Już tylko mecze z Levante i Malagą dzielą Atletico od mistrzostwa Hiszpanii

redakcja

Autor:redakcja

27 kwietnia 2014, 23:09 • 5 min czytania

Fantastyczny, genialny, niesamowity – takie słowa cisną się na usta w kontekście sezonu, jaki właśnie rozgrywa Atletico. Konsekwencja, z jaką piłkarze z Madrytu zdobywają kolejne punkty, jest imponująca. Simeone i spółka wygrali właśnie dziewiąty mecz z rzędu i do zdobycia tytułu potrzebują jeszcze tylko dwóch zwycięstw. Już dziś, z 88 punktami na koncie, wykręcili najlepszy wynik w historii klubu. Doprowadzili do sytuacji, w której Real i Barcelona spoglądają na ich dorobek z zazdrością. Wymowne, że dwaj giganci hiszpańskiej piłki od dobrych kilku tygodni modlą się w duchu o potknięcie Atletico.
Potknięcie, które jak na złość nie chce nastąpić.

Już tylko mecze z Levante i Malagą dzielą Atletico od mistrzostwa Hiszpanii
Reklama

Dziś Atletico zrobiło ogromny krok w stronę zdobycia mistrzostwa Hiszpanii. Jeżeli najwięksi rywale ciągle liczyli, że Rojiblancos gdzieś jeszcze stracą punkty, w pierwszej kolejności musieli stawiać na mecz na Mestalla. Podopieczni Simeone muszą jeszcze wygrać z Levante i Malagą, by zapewnić sobie tytuł i, co niemniej prestiżowe, przejść przez szpaler na Camp Nou. Trudno przypuszczać, by na ostatniej prostej Rojiblancos pozwoli sobie na jakąś frajerską stratę punktów. Zwłaszcza teraz, po wykonaniu teoretycznie najtrudniejszego zadania.

Sam mecz na Mestalla był typem widowiska, jakim w tym sezonie piłkarze Atletico uraczyli nas wielokrotnie. Podwojenie, dojście do przeciwnika i długa piłka na Davida Villę lub Diego Costę. Koncentracja w linii defensywnej i walka przez pełne 90 minut gry. Pierwsza połowa przebiegła pod znakiem przewagi gospodarzy, która jednak nie została potwierdzona dojściem chociażby do jednej czystej sytuacji strzeleckiej. Piłkarze Atletico również nie stworzyli sobie żadnej dogodnej okazji, co nie przeszkodziło im wyjść na prowadzenie po pierwszym celnym strzale w światło bramki. Ogromny błąd popełnił Vicente Guaita, który zaliczył wyjście w stylu Andrzeja Woźniaka na Wembley, przez co pilnowany przez dwóch obrońców Raúl García mógł trafić do siatki. Gdyby golkiper Valencii zrobił cokolwiek innego, z położeniem się w bramce włącznie, miałby szansę obronić strzał Hiszpana.

Reklama

Druga połowa wyglądała podobnie, z tą różnicą, że goście zaczęli sobie stwarzać klarowne sytuacje – konkretnie dwie, które zmarnował Diego Costa. Niby nic wielkiego się nie stało, bo Atletico ostatecznie wygrało mecz, ale Brazylijczyk ewidentnie osłabił swój zespół. W jaki sposób? Gdyby Costa podwyższył prowadzenie, Juanfran nie musiałby stosować środków ostatecznych przy powstrzymywaniu wychodzącego na pozycję Piattiego. Wynik był na styku, więc prawy obrońca Atletico musiał uciec się do brutalnego faulu, przez co wyleciał z boiska i nie będzie mógł pomóc drużynie w kolejnych meczach.

Spotkanie z Valencią było dziewiątym z rzędu, po którym Atletico dopisało sobie trzy punkty. Co ciekawe, podczas tej pięknej serii Rojiblancos ani razu nie zdobyli więcej niż dwa gole. Z drugiej strony dali sobie strzelić bramkę tylko raz, na San Mames z Athletikiem, co idealnie obrazuje sposób gry ekipy Diego Simeone. Z dzisiejszego meczu, oprócz pięknego strzału Raúl Garcíi, zapamiętamy niezwykle skuteczną grę obronną Atletico. Dość napisać, że Valencia nie stworzyła sobie ani jednej czystej sytuacji strzeleckiej. Być może styl wypracowany przez Simeone nie jest najmilszy dla oka, ale najprawdopodobniej doprowadzi Atletico do upragnionego tytułu mistrzowskiego.

***

Piłkarze Barcelony z oczywistych względów nie mogli w pełni skoncentrować się na pogoni za Atletico. Dwa dni temu zmarł Tito Vilanova, a dziś trzeba było grać o kolejne punkty. Podczas przedmeczowej minuty ciszy rozkleiło się kilku piłkarzy, z Busquetsem i Iniestą na czele. Są w życiu takie momenty, w których nawet profesjonalnemu zawodnikowi ciężko o wyłączenie emocji i skupienie się na boiskowych wydarzeniach. Trudno się dziwić, że w meczu z Villarrealem gra nie do końca układała się po myśli podopiecznych Martino. Zdziwilibyśmy się, gdyby było inaczej.

Szacunek dla graczy Barcelony, że w ogóle byli w stanie zagrać na przyzwoitym poziomie.

Ciężko powiedzieć, czy postawa Barcelony w pierwszej części meczu – tak do 55. minuty gry – to bardziej skutek tragicznych wydarzeń z piątku, czy efekt fatalnej formy, jaką w ostatnich tygodniach prezentuje cała drużyna. Słabo grali Adriano, Alexis i Alves, zawodzili też wszyscy liderzy Barcelony. Villarreal nastawił się na grę z kontry i dwie z nich potrafił zamienić na bramki, których autorami byli Cani i Trigueros. Wydawało się, że rozkojarzonym i rozbitym gościom przyjdzie przełknąć kolejną gorzką pigułkę.

Wtedy jednak do głosu doszedł beznadziejny do tej pory Dani Alves. Co prawda Brazylijczyk nie zanotował jakichś rewelacyjnych zagrań, co więcej, dalej zagrywał źle, ale… dzięki niemu Barcelona wyrównała stan meczu. Najpierw po jego wrzutce piłkę do własnej bramki wpakował Paulista, po chwili dokładnie to samo zrobił Musacchio. Z niczego zrobiło się 2:2, a z Villarrealu kompletnie uszło powietrze, co wykorzystał duet Fabregas-Messi. Argentyńczyk był pierwszym piłkarzem Barcelony, który wpisał się dziś na listę strzelców, tym samym zapewniając swojej drużynie trzy punkty.

***

W sobotę Real Madryt nie zagrał dobrego meczu… Real dał prawdziwy koncert. Muzyczne porównanie wydaje się nam być tu jak najbardziej miejscu. Pierwsze skrzypce zdecydowanie grał Cristiano Ronaldo, a reszta orkiestry pod batutą Carlo Ancelottiego nie odstawała zbytnio od swojego lidera, tworząc przy okazji bardzo przyjemne tło. W obliczu tego, publiczność zgromadzona na Santiago Bernabeu mogła jedynie domagać się bisu za kilka dni w Monachium. Oczywiście ciężko jest bezkrytycznie piać z zachwytu, gdy naprzeciw Królewskich wybiega jedynie drużyna broniącej się przed spadkiem Osasuny, ale podobało nam się to, że Real nie tylko zrobił swoje, lecz pokazał przy tym kawał efektownej piłki. Podobnie jak w skokach narciarskich, styl również ma znaczenie.

4-0. To najmniejszy wymiar kary dla graczy Osasuny. Ancelotti wystawił na to spotkanie eksperymentalny skład, a zmiennicy pokazali się z bardzo dobrej strony. Ozdobą spotkania były piękne bramki Cristiano Ronaldo, który za punkt honoru przyjął sobie chyba, że tego dnia zdejmie zalegającą w górnych rogach bramek pajęczyny. Udało się dwukrotnie. Portugalczyk znacznie przybliżył się tymi trafieniami do Trofeo Pichichi. Po jednym golu dorzucili jeszcze Ramos i Carvajal. Przed rewanżem z Bayernem z obozu Królewskich docierają zatem same pozytywne meldunki: atmosfera w drużynie jest bardzo dobra, dopieszczony gwiazdor nie odczuwa już bólu, we wtorek do gry gotowi będą Bale i Benzema, a zmiennicy pokazują, że są w pełnej gotowości.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama