– W każdym zespole, w jakim wcześniej byłem, potrzebowałem najpierw wsparcia, żeby się przełamać – potem OK, wyglądałem znacznie lepiej. Natomiast po przejściu do Lechii, gdzie o miejsce musiałem walczyć, była duża niepewność i brak zaufania, trochę się zablokowałem. W Gawinie i Kluczborku miałem luz psychiczny, w Gdańsku – byłem mocno spięty – opowiada Patryk Tuszyński, niespodziewana rewelacja rundy wiosennej, autor pięciu goli dla Lechii.
Wszyscy się w tej chwili zastanawiają, kim jest ten gość, który ustrzelił pierwszego od 50 lat hat-tricka dla Lechii w Ekstraklasie…
Jest chłopakiem, który od dłuższego czasu na to pracował i cieszy się, że w końcu przyniosło to efekt. Nie bez znaczenia było zaufanie i cierpliwość trenera Probierza wobec mojej osoby.
Wciąż jednak wiemy o tobie niewiele – kibicom przedstawiłeś się tylko, a może aż, na boisku.
Początki miałem ciężkie. Pochodzę z okolic Kępna i w Kępnie zaczynałem od szkółki piłkarskiej, do której dostałem się dopiero w pierwszej klasie gimnazjum. Tylko, że to była zwykła szkółka, żaden poważniejszy klub. Kiedy kończył nam się okres juniorski, każdy musiał pójść w swoją stronę. Ja szczęśliwie trafiłem pod skrzydła Janusza Kudyby, byłego piłkarza Śląska, w Gawinie Królewska Wola, ówczesna trzecia liga. Po rundzie jesiennej prowadziliśmy w tabeli, ale prezes chyba przestraszył się awansu i… rozwiązał klub. Z kartą na ręku wylądowałem w Kluczborku, a dzięki trenerowi Grzegorzowi Kowalskiemu kolosalne postępy robiłem ja, Waldek Sobota, Maciek Wilusz i wszyscy pozostali. To nie przypadek, że oni dwaj weszli na poziom reprezentacyjny.
Jak słucham twojej historii, jej początków, gdzie i jak późno zaczynałeś, to raczej nie byłeś jednym z tych skazanych na sukces.
No nie byłem, to prawda. Już w Marcinkach Kępno byli zawodnicy z większymi ode mnie możliwościami, lepiej wyglądali piłkarsko. Wolą walki i ambicją wychodziłem jednak przed szereg. W Gawinie jako młodzieżowiec mogłem podpatrywać Piecha, Kuświka czy Piątkowskiego, co mi wiele dawało. W Kluczborku też miałem się od kogo uczyć. Przyznaję – nigdy nie byłem pierwszoplanową postacią, ale zawsze wykazywałem chęć osiągnięcia sukcesu.
Ogarniasz w ogóle to, co dzieje się w ostatnich dniach?
Nie mam z tym problemu. Jestem skromną osobą, więc przyjmuję te wydarzenia ze spokojem i pokorą.
Ale widziałem, że ktoś już nawet cię spytał o reprezentację…
(śmiech) Dziennikarze mają to do sobie, że szukają jakichś wypowiedzi, próbują złapać za słówko. Ale ja patrzę trzeźwo na rzeczywistość. Wiem, że tę formę osiągnąłem dzięki ciężkiej pracy i chcę to utrzymać.
To oceń na trzeźwo – co takiego zrobiłeś w tym okresie przygotowawczym, czego nie zrobiłeś w innych?
W każdym zespole, w jakim wcześniej byłem, potrzebowałem najpierw wsparcia, żeby się przełamać – potem OK, wyglądałem znacznie lepiej. Natomiast po przejściu do Lechii, gdzie o miejsce musiałem walczyć, była duża niepewność i brak zaufania, trochę się zablokowałem. W Gawinie i Kluczborku miałem luz psychiczny, w Gdańsku – byłem mocno spięty. Na początku tych przygotowań trener Probierz powiedział, że będzie na mnie stawiał, a sygnał wydawał się jasny: jak zagram gorszy mecz, zmarnuję dwie sytuację, to nie pójdę od razu w odstawkę. Przyznaję, miałem wcześniej blokadę psychiczną. Pewnie przez nią błąkałem się dwa lata.
Dwa lata temu, po przejściu do Lechii, deklarowałeś: moją optymalną pozycją jest bok pomocy. Co się zmieniło?
Przychodziłem za trenera Janasa jako skrzydłowy i nawet nieźle wtedy wyglądałem. Ale w końcu mnie odstrzelił. Jak poszedłem na wypożyczenie do Sandecji, to trener Hajdo ustawił mnie w roli „10”. Grałem dobrze, asystowałem, strzelałem i Probierz sam chciał mnie sprawdzić na tej pozycji w Lechii. Trochę się „docieraliśmy”, ale chyba miał rację. Pokazały to pierwsze mecze.
Wszyscy w Gdańsku są zdziwieni i słyszę po tobie, że ty również. Napisaliśmy w poniedziałek, że wcześniej Tuszyński do siatki trafiał jedynie przy okazji robienia zakupów w supermarkecie. Podobno było sporo śmiechu w autokarze.
Wasza strona ma to do siebie, że lubicie czasem pośmiać się z zawodników, więc szydery od kolegów nie mogło zabraknąć… Ja też jestem zaskoczony tymi wydarzeniami, ale to są właśnie efekty naszej zimowej pracy. Trenowaliśmy ciężko, po trzy-cztery razy dziennie i jesteśmy gotowi, by walczyć o pierwszą ósemkę. Ja też jestem gotów.
Fot.FotoPyk