– Kownacki był na liście moich nazwisk, kiedy obejmowałem kadrę. Dla mnie wiek nie ma znaczenia, liczą się umiejętności. Pawła Brożka wystawiałem w składzie Wisły Kraków kiedy miał 16 lat. Milika w Górniku też. Kownacki to ogromny talent, taki, który zdarza się raz na dekady. Od jego głowy i zdrowia zależy, jak się rozwinie – mówi selekcjoner Adam Nawałka, który w wywiadzie udzielonym Przeglądowi Sportowemu próbuje tłumaczyć również inne kwestie personalne, choćby Cionka czy Ostrzolka. Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd prasy, od razu nadmieniając, że najlepszym wyborem będzie dziś napakowana tekstami o piłce „GW”.
FAKT
Fakt zrobił nam dziś niespodziankę i wszystkie siły rzucił na temat beatyfikacji Jana Pawła II. W wydaniu ogólnopolskim nie ma żadnych sportowych tekstów. Musicie szukać ich w wydaniach lokalnych.
RZECZPOSPOLITA
W Rzeczpospolitej sportu wprawdzie całkiem sporo, ale piłkarsko to jest jazda obowiązkowa. Kolejkę Ekstraklasy podsumowuje Stefan Szczepłek, w tekście pod tytułem „Liga dla ubogich”. Nie wiemy jeszcze dlaczego pisze o niej tak surowo. Nie była to kolejka inna czy znacznie gorsza niż oglądamy zwykle.
Pierwsza kolejka rundy rewanżowej nie zmieniła niczego w grupie walczącej o tytuł, natomiast sporo w broniącej się przed spadkiem. Legia zainkasowała kolejne trzy punkty i trudno sobie wyobrazić, aby ktoś mógł jej przeszkodzić w zdobyciu drugiego tytułu mistrzowskiego z rzędu. Mecz z Zawiszą stał jednak na słabym poziomie, a padający deszcz nie powinien stanowić usprawiedliwienia dla piłkarzy. Kiedy ogląda się ligę polską, a potem siada przed telewizorem, żeby zobaczyć angielską, trudno oprzeć się wrażeniu, że to są dwa różne sporty. Ta uwaga jest tym bardziej przykra, że w Warszawie oglądaliśmy pojedynek mistrza aktualnego i prawdopodobnie przyszłego z finalistą, a może i zdobywcą Pucharu Polski. Czyli, biorąc pod uwagę osiągnięcia obydwu klubów – absolutna czołówka polska. A poziom jak w Championship, czyli drugiej lidze angielskiej. Kibice zakochani w Legii są zdania, że od kiedy jej trenerem został Henning Berg, zaczęła grać ładniej dla oka i skuteczniej, bo myśli bardziej o zdobywaniu bramek niż obronie. Prawdę mówiąc, za bardzo tych różnic nie widać. Legia ma najlepszych piłkarzy w kraju, najsilniejszą ławkę rezerwowych, ale nie stanowią oni zgranej paczki, która gra ze sobą na pamięć. W dalszym ciągu zawodnikiem, który przerasta innych o głowę, jest Miroslav Radović. Bez względu na to, gdzie trenerzy go postawią – na bocznej pomocy, w środku czy w ataku. Wstałem z miejsca, kiedy w 86. minucie na boisko wchodził Marek Saganowski. Ma prawie 36 lat, nie trenował przez siedem miesięcy, a przy pierwszej okazji strzelił bramkę. Oczywiście było w tym trochę przypadku, bo zdrowy Saganowski nie trafiał przecież w każdym meczu. Ale on wie, gdzie ma być. Ta sytuacja mówi coś o innych piłkarzach i ogólnym poziomie. Saganowski potrafi więcej niż niejeden tzw. talent, promowany sztucznie przez agentów i zaprzyjaźnionych z nimi lub nieznających się na rzeczy dziennikarzy. Gdyby wierzyć gazetom i portalom w Polsce, niemal co tydzień pojawia się jakiś „talent”. I równie szybko znika.
„Kapitan myli się tylko raz” – to już materiał o sytuacji w lidze angielskiej.
To miał być przełomowy moment w wyścigu po tytuł na Wyspach. Liverpool zwyciężając w niedzielę 12. raz z rzędu, pozbyłby się jednego rywala, a drugiemu odebrałby ochotę do pościgu. Jose Mourinho zapowiadał, że przeciw Liverpoolowi wystawi rezerwy, bo Chelsea nie ma już szans na wygranie Premiership, a priorytetem jest teraz Liga Mistrzów. Przed środowym rewanżem z Atletico dał wolne Oscarowi i Davidowi Luizowi, na ławce zostawił m.in. Gary`ego Cahilla, a kontuzje zabrały mu Petra Cecha, Johna Terry`ego, Edena Hazarda i Samuela Eto`o. Liverpool atakował, ale Chelsea – tak jak kilka dni wcześniej w Madrycie – skutecznie się broniła. I cel znów osiągnęła. Jeszcze w doliczonym czasie pierwszej połowy kapitan gospodarzy Steven Gerrard popełnił błąd w przyjęciu piłki, potem się pośliznął, Demba Ba z prezentu skorzystał i dał gościom prowadzenie. Wynik ustalił tuż przed ostatnim gwizdkiem – po kontrataku – Willian. Zamiast planowanych w Liverpoolu ośmiu punktów przewagi nad londyńczykami, są dwa. I strach przed zbliżającymi się w tabeli szejkami z Manchesteru. City, po wyjazdowym zwycięstwie nad Crystal Palace, tracą do lidera z Anfield już tylko trzy punkty i mają lepszy bilans bramek, do rozegrania pozostały im nie dwa, ale trzy mecze i jeśli zdobędą w nich komplet punktów, prawie na pewno zostaną mistrzem. Manchester United, z debiutującym na ławce trenerskiej Ryanem Giggsem, rozbił na Old Trafford Norwich 4:0. I choć Alex Ferguson uważa, że Walijczyk powinien prowadzić zespół dłużej niż do końca sezonu, władze klubu podobno zdecydowały już, że latem zastąpi go Louis van Gaal. Taką informację podał holenderski „De Telegraaf”, Manchester na razie zaprzecza.
GAZETA WYBORCZA
W ostatnich tygodniach poniedziałkowa Wyborcza wyrastała na najlepszą piłkarską propozycję, jaką można było znaleźć wśród codziennych gazet. Dziś wizualnie też wygląda świetnie. Zacieramy ręce na kolejny materiał dotyczący Brazylii. „Mundial w zasięgu bazooki”. Dziś nie jest to jednak reportaż, tylko rozmowa z Nanko van Buurenem z holenderskiej fundacji Ibiss. Cytujemy:
Czy fawele zmieniły się od czasu, gdy pan tu przyjechał?
– Za pierwszym razem zobaczyłem ludzi, którzy byli dla siebie mili, byli uczynnymi sąsiadami, dzieci bawiły się na ulicy. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Ale zobaczyłem też pracowników społecznych, którzy obchodzili tych ludzi na palcach, starali się być bardzo delikatni i współczujący. A poza tym nie mieli tym ludziom wiele do zaproponowania. Przyjechałem niedługo po upadku ostatniej dyktatury w Brazylii. Społeczeństwo obywatelskie dopiero się odradzało, ludzie byli pasywni, bez inicjatywy, bali się policji. Dziś Brazylia jest demokratycznym krajem, ale aby demokracja była prawdziwa, musi żyć, być aktywna. To, co się teraz dzieje w fawelach, ma związek z tym, że niektórzy polityczni więźniowie dyktatury siedzieli w więzieniu na Ilha Grande [wyspa na południe od Rio, obecnie popularny cel wakacyjnych podróży] z ludźmi z faweli – głównie złodziejami, zwykłymi przestępcami. I polityczni wyedukowali tych z faweli. Wbijali im do głowy: „jak już ukradłeś, to przynajmniej zainwestuj w biednych”. Czyli było to coś w rodzaju planu Robin Hooda. Stąd też nazwa gangu – Czerwone Komando. A potem przyszły – pod koniec lat 90. – narkotyki, broń. Na tym wyrosła potęga gangów.
Ich bossowie mieszkają w fawelach czy w bogatszych okolicach?
– Oczywiście, że w fawelach. Znam wielu, są całkiem mili. Oczywiście stoją po złej stronie. Na początku to policja miała przewagę, lepszą broń. Gangi zaczęły od kałasznikowów, a teraz kałasznikow to najmniejsza broń, jaką mają. Bazooka to przy niektórych z nich kapiszonowiec. Oni mają wyrzutnie rakiet, którymi strącają helikoptery. Dlatego policja musiała zainwestować w opancerzone apache`y. Ale zaraz gangi znajdą coś, żeby zestrzelić i apache`a. Oni bronią swoich laboratoriów narkotykowych, swojego biznesu. Gangi wysadzają samochody policyjne, policja do walk zużywa mnóstwo amunicji. Obie strony tracą, ale gangi mają więcej pieniędzy i nie szkoda im 8,5 tys. dolarów na pocisk do granatnika. Fawele budzą przed mundialem coraz większe poruszenie, toczy się tu wojna jak w XIX lub XX wieku. W policji wciąż wpływy mają funkcjonariusze tajnej służby z czasów dyktatury. Jest jednostka nieumundurowanych policjantów, którzy robią, co chcą. Biorą cię na posterunek, zakładają plastikowy worek na głowę – i pod wodę. Chcesz zeznawać – machasz dłonią. Nie chcesz – giniesz. To się zdarza cały czas. Nie ma co marzyć, że my coś w tej sprawie zmienimy.
Chcielibyśmy zacytować więcej, ale nam nie wypada. Świetne, warte przeczytania.
W temacie ligowym mamy rozmowę z Andrzejem Juskowiakiem, dyrektorem sportowym Lechii. – Gdybyśmy teraz sprowadzili do Gdańska drogiego piłkarza o znacznie wyższych umiejętnościach, reszta by się z nim nie zrozumiał – mówi, tłumacząc jak chce budować zespół.
Kim będą nowi piłkarze?
– Sprowadzani do nas zawodnicy muszą od razu umieć grać w europejskich pucharach albo dobrze rokować na przyszłość. Wiem, że sprowadzeni zimą Stojan VranjeŁ¡ i Nikola Leković poradzą sobie w Europie. Potrzebujemy trzech-czterech podobnych piłkarzy, którzy wejdą do pierwszego składu i na swojej pozycji wniosą coś ekstra. Tak jak VranjeŁ¡, który jest świetnie wyszkolony technicznie, ale potrafi grać w defensywie. Gdy szukam piłkarza, najpierw przyglądam się Polakom. W tej chwili w kraju widzę trzech-czterech, którzy w mojej ocenie pasowaliby do naszej drużyny umiejętnościami, wiekiem i ceną. Zimą próbowaliśmy kupić kilku innych piłkarzy z polskiej ligi, jednak w odpowiedzi na nasze oferty usłyszeliśmy kosmiczne kwoty 1-1,5 mln euro. Tyle nie będziemy płacić. Mamy pieniądze, ale wiemy też, ile warci są piłkarze w naszej lidze. Wiosną obejrzałem już parę meczów w Portugalii, to bardzo ciekawy rynek dla nas, pensje graczy niskie i bardzo duża konkurencja między nimi.
Skoro Lechia ma pieniądze, czemu od razu nie ściągniecie jednego czy dwóch zagranicznych piłkarzy o wysokich umiejętnościach?
– Nie widzę na razie potrzeby, aby ściągać piłkarzy za sumy niespotykane na naszym rynku. Wprawdzie w lidze nie ma konkurencji, łatwo dostać się do czołowej czwórki, ale stawiając dwa-trzy kroki do przodu, można się przewrócić. Budowa drużyny musi następować powoli, być ewolucją w ciągu kilku lat. Gdybym sprowadził do Gdańska piłkarza za 1 mln euro, musiałby mieć z kim zagrać. W drużynie nie może być dysproporcji w umiejętnościach. Gdy w 1992 roku wyjechałem do Sportingu Lizbona, miałem problemy z dostosowaniem się do takich piłkarzy jak Luis Figo czy Krasimir Bałakow. Oni myśleli zupełnie inaczej, przewidywali dwa-trzy ruchy do przodu. Figo widział, że obrońca wykona ruch w moim kierunku, więc nie zagrywał do mnie, tylko na wolne pole. Ja tego jednak nie potrafiłem zrozumieć, musiałem dopiero wejść na wyższy poziom. Gdybyśmy teraz wprowadzili do drużyny piłkarza o znacznie wyższych umiejętnościach, też powstałby problem. Inni by go nie zrozumieli.
Przemysław Zych w tekście „Przerwany dryf Rumaka” przekonuje, że Lech gra teraz najlepiej w kraju.
Czy to jednak wzlot Lecha, który uda się utrzymać? Jak dotąd najlepszy okres pracy Rumaka z poznańską drużyną przypadł na poprzednią wiosnę. Gra była oparta na skrzydłach, a trener Jacek Zieliński, który w 2010 r. doszedł z Lechem do mistrzostwa i 1/16 finału LE, mówił: „Ten zespół może nam dorównać”. Jednak latem szefowie Lecha sprzedali za ponad trzy miliony euro Aleksandyra Tonewa, więc sposób gry musiał nagle ulec zmianie. Zadaniom kreślonym przez Rumaka nie zawsze był w stanie podołać ściągnięty do Poznania Szymon Pawłowski. Gdy młody trener wyrzucił zimą z klubu Rafała Murawskiego po konflikcie z jego asystentem, musiało minąć trochę czasu, zanim nastoletni Karol Linetty zacznie wypełniać swoją funkcję. Dopiero dzisiaj mam wrażenie, że drużyna wraca do równowagi sprzed roku, ale jednak w kilku elementach gry radzi sobie już lepiej – i to zasługa Rumaka. W grze Lecha widać powtarzalność, drużyna nie jest jednowymiarowa. Podobną liczbę goli strzela z gry w ataku pozycyjnym, kontrataku i ze stałych fragmentów. Dzięki agresywnemu pressingowi i umiejętności ustawienia się najczęściej w całej lidze odbiera piłkę na połowie rywala (tak wynika ze statystyk firmy analitycznej InStat po 30 kolejkach). I nie jest to sztuka dla sztuki, bo w ten sposób zespół zdobywa bramki. W meczu z Wisłą Łukasz Trałka – tak się składa, że to piłkarz najczęściej w lidze zbierający bezpańskie piłki – poszedł wysoko pod samo pole karne, nie musiał wykonywać wślizgu. Znów wystarczyło mu ustawienie, aby przejąć piłkę, a za chwilę padł gol na 1:0 dla Lecha. Popisowy tego dnia występ w elemencie pressingu drugiego środkowego pomocnika Linetty`ego świadczy o tym, że nie ma tu przypadku. Na ten atut Lecha wskazywał już miesiąc temu sam Skorża. Mógł krytykować Rumaka, ale przyznał, że w grze Lecha są „momenty gry na europejskim poziomie”. I dodał: „Tak jest szczególnie w meczach na własnym stadionie, gdy piłkarze są dobrze ustawieni, odpowiednio reagują po stracie piłki”.
Oprócz tego mamy jeszcze cztery artykuły z lig zagranicznych:
– Liga a la Simeone
– Barca żegna Tito
– Liverpool wypuści tytuł?
– Simeone, pies wojny.
Diego Simeone, dowodzący dziś podbijającymi Europę piłkarzami Atlético Madryt, zachowanie Ronaldo – spędzili razem dwa lata w szatni Interu Mediolan – z trudem tolerował. Hiszpańskiemu magazynowi kulturalnemu „Jot Down” opowiadał, że choć trochę lekkoduchowi zazdrościł, to zarazem nie mógł znieść myśli, że jego kolega wychodzi na boisko, by się zabawić. On każdy mecz traktował z najwyższą powagą, jak misję zbyt doniosłą, żeby przystępować do jej wykonania inaczej niż w absolutnym skupieniu i w ogóle pełnym uzbrojeniu mentalnym. On na pewno nie przytaknąłby Gustawowi Holoubkowi, który w wywiadzie do „Gazety” definiował mi kiedyś futbol jako „wspaniałą zabawę dla chłopców” – prędzej zinterpretowałby najpiękniejszą z gier jako twardy test męskości, nienadający się dla urwisów w krótkich spodenkach. Tę samą trochę mroczną powagę zachowuje Simeone trener, gdy już wychodzi na mecz – niemal zawsze ubiera się od stóp do głów na czarno. Zachowuje ją, gdy przed meczem z Athletic Bilbao mobilizuje piłkarzy, zapraszając ich na spotkanie z Irene Villą, która w wieku 12 lat straciła w bombowym zamachu ETA obie nogi i której ojciec prosił lekarzy, by pozwolili jej umrzeć, a ona potem została czołową hiszpańską paraolimpijką – niech zobaczą, ile przeciwności losu można przezwyciężyć. Poważnie planował też Simeone przed laty trenerską karierę, gdy odrzucał „ponawianą codziennie” propozycję z Atlético Madryt – postanowił uczyć się zawodu w lidze argentyńskiej, bo masowa emigracja najzdolniejszych pozbawiła ją jakości technicznej, co wymuszało innowacje taktyczne. I oświeciło go błyskawicznie, już w inauguracyjnym sezonie w Estudiantes de La Plata zdobył mistrzostwo kraju, którego klub wypatrywał od 23 lat.
I to jest numer, który chce się czytać. Bardzo dobry.
SPORT
Siatkarska okładka Sportu.
Zaczyna się od relacji ligowych. Nie będziemy ich cytować, spróbujemy wyciągnąć jakieś smaczki. Na Cichej w Chorzowie pojawili się wczoraj skauci – francuskiego Bordeaux oraz włoskiego Chievo. Włoch Massimo Zaceginni nie po raz pierwszy obserwował ponoć Filipa Starzyńskiego.
Dzisiejszy Sport jest tak przewidywalny, że nic tylko załamać ręce. Same sprawozdania z meczów i kilka krótkich rozmówek, ewidentnie spod szatni, bo każda z nich jest tak „głęboka”. Możecie sobie poczytać relacje minuta po minucie, posprawdzać składy i noty zawodników. Nie będziemy tracić na to czasu.
Co mamy zacytować? Pięć zdań z Marka Saganowskiego?
Warto było czekać ponad pół roku.
– Ł»ycie pokazuje, że nie wolno się poddawać. Mam za sobą najcięższą rehabilitację w karierze. Wróciłem na boisko po bardzo poważnej kontuzji i strzeliłem gola. Spełniłem swoje marzenie. Ta bramka wynagrodziła mi ogromny trud, który włożyłem w powrót do zdrowia. Zrobiliśmy to, co do nas należało. Dobiliśmy rywala i zgarnęliśmy trzy punkty. Jestem dzisiaj szczęśliwy.
Ogromną determinację i chęć gry widać po panu…
– Bo nadal odczuwam ogromną radość z gry i z samego treningu. Po powrocie do zajęć z zespołem zaczynałem od obrony, bo tak zalecali lekarze. To była dla mnie bezpieczniejsza opcja. W tej chwili cały czas biegam już w ataku.
SUPER EXPRESS
Miejsce „Saganowi” poświęca dziś również Super Express. „Człowiek którego nie można złamać”.
Nie złamały go ani choroba serca, ani poważna kontuzja kolana. Marek Saganowski (36 l.) znów wrócił do gry i był to powrót marzenie. Owacyjnie witany przez kibiców napastnik Legii tuż po wejściu na boisko trafił do siatki. – Poczułem taką euforię, że nie jestem w stanie jej opisać słowami – mówił szczęśliwy. To Michał Ł»yro (22 l.) przerwał męczarnie Legii w starciu z Zawiszą (2:0), strzelając w 70. Minucie bramkę. A potem zaliczył jeszcze piękną asystę. Jednak na ustach wszystkich kibiców z Łazienkowskiej był w sobotni wieczór Saganowski. Kiedy 1,5 roku temu wykryto u niego zaburzenia rytmu serca, wielu postawiło na nim krzyżyk. Nie poddał się, wrócił do gry i swoimi golami pomógł Legii wywalczyć mistrzostwo i Puchar Polski. Podobnie było, gdy 7 miesięcy temu w meczu z Jagiellonią po brutalnym faulu rywala zerwał więzadła. Wydawało się, że już się nie podniesie. – Wiele było w moim piłkarskim życiu ciężkich chwil, ale ta rehabilitacja była najtrudniejsza. Pewnie jeszcze nieraz upadnę, ale nigdy się nie poddam – mówił. Gdy w 86. minucie meczu z Zawiszą wchodził na murawę, kibice Legii zgotowali mu niesamowitą owację. Rytmicznym okrzykom „Marek Saganowski!” i „Sagan jest z nami!” nie było końca. A kiedy już w 88. minucie popisał się sprytem i trafił do siatki, zaczęło się prawdziwe szaleństwo. – Słysząc te okrzyki kibiców, aż czułem ciarki na plecach. Po golu to była już euforia, nigdy wcześniej nie czułem na boisku takich emocji – uśmiechał się łodzianin.
Generalnie, dwie strony zajmują tematy poweekendowe. Wśród nich tekst z wypowiedziami Quintany.
Piast objął prowadzenie w Białymstoku, ale o wyniku zadecydowało przebudzenie Quintany, który strzelił dwa gole i miał duży udział przy kolejnym. – Jestem bardzo zadowolony z tego występu. Kiedyś przykładałem większą wagę do tego, jak gram, a nie jak wypadam w statystykach. Ale zmieniłem podejście, bo piłkarzy ofensywnych ocenia się jednak przez liczbę goli i asyst – tłumaczy Hiszpan, dla którego obecny sezon jest rekordowy – strzelił już w lidze 12 bramek. – To nie tak, że w Polsce jest łatwiej niż w niższych ligach hiszpańskich, gdzie grałem. To ja się poprawiłem. Przecież w Ekstraklasie grali Hiszpanie z dużo lepszym CV, a nie sprawdzili się – mówi piłkarz, który nie wyklucza odejścia z Białegostoku po zakończeniu sezonu. – Jeśli będzie dobra oferta i dla klubu, i dla mnie, to usiądziemy do stołu. Nie mam klauzuli odstępnego, nie mam tu wysokiego kontraktu, a Jagiellonia kupiła mnie za 10 tys. euro, więc nie mogą za mnie zażądać na przykład 6 mln euro. Liczę na rozsądne podejście do sprawy. Najpierw jednak skupię się na sześciu ostatnich meczach – mówi nam wierny kibic Realu. Hiszpan czeka już na jutrzejszy półfinał Ligi Mistrzów. – Stawiam na 2:1 dla Bayernu, a to będzie oznaczało awans Realu (w Madrycie było 1:0 dla „Królewskich”- red.) – typuje.
Poza tym:
– Cywka spadł z Championship
– Złoty gol Paixao
– Buchalik zemścił się na Lechii.
A Dudek był przedostatni w rajdach samochodowych.
Słynny bramkarz piłkarskiej reprezentacji Polski Jerzy Dudek (41 l.) chce pójść w ślady Adama Małysza i marzy o sukcesach w sportach samochodowych. W ten weekend wystartował na torze Hungaroring pod Budapesztem w wyścigach Volkswagen Castrol Cup 2014. Debiut był… słaby, w pierwszym wyścigu był… ostatni, w drugim – przedostatni. – W sobotę przespałem start, straciłem szybko kilka pozycji i z piętnastego miejsca spadłem na koniec – opowiadał nam potem Dudek. – W niedzielę było już lepiej. Nie popełniłem tych samych błędów. Jestem zadowolony, bo startowałem z tyłu. To był udany weekend, dużo się nauczyłem i wiele wyniosłem z tych zawodów – podkreślał. Wyścigi samochodowe są tym, co Dudek chce robić przez najbliższe lata. – Ł»yję wyścigami. Oczywiście teraz przyjdzie czas na analizę błędów i próbę ich wyeliminowania. Mam nadzieję, że przed kolejnym startem uda się jeszcze wyskoczyć do Poznania i potrenować – mówi. Lepiej pojechali inni Polacy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na koniec zostaje nam Przegląd.
A w nim między innymi wywiad z Adamem Nawałką. – Kownacki to talent, jaki zdarza się raz na dekady – przyznaje selekcjoner. Ale przewija się też wiele innych wątków. Zaczynamy od Thiago Cionka.
Skąd pomysł na powołanie stopera II-ligowej Modeny?
– Obserwowaliśmy Tiago od dawna, uważam, że zasłużył na szansę.
Czy fakt, że Cionek dobrze mówi po polsku miał znaczenie?
– To nie jest kryterium, ale ważne, by piłkarze swobodnie się porozumiewali między sobą. Tiago to inny piłkarz niż pamiętamy go z występów w Polsce. Lepiej przygotowany taktycznie, lepszy technicznie. Nie oczekuję, że będzie strzelał gole i decydował o wyniku. W moim rankingu środkowych obrońców pierwsze dwa miejsca zajmują Kamil Glik i Łukasz Szukała, którzy przez ostatnie miesiące zrobili postępy. Dalej jest Wilusz, którego sprawdzę, i szukam czwartego.
Z Marcina Kamińskiego z Lecha już pan zrezygnował?
– Nie. Po to były wcześniejsze mecze, w których dostał szansę, żebym wiedział, czy to już jest jego czas w dorosłej reprezentacji. Jeden czy dwa mecze o niczym nie przesądzają, wciąż go obserwujemy, tak samo jak Rafała Janickiego z Lechii czy Wojciecha Gollę z Pogoni. Ich czas jeszcze nie nadszedł, nie są gotowi rywalizować o miejsce na środku obrony w meczach o punkty. Grają w lidze, młodzieżówce, bo mają potencjał, ale za wcześnie, by spadła na nich odpowiedzialność gry w pierwszej reprezentacji. Stąd moje poszukiwania.
Do Hamburga nie przyjedzie Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik ma mocno rozciętą nogę. No to może do ataku… 17-letni Dawid Kownacki z Lecha?
– Kownacki był na liście moich nazwisk, kiedy obejmowałem kadrę. Dla mnie wiek nie ma znaczenia, liczą się umiejętności. Pawła Brożka wystawiałem w składzie Wisły Kraków kiedy miał 16 lat. Milika w Górniku też. Kownacki to ogromny talent, taki, który zdarza się raz na dekady. Od jego głowy i zdrowia zależy, jak się rozwinie.
Wywiad warto przeczytać. Przynajmniej już wiemy na pewno, że „język to nie jest kryterium”.
Dalej całą stronę poświecono Legii. Michał Ł»yro zamyka usta krytykom, a Marek Saganowski to „piłkarz z trwalszej gliny”. Pepsi Arena po jego wejściu omal nie oderwała się od ziemi jak latający spodek.
Eksplozja była niesamowita. Uśmiech radości wymieszał się kibicom ze łzami wzruszenia. – Marek Saganowski! Powiedzmy, że w życiu miał trudniejsze sytuacje – krzyknął do mikrofonu komentator nc+ Rafał Wolski. Nawiązał do sytuacji po której Legia wbiła Zawiszy drugiego gola – niespełna 36-letni napastnik tylko dostawił nogę do świetnego podania od Michała Ł»yro. Ale napisać, że w piłkarskim życiu Saganowski tylko bywał w większych tarapatach, to nic nie napisać. Wieczny futbolowy tułacz, który grał m.in. w Holandii, Portugalii, Francji, Anglii, Danii i Grecji wrócił na Łazienkowską niespełna dwa lata temu. Wrócił, by w końcu zostać z Legią mistrzem Polski. Za pierwszym razem trafił do stolicy w 2002 roku zaraz po zdobyciu tytułu. Odszedł w 2005 – sezon przed powrotem klubu z Łazienkowskiej na tron ekstraklasy. Te niespełna dwa lata w Warszawie to gotowy scenariusz na niezłą sagę o Saganowskim. Jednego dnia los obchodzi się z nim okrutnie, odbiera – wydaje się – wszystko, by następnego odpłacić z nawiązką. Rok temu zaczął w Legii przeżywać kolejną futbolową młodość, gole strzelał na zawołanie, w wieku 34 lat wrócił do reprezentacji Polski. I nagle, wszystko – jak ostrym nożem – ucięła informacja o problemach z sercem. Z dnia na dzień musiał przestać robić to, co kocha czyli grać w piłkę. Przerwa trwała długich pięć miesięcy. Nagrodą za niezłomność było mistrzostwo Polski i hat-trick wbity Śląskowi w ostatniej kolejce. Bonusem krajowy Puchar – w pierwszym spotkaniu finałowym we Wrocławiu nasz bohater strzelił dwie bramki, które przesądziły o triumfie Legii. Prezes Bogusław Leśnodorski bez mrugnięcia okiem zaproponował weteranowi dwuletni kontrakt z Legią.
Zaglądamy też do innych relacji weekendowych. Michał Guz, którego w sobotę na konferencji prasowej skrytykował Orest Lenczyk, pisze dziś o taktycznym samobójstwie. Jego zdaniem Orest Lenczyk usiłuje wyciągnąć miedziowych ze strefy spadkowej uporczywym polowaniem na remisy. Gdyby nie to, że Zagłębie dotarło do finału Pucharu Polski, niewykluczone, że trener Orest Lenczyk już by w Lubinie nie pracował. Sposób, w jaki jego drużyna przegrała mecz ze Śląskiem, może wywoływać tylko niesmak. – Nie można się utrzymać w lidze, jeśli nie próbuje się grać do przodu. Tym bardziej nie można utrzymać się w lidze, jeśli nie próbuje się grać nawet w bok – mówi nam jedna z osób z władz lubińskiego klubu.
Korona Kielce jest bliska zmiany właścicielskiej.
Większościowym pakietem klubu poważnie jest zainteresowane niemieckie konsorcjum menedżerskie: Hanseatisches Fussball Kontor GmbH. W styczniu Niemcy podpisali z Tomaszem Chojnowskim, byłym prezesem Korony, umowę wstępną. Na jej mocy do drużyny trafiło trzech piłkarzy: Kazachowie Abzal Beisebekow i Siergiej Chiżniczenko oraz Ukrainiec Kiryło Petrow. Analizując sportową stronę współpracy ze stroną niemiecką, Andrzej Kobylański, dyrektor sportowy Korony, mówi jednoznacznie: – Jesteśmy bardzo zadowoleni z tych nabytków. Mam nadzieję, że następne transfery będą równie udane. Kolejni nowi zawodnicy polecani przez HFK mogą trafiać do Korony już na innych zasadach. W Kielcach coraz głośniej mówi się, że po zakończeniu sezonu miasto odsprzeda Niemcom 51 procent akcji. Za takim rozwiązaniem optuje między innymi prezydent Kielc Wojciech Lubawski. Właściciel klubu spotkał się ostatnio w Krakowie z przedstawicielami konsorcjum. Mimo nie najlepszej atmosfery wokół klubu rozmowy przebiegały w dobrym nastroju. – Powiedziałem naszym partnerom o zawirowaniach. Przyjęli wszystko ze zrozumieniem. Na maj wyznaczyliśmy kolejny termin rozmów – wyjawia Lubawski. Część kieleckiego środowiska piłkarskiego nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Niemcy już zapowiadają, że w przypadku zmian własnościowych nastąpią oszczędności. Wiele wskazuje na to, że z kilkoma zawodnikami nie zostaną przedłużone umowy. Inni otrzymają propozycję zmniejszenia poborów.
Zakończymy zaś poniedziałkowym felietonem Przemysława Rudzkiego, który pisze: Jeśli porównamy analizę futbolową z medycyną, znajduje się ona aktualnie na etapie upuszczania krwi za pomocą pijawek.
Niewiele rzeczy futbol zawdzięcza drużynie Stoke City, ale z pewnością jedną z tych najważniejszych jest książka Chrisa Andersona i Davida Sally`ego o mało atrakcyjnym tytule, choć niezwykle bogatej treści, zatytułowana Futbol i statystyki. Dlaczego wszystko, co wiesz o piłce nożnej, jest nieprawdą”. Pomysł na jej napisanie zrodził się u autorów w momencie, gdy Rory Delap wytarł futbolówkę ręcznikiem, po czym w swoim stylu posłał ją daleko na pole karne rywali. W największym skrócie chodzi o to, że jeden z autorów zaczął się głośno zastanawiać: co by było, gdyby każdy zespół miał takiego Delapa. Drugi odparł na to, że wszyscy grają przecież innym stylem (nie wiem, jaki styl prezentuje Stoke, ale ostatnio jeden z Was podrzucił mi zabawny performance naśladujący The Potters, w wykonaniu skandynawskich nastolatków – polecam, absurd pełną gębą). Czytaj: nie wrzucaniem piłki „na aferę”, a raczej jej rozgrywaniem. Może i Amerykanie często nie wiedzą, gdzie Rzym, gdzie Krym, a dla wielu z nich Europa to pewnie państwo, natomiast trudno im odmówić wiedzy czysto specjalistycznej i umiejętności pchania świata do przodu w różnych dziedzinach. Nic więc dziwnego, że starają się szukać wzorów na to, by rzeczy mniej doskonale uczynić dużo lepszymi i wcale nie zdziwił mnie pomysł jednego z autorów, który chętnie wyhodowałby takiego Delapa w każdym zespole. Wąskiego specjalistę, który robi perfekcyjnie jedną rzecz, a kilka pozostałych po prostu średnio.

ANGLIA: Mersey Slide!
Z nieukrywaną przyjemnością zaglądamy dziś do Anglii, gdzie odbywa się tradycyjna gra słów. O Mourinho, który zaparkował nie jeden autokar, tylko… dwa. O poślizgu Stevena Gerrarda, nazwanym Mersey Slide. O tym, jak mistrzostwo kraju może się wyślizgnąć – to od Gerrarda, rzecz jasna – z rąk piłkarzy Liverpoolu. I o tym, że w walce o najwyższe cele miała przewrócić się Chelsea, a przewrócił się ktoś zupełnie inny. Tak czy owak, najwięcej można dziś przeczytać o wczorajszym hicie w Premier League i znów otwartej rywalizacji o tytuł. Niby w grze jest trzech zawodników, ale wszystko zależy od Manchesteru City. Aha, Louis van Gaal ma podpisać trzyletni kontrakt z Manchesterem United.
HISZPANIA: Zapach mistrzostwa
Atletico poczuło zapach mistrzostwa, czyli madrycka prasa zaczyna poniedziałek od weekendowych podbojów ekipy Diego Simeone. Obecny dorobek punktowy Atletico, jak informuje Marca, to najwyższy wynik w historii klubu, ale wiadomo, że dziś liczy się tylko pierwsze miejsce w tabeli. W ostatnim czasie są nie do zatrzymania, to na pewno. AS zastanawia się z kolei, czy główka Raula Garcii nie była na wagę mistrzostwa. A Barcelona? Oni wczoraj zagrali, a przede wszystkim wygrali dla Tito Vilanovy. Podnieśli się z wyniku 0:2 i zakończyli zwycięstwem 3:2 – dedykacja idealna.
WŁOCHY: Wrogowie do końca
Podoba nam się okładka Corriere dello Sport, który pisze “Wrogowie do samego końca”. Chodzi tutaj o Antonio Conte i Rudiego Garcię, którzy wciąż wojują w mediach. Wypowiada się Conte: „Słowa Garcii, że rywale nie dają z siebie maksimum w meczach z nami, są bardzo prowincjonalne z każdego punktu widzenia. To takie zwykłe gadanie. Jesteśmy od trzech lat na szczycie we Włoszech i rywale traktują mecze z nami jak o własne życie”. Dziś Juventus mierzy się z Sassuolo i ma okazję wykonać niemalże już ostatni krok po tytuł. W przypadku wygranej przewaga nad Romą wzrośnie do ośmiu punktów na trzy kolejki przed końcem.





















