Jeżeli przed piątkowym meczem pomiędzy Lechem i Wisłą zdziwiła was nieobecność w wyjściowym składzie gospodarzy Dawida Kownackiego, pewnie szybko ją sobie wytłumaczyliście. Cóż, młody wejdzie na podmęczonego rywala, żeby dobić zdziesiątkowanych gości. Ale Mariusz Rumak zrobił psikusa. Największa nadzieja Kolejorza cały mecz przesiedziała na ławce, by dzień później wystąpić, bezbarwnie zresztą, w Środzie Wielkopolskiej, dla trzecioligowych rezerw. Wniosek jest prosty: zaczęło się przeciąganie liny. Kto odpuści pierwszy – Dawid i jego menedżer czy klub?
Kilka tygodni temu Marcin Kubacki, menedżer Kownackiego zapewniał, że 17-latek nie pójdzie drogą Mariusza Stępińskiego, jego innego klienta i wraz z uzyskaniem pełnoletności nie wyjedzie zagranicę. Dużo mówiło się o „wariancie Lewandowskiego”, czyli: nowy kontrakt, jeden-dwa sezony spędzone w Poznaniu, korona króla strzelców. Ten oparty na systematycznym rozwoju sposób prowadzenia kariery zawodnika ma obecnie w Polsce najwięcej zwolenników, aczkolwiek od nas na pewno tego nie usłyszycie. Każdy zawodnik jest inny, jego sytuacja w klubie również, podobnie jak umiejętności czy perspektywy w u nowego pracodawcy.
Ktoś może chcieć wyjechać w glorii młodego talentu, o pozycji w Polsce ugruntowanej konkretnym osiągnięciem, co nie zmienia faktu, że na Zachodzie i tak raczej na ten fakt spluną. Będzie starszy, mniej perspektywiczny, nie daj Bóg po drodze złapie groźną kontuzję… Sprawdzi się lub nie – do takiego zero-jedynkowego skutku, prędzej czy później, sprowadza się wszystko. Bo czegoś takiego jak idealny moment na wyjazd, najzwyczajniej w świecie, nie ma. Nie da się sprawdzić, czy Stępiński i Milik zostaliby najlepszymi strzelcami Ekstraklasy, natomiast dla potencjalnego nowego klubu byliby – wybaczcie ten skrót myślowy – o rok (dwa, trzy?) mniej atrakcyjni.

Zestawiając te trzy grafiki – Kownackiego w towarzystwie dwóch innych „złotych dzieciaków” – w oczy rzuca się kilka niekoniecznie subtelnych różnic. I nikt nie przekona nas, że lechicie liczby zrobiły się same. O sytuacje, w porównaniu do Widzewa i Górnika, grając w Lechu wprawdzie jest łatwiej, ale… aż tak? Poważnie? Milik, zanim przełamał się skutecznie egzekwując rzut karny, do siatki nie trafił przez swoje pierwsze 630 minut w Ekstraklasie. Stępiński, dwa lata temu najlepszy zawodnik „brązowej” reprezentacji U-17 Marcina Dorny był od napastnika Augsburga prawie dwukrotnie lepszy, tym niemniej potrzebował ponad trzech pełnych meczów. A Kownacki? Na debiutancką bramkę czekał krócej niż trwa przerwa w jego liceum… Czy już w tej chwili jest więc gotowy na zagraniczne wojaże? Dopóki nie spróbuje, nigdy się nie dowie. Nie ma złotego środka. Mówiąc wprost: bez względu na ostateczną decyzję, krytycy wyrosną szybciej niż grzyby po deszczu.
Przed duetem Kownacki & Kubacki kluczowe tygodnie i miesiące. W teorii to oni mają w ręku najwięcej atutów, przy czym jednak gdyby Lech się uparł, mógłby im z premedytacją – do czasu, oczywiście – uprzykrzać życie. Bardzo dziwnie brzmi ten wywód, zwłaszcza że dotychczasowy przekaz medialny ograniczał się do zdawkowego: Dawid chce pograć w Lechu, Lech chce, żeby Dawid u nich pograł. Więc o co tutaj chodzi?
O pieniądze. O bardzo duże pieniądze, które są do zgarnięcia ze stołu. Lech w rozmowach stawia jeden warunek, za który gotów jest umrzeć. Za wszelką cenę chcą uniknąć wpisania klauzuli odstępnego, aby w przyszłości, w razie ewentualnych ofert (tych nie brakuje już teraz), móc maksymalnie wywindować kwotę, za jaką puszczą swoją pociechę do Anglii czy innych Niemiec. Sami przyznacie, że to całkiem rozsądne z ich strony. I niech dostaną jak najwięcej, niech to będzie najdobitniejszy sygnał dla pozostałych klubów, co i jak warto robić. Nie leszcza nie wiadomo skąd, a swojego, kilka lat przeszkolonego w akademii.
Jak łatwo się domyślić, niska klauzula odstępnego to dla menedżera i jego klienta narzędzie wręcz doskonałe. Tyle tylko, że w erze rządów Rutkowskiego juniora takiego rozwiązania nie tolerują, nie stosują z zasady i dla Kownackiego nie zamierzają tworzyć precedensu. No właśnie, precedensu czy – wybaczcie ten skrót myślowy – „kolejnego precedensu”? Bo, jak głosi plotka, komuś w Lechu jednak oczekiwaną kwotę na papier wpisali…
Lech wzdryga się na myśl klauzuli, zaś Kubacki jej oczekuje (ok. 2 mln euro). Sytuacja patowa. Zmiękczanie drugiej strony rozpoczęli od niespodziewanej wędki dla piłkarza, który zamiast błyszczeć w Ekstraklasie, przez 90 minut skutecznie opracowywał plan ucieczki przed wślizgami piłkarskich kłusowników z czwartego poziomu rozgrywkowego. A menedżer? Chętnie pogada z innymi klubami.
Na przykład z Arsenalem.
Londyńczycy ocenili potencjał Kownackiego bardzo wysoko, można powiedzieć: must-have. Mają już nawet pomysł – zaklepaliby go latem, a następnie na rok wypożyczyli z powrotem do Lecha i co więcej – aby ich udobruchać, są gotowi płacić za każdy kolejny występ Dawida. Ale gdyby władze Kolejorza nie podzielały entuzjazmu Anglików, jest również opcja numer dwa: zawodnik nie przedłuża kontraktu z Lechem, czeka do momentu 18. urodzin (14 marca 2015), i wtedy wyjeżdża do Londynu w zamian za – uwaga – 160 tys. euro lub do jakiegokolwiek innego klubu (wysokość rekompensaty za szkolenie zależy od kategorii, w której znalazł się ewentualny pracodawca). Oprócz Kanonierów, zęby ostrzy sobie także Olympique Lyon oraz kilka klubów włoskich i niemieckich (Bayern niby też).
Takie pieniądze za taki talent to mniej niż frytki. Promocja dekady, niemal za friko. Granie Kownackim w trzeciej lidze wkrótce spotka się z medialnym linczem, a wtedy pozostanie już co najwyżej bicie w patetyczne tony. „Ile zawdzięczasz Lechowi?”, „Mówiłeś, że jesteś jednym z nas, kibiców!”. Powinniśmy, z dobrego serca, Rutkowskiemu juniorowi i spółce współczuć, bo pokazali światu fajnego chłopaka, na którym fortuny nie zarobią, lecz koniecznie trzeba wspomnieć o bardzo istotnym aspekcie: kontrakt z Dawidem mogli podpisać jeszcze w grudniu, kiedy PZPN wprowadził nowe regulacje prawne, chroniące interesy klubów w takich właśnie sytuacjach.
Była kiedyś taka reklama środka na kaca, z wpadającym w ucho hasłem: „bierz w trakcie, a nie po fakcie”. Miał Lech obowiązek, świadomy skali talentu i ewentualnych problemów w przyszłości, zapobiec tej ewentualności. Teraz wygląda na to, że głowa zaboli ich albo trochę, albo trochę bardziej…
PIOTR JÓŁ¹WIAK