Czym różni się Bayern Guardioli od Bayernu Heynckesa? Pytanie pada od tygodni, ale chyba dopiero teraz jak na dłoni widać, że ten drugi był przede wszystkim bez porównania bardziej nieprzewidywalny. Nie chcemy napisać, że tym sposobem lepszy. Ale dziś, jeśli mowa o przedmeczowych prognozach, Bayern staje się dawną Barceloną. Zawsze wiadomo jak będzie grał i do czego będzie dążył. Wiadomo, że będzie wymieniał nienaturalnie wielką liczbę podań, że będzie przygniatał rywala pressingiem i zmuszał go do nieustannej obrony. Nie wiadomo jednego: czy to wszystko akurat tego dnia zatrybi?
Bo że nie trybi zawsze i w każdych warunkach, to sprawdziła już w schyłkowym okresie Barcelona i widzieliśmy to również dzisiaj. Dziwna zrobiła się ta piłka w czasach tiki-taki, prawda? Bardziej niejednoznaczna niż kiedykolwiek. Dziś przewaga, niekoniecznie musi być przewagą, a frontalne ataki niekoniecznie muszą być oznaką siły. Może być na odwrót. Oznaką siły może stać się zręczna, wyważona obrona. Trochę jak wczoraj Chelsea w meczu z Atletico… Ale tylko trochę, bo wolelibyśmy jednak między tym Realem i tamtą Chelsea nie stawiać znaku równości. Wczoraj byliśmy lekko zawiedzeni albo wręcz zniesmaczeni, teraz kiwamy głową uznaniem. A wszystko dzięki takim akcjom jak poniżej. To wystarczy.
Mimo kilku podobieństw, mamy silne przekonanie, że w starciu Atletico z Chelsea obejrzeliśmy znacznie więcej futbolu pospolitego i niewiele geniuszu, którego błyski dało się dojrzeć dziś przy Bernabeu.
Gołym okiem widać było, że Bayern Guardioli nie przyjechał do Madrytu z nastawieniem Mourinho. Ł»e tu – jak przystało na dwie najskuteczniejsze drużyny Europy – nie będzie gry na 0:0. Z żadnej strony, choć przy użyciu całkiem różnych środków. Pierwszy kwadrans: 110 podań Bayernu do 16(!) gospodarzy. Diabelski pressing Bawarczyków, odbiór za odbiorem. Po prostu hokejowy zamek, który musi wybijać z rytmu. Ale czy musi martwić? Czy będąc kibicem Realu wystarczy jednak czekać na jedną sprawną kontrę? Na pierwszy zdecydowany ruch do przodu, świetne otwierające podanie od Ronaldo, asystę Coentrao i kolejną bramkę Benzemy. Chyba wciąż nieco niedocenianego na tle najlepszych i najdroższych piłkarzy świata, z którymi przychodzi mu rywalizować, nie tylko w jednej lidze, ale wręcz o miejsce w składzie. Podczas gdy statystyki pokazują, że tylko dwóch znakomitych zawodników – Messi i van Nistelrooy zdołało szybciej skompletować w Lidze Mistrzów taką liczbę bramek, jaką dziś może się chwalić Francuz.
Niemniej kapitalną robotę wykonali dziś też inni zawodnicy Królewskich. Modrić – profesor środka pola albo Carvajal z Coentrao, świetnie neutralizujący skrzydła przeciwnika. Efekt tego taki, jaki nieraz obserwowaliśmy już w przeszłości. Im dłużej ta niemiecka tiki-taka nie przynosiła rezultatu, im dłużej nie zbliżała się do choćby groźnego strzału w światło bramki, tym silniejszy był przeciwnik. Im dłużej Bayern nie mógł, tym łatwiej swoje zadania defensywne wykonywał Real. Tym szybciej rozbijał kolejne ataki.
Bayern do znudzenia próbował tego samego, za pomocą jednych i tych samych środków. Ale wygrał Real, który zaimponował umiejętnością precyzyjnego wykonania zadań i z przodu, i w obronie. Niby bronił, a jednak atakował. Zrobił pierwszy krok do tego, by 24 maja w Lizbonie Hiszpania mogła emocjonować się „derbi madrileño”. Może nawet nieświadomie wykonał mały gest w kierunku Barcelony, prekursora tiki-taki, w wydaniu jakie dzisiaj oglądamy – pokazując, że nie taki ten Bayern doskonały, że można go zatrzymać.
Choć, aby to zrobić raz a dobrze, w rewanżu jeszcze kawał roboty do wykonania.