Przyjechali, zobaczyli, zwyciężyli. W 20 minut

redakcja

Autor:redakcja

29 kwietnia 2014, 21:17 • 3 min czytania

Kolor koszulek się zgadzał. Przejmująca bezradność? Jak najbardziej. Poczucie nieuchronności porażki, braku realnych szans na odrobienie strat – obecne. Tak, chwilami Bayern wyglądał jak Widzew na wyjeździe, ale zanim zaczną nas rozszarpywać na strzępy kibice drużyny z Łodzi, to powiedzmy, że przecież nawet Widzew ostatnio choć trochę się ogarnął, więc w pewnym sensie – tak tak – to porównanie jest krzywdzące dla łodzian. Murawa Allianz Arena od pierwszych minut była czerwonym dywanem rozłożonym na cześć gości, a prowadzącym prosto do finału. Gospodarze zostali zdegradowani do roli kelnerów obsługujących fetę „Królewskich”. W 2012 roku Neuer żartował sobie z Ramosa, że ten widocznie bardzo upodobał sobie strzelanie karnych nad poprzeczką i robi to chyba już hobbystycznie. Ten się śmieje jednak kto się śmieje ostatni, bo Ramos upokorzył dzisiaj golkipera Bayernu dwoma golami, i ten pewnie nieprędko będzie sobie żartował z kolegów po fachu. Sam dziś dał wszystkim milion powodów do śmiechu, bo cytując słynne legijne „Manuela za Mięciela” dziś trybuny mogłyby zakrzyknąć „Manuela za Manuela”. Niemiec powinien zawalić dwumecz już w sytuacji, gdy niepotrzebnie wyszedł za pole karne, a potem cyrkowo podbił piłkę wprost pod nogi Bale´a. Ten okazał się miłosierny, ale mecz jest długi, a Bayern był niezmiennie zdezorganizowany w tyłach. Dość powiedzieć, że przy jednej z bramek Ramosa dwaj obrońcy przeszkadzali sobie, blokowali siebie, dzięki czemu Hiszpan miał ułatwione zadanie. Później, po jego golach, właściwie dominowała sparingowa atmosfera. Festyn, zabawa, emocje jak przy hodowli rzeżuchy. Gol Ronaldo w końcówce cierpliwym wynagrodził długie minuty, podczas których Bayern klepał piłkę wszerz boiska.

Przyjechali, zobaczyli, zwyciężyli. W 20 minut
Reklama

Warto zauważyć, że kolejny, nie wiadomo już który raz w tym sezonie ważny mecz przegrała drużyna, która miała miażdzącą przewagę w posiadaniu futbolówki. Możemy powoli mówić, że to rok partyzanckiej piłki, swoistego guerilla futbol. Unikamy otwartego starcia, chowamy się, a w odpowiednim momencie napadamy, grabimy, zostawiamy rywali oskalpowanych. To rok kontrowania, rok przedostawania się pod bramkę rywala tak szybko, by ten nie mógł zareagować. Nie mógł wprowadzić w życie wypracowanych defensywnych schematów – tak, to brzmi rozsądnie i skutecznie. Real wyegzekwował ów plan dzisiaj w sposób perfekcyjny. Chwalić można i cały zespół, i praktycznie każdego z osobna – no, może z jednym wyjątkiem. Xabi Alonso przy bezpiecznym dla „Królewskich” wyniku zrobił faul na żółtą kartkę i nie zagra w finale. Głupota i tyle, nic więcej. Nie oszukujmy się, nie płaczmy nad jego losem, sam go sobie zgotował.

A Bayern? Od dwudziestej minuty walczył o honorową bramkę, a niektórzy zawodnicy potrafili wyróżnić się tylko chamskimi zagrywkami (przede wszystkim Ribery, który uderzył w twarz Carvajala). Guardiola tak przyzwyczaił się do zdobywania rekordów, że i dziś pobił kolejny: ekipa ze stolicy Bawarii nigdy bowiem nie przegrała tak wysoko u siebie w europejskich pucharach. Dla niego samego to też najbardziej dotkliwa porażka w trenerskiej karierze, nigdy tak wysoko nie przegrał.

Reklama

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama