Niewiele ponad roku temu wystąpił w najważniejszym dla polskiej reprezentacji meczu minionych miesięcy lub – jak kto woli – po prostu ostatnim o stawkę. Podpisał też nowy kontrakt z Legią, ponad pięciokrotnie wyższy w porównaniu do wcześniejszego. Wydawało się wtedy, że 22-letni Daniel Łukasik właśnie złapał pana Boga za roginogi. Co prawda już pierwsze minuty starcia z Ukrainą dobitnie dowiodły, że na tego rodzaju gatunkowego wyzwanie jeszcze nie był gotowy, ale za rok? Za rok najpewniej wyśle pocztówkę z Zachodu, tam będzie mu trzeba wysyłać powołania. No, ewentualnie nastawi się na koszenie szmalu w Rosji.
Dziś Łukasik kończy lat 23. Niby wciąż więcej ma przed sobą niż za, tyle że jego bilans od tamtego czasu odrobinę się zmienił. Reprezentację ogląda co najwyżej w telewizji, kolegów z drużyny dopinguje z perspektywy ławki rezerwowych, a zamiast sezonu spędzonego zagranicą, odhacza jedynie turnus, przy okazji sezonu urlopowego. Jedyne, co zostało na starym poziomie, to zarobki. A przecież nie tak miało być.
Jesienią dość długo się leczył i mimo że w kilku meczach zagrał, słabą formę mógł zrzucić na karb problemów ze zdrowiem. Na boisku głośno nie przemówił ani razu, co innego natomiast w pamiętnej rozmowie z serwisem legia.net, w którym rzucił cień światła na przyczynę fatalnie wykonywanych przez Legię stałych fragmentów. Podważył zdawałoby się niepodważalną tezę o powtarzalności – zanim opanujesz rzuty wolne na przynajmniej przyzwoitym poziomie, musisz mozolnie trenować, próbować dziesiątki tysięcy razy. Systematycznie. On tymczasem raz na jakiś czas… szukał bramkarza. Jako że znajdował go tylko czasami, strzelał raz na kwartał. Ot, tajemnica sukcesu.
Wiele się przy Łazienkowskiej mówiło i mówi na temat zmiany, jaka zaszła w mentalności Łukasika. Nigdy nie uchodził za talent czystej wody, lecz do Ekstraklasy władował się z butami, roztaczając wokół siebie aurę skromnego, pracowitego do bólu chłopaka. Nastawionego na rozwój i późniejszy sukces, interesującego się psychologią, jednym słowem: zdecydowanie wykraczającego ponad ligowe standardy. Zdaniem wielu ekspertów, dzięki wyróżniającej go grze na wyprzedzenie, a także umiejętności przewidywania zagrań rywali, miał zajść daleko. I co? Teraz, po tych kilkunastu miesiącach można śmiało stwierdzić: to wszystko dostał za szybko. Dlatego, a nie przez kontuzję, kariera legionisty wyhamowała niemal do zera.
Wiosną rozegrał, jakby to zsumować, półtora meczu. Pomijając inaugurację wiosny, wyjdzie na to, że na boisku pojawiał się tylko wówczas, gdy wynik był już przesądzony. Mówiąc wprost: gdy już nic nie dało się popsuć. Czy w decydującej fazie sezonu dostanie szanse? Można wątpić, chyba że Legia drugie z rzędu mistrzostwo zaklepie sobie wcześniej. Trener Berg zdaje się mieć innych faworytów – Łukasik w walce o dwa miejsca w środku pomocy zajmuje dopiero czwarte miejsce, po Vrdoljaku, Jodłowcu i Pinto. Co więcej, gdyby Legia w końcu zaczęła grać w ustawieniu z klasyczną dziewiątką, trzeba by cofnąć Dudę…
Naprawdę łatwo pokusić się o wniosek, że Łukasik jest w czarnej dupie.
Problem ma również jego pracodawca, ponieważ wypada mu zachować dobrą minę do złej gry. Wysoki kontrakt (ok. 50 tys. miesięcznie) ważny przez długi czas, realny wpływ piłkarza na siłę zespołu jest mniej więcej taki, jak wasz. Niewiele wskazuje również, by ni stąd, ni zowąd posypać się miały dziesiątki ofert z Rosji. Nikt rozsądny bowiem nie będzie się zabijał o gościa, który siedzi, a jeśli w ogóle wstanie, to prawdopodobnie do toalety.
Danielu, dziś masz urodziny, więc pewnie wszyscy wokół życzą ci Realów i Juventusów. My zaś, nie gniewaj się, proponujemy rozejrzeć się nieco bliżej. Jakaś Jagiellonia? Może Bełchatów wejdzie do ligi?
Fot. FotoPyK