatyk Liverpoolu każdą chwilę spędza z piłką, próbując przekonać do pasji nowych, australijskich kolegów. Megs to postać fikcyjna, a jednym z autorów książek opisujących jego przygody jest rezerwowy bramkarz Chelsea Mark Schwarzer. 41-letni Australijczyk miał przyglądać się z ławki, jak Petr Czech zatrzymuje Diego Costę w półfinale Champions League, ale na początku pierwszego meczu Czech wybił bark i musiał zejść z boiska. Wtedy między słupki wszedł Schwarzer. Scenariusz tym bardziej powieściowy, że przecież rezerwowym w Chelsea mógł być Thibaut Courtois, od trzech lat wypożyczony do Atlético. Nieszczęśliwy przypadek Czecha dał Schwarzerowi ostatnią wielką szansę w karierze. W poprzednim sezonie Australijczyk grał w przeciętnym Fulham, latem Mourinho przekonał go do przeprowadzki na Stamford Bridge. Z pozoru bezsensownej, bo nikt nie wierzył, że Australijczyk mógłby zagrozić pozycji Czecha. Przed pierwszym meczem z Atlético Schwarzer zagrał jeden mecz w lidze przegrany z broniącym się przed spadkiem Sunderlandem. W Madrycie gola jednak nie puścił, tak jak na Anfield w zwycięskim szlagierze z Liverpoolem. Fenomen Mourinho polega na tym, że umie wygrywać piłkarskie batalie, a z ludzi pokroju Schwarzera robić bohaterów.
Wydanie stołeczne odpuszczamy, bo nic piłkarskiego w nim nie ma.
SPORT
Oto środowa okładka.
Mamy trochę piłki europejskiej, znacznie więcej jednak – ligowej w polskim wydaniu. Damian Chmiel z Podbeskidzia mówi, że jego zespół jest odporniejszy i silniejszy. Tuż obok brany jest pod lupę nowy trener Jagiellonii. Tekst pt. „Moda na Probierza”, w którym wypowiadają się jego byli podopieczni, współpracownicy czy przełożeni. No, albo koledzy po fachu.
– To pewien fenomen, że Michał jest stale zatrudniany. Nie chcę wnikać w układy, ale jedno jest pewne. On, a może ktoś go reprezentujący potrafi przekonywać ludzi, że lepszego kandydata nie ma… Poza Jagiellonią najlepiej przecież nie było, ale chwała Probierzowi za to, że potrafi się w ligowym obiegu utrzymać. Przecież wielu trenerów po jednym niepowodzeniu jest bez pracy. Musi jednak uważać. Nic nie trwa wiecznie… – przestrzega Marek Motyka.
Nie wiemy, co ugryzło Motykę. Kilka linijek wcześniej stwierdził, że Probierz połamał sobie zęby na Wiśle, a piłkarze poczuli, że jego pozycja jest słaba i to wykorzystali.
31. kolejkę Ekstraklasy ocenia Paweł Kryszałowicz – kilka razy cytowaliśmy ten cykl, były sympatyczne fragmenty, jednak tutaj nic ciekawego.
Parę tematów ligowych:
– Murawskiemu z Piasta w przygotowaniach do matury z angielskiego pomaga kierownik
– Piast wciąż nie ma nowego prezesa
– Baszczyński zwraca uwagę młodym z Ruchu, że nie chcą się wychylać i nie wymagają od siebie więcej
Mamy również rozmowę z Robertem Warzychą, trenerem Górnika, ale to o sprawach bieżących. Ł»e Nakoulma usłyszał, że trener chce dać szansę kilku innym zawodnikom, jednak wciąż liczy na niego od początku… Spójrzmy na fragment o Łukaszu Madeju.
Zmiana? Cały ciąg wydarzeń. Najpierw sędzia dwa razy nie gwizdnął faulu na Łukaszu. Potem dostał kartkę, która eliminuje go z gry w kolejnym meczu. Był już wtedy bardzo „naładowany”, co było widać i słychać. To wszystko zdecydowało, że Madej zszedł. Było ryzyko czerwonej kartki, chciałem też wprowadzić na boisko świeżych, ofensywnych piłkarzy. Mogę zrozumieć jego złość, czy nawet irytację, ale na pewno spokojnie w środę o tym porozmawiamy, bo pewne zasady trzeba respektować, czego w Szczecinie ze strony Łukasza zabrakło. Załatwimy to w szatni.
Na koniec mamy jeszcze wywiad z Arturem Skowronkiem. Fajna wymiana pomiędzy dziennikarzem a trenerem, bardzo dynamiczna. Tutaj ciekawy kawałek.
A skąd się wzięła wiosenna nieskuteczność Eduardsa Visnakovsa?
– Chwali – z braku koncentracji. Sam to przyznał po zmarnowaniu „setki” w Szczecinie. Przede wszystkim jednak – z… głowy. Taktycznie się „podciągnął”: wykonuje założenia, schodzi ze skrzydła na prostopadłe piłki. Fizycznie – też bez zarzutu. Za to za dużo opierało się w Widzewie na jednym piłkarzu, i to chyba Eduardsowi przeszkadzało. Głowa, psychologia – to 75 procent sukcesu.
SUPER EXPRESS
SE przy każdej możliwej okazji stara się porozmawiać ze swoimi ulubieńcami, którzy musza pojawić się na łamach przynajmniej raz w miesiącu – dziś Ludovic Obraniak. Jedno musimy jednak przyznać: to chyba najciekawszy wywiad w dzisiejszej prasie.
W prasie pojawiły się informacje, że kiedy trener Werderu zapytał cię, co się dzieje z twoją formą, odburknąłeś, że nie macie o czym rozmawiać.
– Dotarło do mnie, że w Polsce znów wypisuje się bzdury na mój temat. Mam wrażenie, że niektórzy zajmują się głównie robieniem Obraniakowi czarnego PR. To żałosne. Zresztą od dawna niektórzy dziennikarze budują mój wizerunek jako kogoś kłótliwego, kogoś, kogo nikt nie lubi. Jak słyszę o tym wszystkim, o rzekomym konflikcie z trenerem, to mi się chce śmiać. Skąd polski dziennikarz może mieć informacje na ten temat, skoro ani ja, ani trener nie wypowiadaliśmy się w tej sprawie? Rozmawiałem ze szkoleniowcem kilka razy, ale prywatnie, w sytuacji, w której nikt inny nie mógł nic słyszeć. To co, ja go potajemnie nagrałem i puściłem w eter? Albo on mnie? To śmieszne.
(…)
No tak, ale pojawiają się sugestie, że w Werderze piłkarze cię nie lubiąÂ….
– Czym się różni słaby dziennikarz od dobrego? Tym, że słaby napisze to, co mu pasuje w danym momencie. A dobry się postara, podzwoni. Jaki to problem zdobyć numer Martina Kobylańskiego czy innych piłkarzy Werderu i zapytać o relacje z Obraniakiem? Nikt nie powie, że jestem odludkiem. Mam świetne relacje z wszystkimi piłkarzami.
Ale z językiem niemieckim kulejesz.
– Kolejny dobry powód, żeby mnie atakować. Jak solidnie wziąłem się do polskiego, to można mnie krytykować za to, że odpuszczam niemiecki. To prawda, postawiłem mocno na polski, ale to nie oznacza, że piłkarze Werderu mnie nie lubią. Tu jest 6-7 narodowości, prawie każdy mówi po angielsku i nikt nie odtrąca mnie, bo nie znam niemieckiego. Stek bzdur.
Jest jeszcze parę słów o Lidze Mistrzów, ale wybaczcie – nie będziemy po raz kolejny cytowali tego samego.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Przegląd prasy standardowo kończymy Przeglądem.
Zaczynamy od tekstu Jakuba Radomskiego, który zastanawia się, czy Mourinho to geniusz, czy może zabójca futbolu.
W ciekawym filmie dokumentalnym pod nieco subiektywnym tytułem Jose Mourinho – najlepszy trener na świecie, bramkarz Vitor Baia, którego Portugalczyk prowadził w FC Porto mówi: O naszych rywalach wiedzieliśmy wszystko. Choć nie – nie wiedzieliśmy jednego. Jose nie mówił nam z kim sypiają. To teraz inna scenka z tego samego okresu. Mourinho prowadzi odprawę przed kluczowym meczem z Benfiką Lizbona: Panowie, załóżmy, że strzelamy gola na 1:0, prowadzimy. Wiecie, co wtedy zrobi José Antonio Camacho? Wprowadzi na boisko Tomislava Ł okotę. Zawsze to robi. Musicie być na to przygotowani. Dobrze, a teraz powiem wam, jak będziemy grać, gdyby ktoś z nas przy stanie 1:0 dostał czerwoną kartkę. Cały Mourinho. (…) Czesław Michniewicz od kilku lat nazywany jest polskim Mourinho, ale defensywną taktykę, którą Portugalczyk z powodzeniem zastosował w meczach z Atletico i Liverpoolem, ocenia bardzo krytycznie. Nie przekonują go zupełnie argumenty tych, którzy mówią, że dużo trudniej jest zorganizować i postawić tak świetnie uzupełniający się defensywny mur niż przez niego się przebić. – Jeszcze nie widziałem, by tej klasy zespół ustawił dwie formację na szesnastym metrze. Nikt klasowy nigdy nie bronił się aż tak. Dla mnie to pójście na łatwiznę. Mourinho wsadził kij w szprychy Liverpoolu i teraz może jest bliżej kolejnego trofeum, ale na pewno jest dalej od tego, by być podziwianym – ocenia Michniewicz. Zupełnie inne zdanie w tej kwestii ma angielski dziennikarz Patrick Barclay, autor książki Mourinho. Anatomia zwycięzcy. – Gdzie był Luis Suarez? Nie było go, został odcięty od podań. Liverpool miał piłkę, ale nawet nie tworzył sobie dobrych okazji. To, co zaprezentował Mourinho na Anfield, to była piłkarska perfekcja, kapitalny pokaz skutecznej gry defensywnej. Niektórzy pewnie chcieliby, żeby on się rzucił na Atletico albo na Liverpool na ich stadionach, ale obawiam się, że żaden zespół na świecie nie byłby w stanie tak ich pokonać – mówi nam Barclay.
Zerknijmy, co słychać w Ekstraklasie:
– Podbeskidzie nie gra o premie, a i tak zwycięża
– Probierz martwi się o postawę swojej defensywy
– Nakoulma chce transferu, nie wiadomo tylko czy ktoś chce Nakoulmę
Warzycha idzie do szkoły. No cóż, można się było tego spodziewać…
Problem polega na tym, że szkoleniowiec nie może się ubiegać o licencję na samodzielne prowadzenie drużyny w ekstraklasie, bo nie ma ukończonej szkoły średniej. Do tej pory oficjalnie jako pierwszy trener występuje Dankowski i PZPN tolerował tę prowizorkę, ale w nowym sezonie na pewno już nie będzie tak wyrozumiały, stąd pojawiający się pomysł ze Stokowcem. Górnik próbuje jednak sprawę załatwić inaczej. Warzycha miał spróbować uzupełnić trenerskie uprawnienia za granicą, ale okazuje się, że i tam wymagane jest odpowiednie wykształcenie ogólne. Dlatego w trybie eksternistycznym będzie zaliczał szkołę średnią. – Już rozpoczął naukę. Wierzę, że ze wszystkim sobie poradzi i zaliczy konieczne egzaminy – mówi prezes Górnika, który sam jest pracownikiem naukowym katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego. W Górniku nowe porządki dosięgły też innych pracowników sztabu szkoleniowego. Rozstano się już z trenerem odpowiedzialnym za przygotowanie motoryczne, innym wręczono wypowiedzenia – Chcemy stworzyć taką sytuację, by od nowego sezonu trener Warzycha mógł zatrudnić wskazanych przez siebie fachowców – wyjaśnia szef klubu, przyznając, że chodzi o ludzi ze Stanów Zjednoczonych, który współpracowali tam z byłym reprezentantem Polski. – Nie oznacza to, że zapłacimy za to jakieś niebotyczne pieniądze. Trener musi się zmieścić we wskazanym przez nas budżecie – zaznacza.
I obok rozmowa z Helio Pinto. Nie padają tutaj żadne przełomowe słowa, ale dwa fragmenty możemy przytoczyć.
Kiedy latem podpisał pan kontrakt z Legią, wielu kibiców spodziewało się zawodnika z innej bajki. Doświadczenie w Lidze Mistrzów, świetna technika. Potencjał na gwiazdę ekstraklasy, tymczasem rzeczywistość okazała się brutalna.
– Jaka ze mnie gwiazda? Gdybym nią był, nigdy nie zagrałbym w Polsce, z całym szacunkiem dla waszej ligi. Teraz byłbym zawodnikiem Realu, Manchesteru czy Chelsea… Grając w APOEL-u byłem częścią tej drużyny, piłkarzem, który po prostu wywiązywał się ze swoich obowiązków. Tylko tyle i aż tyle. Chyba nigdy nie zawiodłem fanów i trenera, ale daleko mi do kogoś, kto błyszczy na boisku.
(…)
A jak pańska nauka języka polskiego? Większość obcokrajowców grających w Legii nie przykłada do tego tematu większej wagi, co denerwuje chociażby Miroslava Radovicia.
– Nie mam czasu na intensywną naukę. Większość dnia spędzamy w klubie, a po treningach wracam do domu, żeby zająć się dziećmi. Kto ma potomstwo, doskonale mnie zrozumie. Oczywiście jeśli okaże się, że w Polsce zostanę na dłużej, wezmę się za naukę.
Co do nauki języka, to nasze zdanie znacie. Bez komentarza, naprawdę.
Spójrzmy na krótką historię Piotra Petasza.
Pechowiec – to słowo dobrze określa jego życiowe perypetie. Ł»ółta kartka, jaką zobaczył w ostatniej minucie meczu z Ruchem, to tylko jeden z przykładów. – Najgorszy był 2013 rok. Skradziono mi dwa samochody, dwa razy włamano mi się do mieszkania – mówi piłkarz. Petasz dwukrotnie został też zamknięty przez przypadek w szatni. Raz w letnim sparingu, raz w meczu z Koroną, kiedy początkowe minuty spędził uwięziony w budynku. – Tamten rok był fatalny – podsumowuje.
Dwa razy został przypadkiem zamknięty w szatni? Ha, niezłe! To jeszcze fragment o tym, co dzieje się w Wiśle.
Gdy 20 marca Arkadiusz Głowacki podpisał nowy kontrakt z Wisłą, prezes Jacek Bednarz zapowiadał, że w najbliższych dniach przedłużone zostaną umowy także z Pawłem Brożkiem i Łukaszem Gargułą. Negocjacje z zawodnikami dobiegły końca, ale do tej pory nie złożono podpisów. Wpływ na to miały dwa czynniki. Ogromne problemy finansowe klubu oraz słaba forma piłkarzy. (…) Trwa impas w negocjacjach z Michałem Miśkiewiczem. Rozbieżności pomiędzy ofertą klubu i oczekiwaniami bramkarza sięgają 40 procent. Wisła nie zamierza dłużej rozmawiać. Albo Miśkiewicz przyjmie proponowane mu warunki, albo odejdzie. W klubie już szukają następcy. Kandydatów jest dwóch – Paweł Kieszek i JiŁ™i Pavlenka.
Sporo do poczytania dziś w PS, całkiem przyzwoite tematy.

ANGLIA: Wszyscy jesteście głupcami
Mourinho się nie patyczkuje. Osoby, które krytykują jego styl nazywa głupcami, którzy nie rozumieją na czym polega futbol. Filozofują, idealizują, a nie potrafią docenić pracy „The Special One”. Cóż, na pewno jeśli wygra dziś, a potem Ligę Mistrzów, zamknie usta krytykom. Powoli do prasy angielskiej dociera też coraz więcej plotek transferowych, tylko dziś możemy przeczytać o tym, że Cavani jest celem transferowym United, a De Boer, trener Ajaxu, rozmawia z Tottenhamem. Zresztą w przypadku tego drugiego sprawa wydaje się być dość zaawansowana, bo szkoleniowiec przyznał, że porozmawia z włodarzami londyńskiego klubu.
HISZPANIA: Madrycki finał?
Prasę stołeczną dominują dzisiaj zachwyty nad Realem. Odmienia się przez wszystkie przypadki nazwiska Ancelottiego, Ramosa, Ronaldo, Alonso i innych. To wielkie zwycięstwo, a które dzisiaj – jak chce prasa – ma odnieść takżę Atletico. Oczywiście odmienne nastroje w „Sporcie” i „Mundo Deportivo”, katalońskie dzienniki nie zwykły zachwycać się zwycięstwami madryckich drużyn i tak jest też i dziś. Przykładowo „Sport” o Lidze Mistrzów daje dość mały nagłówek, „jedynką” jest natomiast materiał o Luisie Enrique, który zyskuje coraz więcej zwolenników w Barcelonie i mógłby zastąpić Tatę Martino.
WŁOCHY: Galaktyczny Carletto
„La Gazetta dello Sport” nie ma wątpliwości, Real wyśmiał wczoraj tiki-takę, całkowicie obnażył jej słabości. Ancelotti przekonuje, że to był perfekcyjny mecz i trudno się dzisiaj z nim nie zgodzić. Z rodzimych tematów wciąż najwięcej mówi się o Milanie, w którym cały czas niepewny swego jest Seedorf. Zastąpić ma go Inzaghi albo Donadoni, natomiast Holender powędrowałby do Galatasaray. Dużo też o Zanettim, który ma zostać dyrektorem sportowym Interu. Thohir z kolei puszcza oko do Hamsika.



















