Włodarze Manchesteru United dmuchają na zimne i już planują jak zniwelować potencjalne straty, jakie przyniesie brak kwalifikacji do europejskich pucharów w przyszłym sezonie. My użylibyśmy jednak określenia dmuchają na gorące, ponieważ stołek Davida Moyesa to najbardziej rozżarzone trenerskie krzesło w piłkarskiej Europie. Nie o Rudym będzie jednak mowa, a o wykorzystaniu bazy kibiców, która według klubu to około 650 milionów osób na całym świecie. „Czerwone Diabły” planują serie ekskluzywnych meczów towarzyskich, które pozwolą wyrównać straty, czyli jakieś 20 milionów funtów. Dla klubu z Old Trafford nadchodzą ciężkie czasy – sportowy regres i spadek przychodów trzeba będzie zbilansować „gościnnymi występami”.
Puchary lub nie, kasa musi się zgadzać. Piłkarze United w obecnej sytuacji mają praktycznie iluzoryczne szanse na awans do Ligi Mistrzów, zatem w przyszłej kampanii zamiast hymnu LM Rooney & co. słuchać będą arabskich rytmów podczas meczów towarzyskich. Atrakcyjne rynki dla klubu z czerwonej części Manchesteru to przede wszystkim bogate arabskie kraje, a także Azja i Ameryka. Manchester United to klub, który multum kibiców ma przede wszystkim poza Anglią. Marketingowa siła marki United na pewno przyciągnie na trybuny widzów, a pieniążki będą spływać jak dawniej. W zeszłym sezonie za awans do najlepszej szesnastki LM klub zarobił 28,9 miliona funtów plus około 2 miliony ze sprzedaży biletów za każdy mecz u siebie, których było cztery.
Klub celuje także w prawa do sprzedawania swoich meczów, w coraz bardziej popularnym (zwłaszcza w USA) systemie pay-per-view. W sierpniu zeszłego roku „Czerwone Diabły” grały towarzysko przeciwko szwedzkiemu AIK, a spotkanie można było oglądnąć za 5.95 funtów. Jeśli wziąć pod uwagę olbrzymią liczbę kibiców na całym świecie, zyski są oczywiste. Już widzimy błyszczące oczy Glazerów, marzących o położeniu swych pulchnych rączek na dodatkowej kasie. Rozwój mediów społecznościowych przyniósł piłce nożnej nowe możliwości zarobku, a korzystają z tego przede wszystkim kluby o największej sile przebicia. Oczywiście za popularnością danej drużyny musi iść sportowa klasa, ale nie oszukujmy się – nawet jeśli Manchester United ma słabszy okres, to i tak miłość do drużyny nie maleje, a każdy chciałby zobaczyć swoich ulubieńców w starciu z lokalną ekipą. Przypomina to muzyczne tournee, a tacy Stonesi jak wiadomo zarabiają krocie.
Pieniądz rządzi wszystkim, ale bycie drużyną „na telefon” zamiast udziału w europejskich pucharach jest delikatnie mówiąc deprecjonujące, zwłaszcza dla takiej firmy jak United. Oczywiście rozumiemy działaczy – klub piłkarski to firma jak każda inna, straty trzeba niwelować w jakikolwiek sposób. Patrząc na obecny kształt i formę United, takie rozwiązanie może okazać się konieczne, zespół Moyesa nie wygląda jakby miał prędko zagrać w pucharach. Drużyna powoli się rozpada, van Persie narzeka na „nędzny” poziom drużyny, „Chicharito” krytykuje znów Holendra, telenowela się kręci, oglądalność rośnie. Ale już nie z powodu sportowego – zwyczajnie na naszych oczach dzieje się historia. Hegemon okazał się być kolosem na glinianych nogach, opuszczonym przez ojca Fergusona. Jeśli macie zatem przypadkiem parę milionów funtów na zbyciu, zarezerwujcie je na przyszły sezon – przyjedzie do was na towarzyszką potyczkę sam Manchester United.