Znów musiał wszystko zepsuć. A przecież to było takie proste, takie wygodne. Nie znosimy go, bo połowę piłkarskiego życia spędził na leżąco. Albo – odrzuca nas, bo wiecznie chodzi nabzdyczony. No i gryzie, choć na głodnego to on nie wygląda. Kibice w Anglii prześcigali się w wymyślaniu powodów, które nie pozwalały im lubić Luisa Suareza. Teraz mają problem, bo fenomenalny Urugwajczyk, bez uprzedzenia i pytania o zgodę, postanowił nabrać ogłady. Dopiero w ostatnich miesiącach wielu fanów zrozumiało, co tak naprawdę nie pasowało im w napastniku Liverpoolu. Głównie to, że jest jeden i nie da się nim podzielić.
Niektórzy odkryli to w sobie wcześniej. Piłkarze, trenerzy i klubowi prezesi najczęściej Suarezem brzydzili się do momentu, aż zaistniała realna szansa, by trafił do ich klubu. Przypomnijmy sobie tylko lato minionego roku. Arsene Wenger, wobec którego nie tak dawno Kenny Dalglish domagał się konsekwencji ze strony Football Association za słowa o nurkującym Suarezie, pragnął wyłożyć za napastnika Liverpoolu ponad dwa razy więcej, niż wydał w życiu na kogokolwiek. Gdyby wymagała tego sytuacja, na pewno przyznałby od razu, że jeśli Suarez się kładzie, to… jedynie do łóżka – zapewne jeszcze przed 22:00, jak na wzorowego sportowca przystało, tuż po przeczytaniu bajki córce, bo przecież i ojcem jest przykładnym. Nawet pogryziony w akcji Branislav Ivanović już kilka miesięcy po starciu z „Rewolwerowcem” zapraszał go do Chelsea. – Nie mam z nim żadnego problemu. To jeden z najlepszych napastników w Premier League – mówił wtedy Serb. Brakowało tylko, żeby wyciągnął w jego kierunku lewą rękę – tę bez traumatycznych doświadczeń – aby Suarez mógł porównać sobie smaki.
Ten sezon w wykonaniu Urugwajczyka jest inny niż poprzednie. Inny jest przede wszystkim sam Suarez. Dał sobie spokój z nurkowaniem, drobnymi oszustwami, w końcu przestał odwracać uwagę ludzi od swojego geniuszu. Zmusił ich, by oceniali go tylko za grę. Za większą liczbę goli od rozegranych meczów, za trzeci hat-trick strzelony Norwich City, za rekordowe 10 ligowych bramek w jednym miesiącu. Za to że już nie ściga się z innymi napastnikami, tylko całymi drużynami (obecnie wyprzedza Cardiff City, Crystal Palace i Norwich, natomiast depcze po piętach Sunderlandowi, Aston Villi i Stoke City). – Mój temperament i głód na boisku się nie zmienił, ale teraz lepiej je kontroluję – zapewniał niedawno. W tych chwilach wstrzemięźliwości bardzo pomaga mu fakt, że jego klub gra najlepiej od sezonu 2008/09, kiedy to do końca walczył o mistrzostwo Anglii, a z Ligi Mistrzów pogonił Real Madryt. Na pewno łatwiej nie oszukiwać w momencie, gdy nie jest to do niczego potrzebne.
Tajemnicą pozostaje, dlaczego ten chłopak oszukiwać w ogóle zaczął? Dlaczego Suarez-człowiek tak różnił się od Suareza-piłkarza? Dlaczego inny Suarez odbierał ciasto w cukierni, a inny piłkę rywalowi? Podobno prywatnie można Urugwajczyka nie lubić tylko pod warunkiem, że się go nie pozna. Na co dzień jest uprzejmy, promienieje uśmiechem, daleko mu do wizerunku zmanierowanego paniczyka. Jego były trener z Groningen, Ron Jans, wspominał przed laty: – Podczas jednego z meczów zdjąłem go z boiska. Nie podał mi ręki, chciał zejść prosto do szatni, więc w złości rzuciłem w niego parasolką. Dwa tygodnie później graliśmy z Vittese Arnhem. Do 80 minuty przegrywaliśmy 1:3, ale skończyło się 4:3 dla nas. Dwa gole zdobył Luis. Po meczu wziął ode mnie parasolkę i… celebrował z nią przed kibicami! Wiele można o nim powiedzieć, ale serce ma ze złota.
Od zawsze imponował mi dystansem do siebie. Jakiś czas temu zgodził się na występ w reklamie firmy Abitab, w której wykpiwał swoje boiskowe odchylenia, i wypadł doskonale. Z uszu, wyjątkowo niekształtnych, też umiał zrobić atut. Kolejna reklama, tym razem Beter Horen. – Dzień dobry, poszukuję zatyczek do uszu. Nie mogę dłużej znieść irytującego gwizdania sędziów – mówi w niej, ale jakby bez przekonania, odrobinę sztucznie. – Dobrze, poszukam czegoś, proszę usiąść na ławce i poczekać – proponuje sprzedawca. – Nigdy! Suarez nie siedzi na ławce – protestuje „Rewolwerowiec”. Ta kwestia wyszła mu już o niebo lepiej. Być może dlatego, że poznał ją na długo przed scenariuszem.
Kiedy pod koniec ubiegłego sezonu dziennikarz „Sunday Times” spytał Urugwajczyka, co sądzi o pominięciu go w jedenastce sezonu przez Phila Neville’a, odpowiedział śmiechem, po czym powtórzył słowami: – Cóż, ja też bym go nie wybrałâ€¦
Tę lepszą stronę Suareza na co dzień ogląda żona Sofia. Poznał ją, gdy miała 12 lat, ale szybko znajomość przerodziła się w związek, a nieco później – w związek na odległość. On w Urugwaju, ona w Hiszpanii, komedie romantyczne lubią takie historie, ale życie rzadko ma dla nich szczęśliwe zakończenia. Suarez robił, co mógł, aby się wyrwać z Montevideo. Nigdy nie przeszkadzała mu wiedza, że w futbolu poza strzałami i dryblingami występują jeszcze podania, ale wtedy grał głównie dla siebie. Potrafił rozpłakać się zaraz po meczu z Tacuarembo, bo nie strzelił gola, i nic nie pomogło tłumaczenie kolegów z zespołu, że przecież ich Nacional wygrał, i to aż 3:0. W końcu udało mu się jednak zaczepić w Holandii. Na wejściu dostał 12 dni wolnego, żeby się urządzić, łyknąć nieco języka, miejscowych zwyczajów. Uznał, że Groningen najlepiej pozna z Barcelony. Wrócił po 10 dniach, oczywiście z Sofią. Po holendersku potrafił się tylko uśmiechnąć.
„The Guardian” nazwał go „romantycznym narwańcem”, ale bliżej mu do cynicznego wrażliwca. Lojalny jest wobec żony i… to by chyba było na tyle. Transfer do Groningen pozwolił Suarezowi zapomnieć, czym jest bieda, ale po roku nie pamiętał już, czym jest wdzięczność. Próbował wszelkimi siłami odejść do Ajaksu, groził strajkiem, żalił się tamtejszej federacji piłkarskiej, a przecież kontrakt podpisał na dłużej, niż „dopóki będę miał ochotę”. Pół roku temu znów w mało przyzwoity sposób nalegał na zmianę miejsca pracy, choć Liverpool wyciągnął do niego rękę, kiedy ten odbywał karę dyskwalifikacji za zrealizowanie swojej wizji filmu „Szczęki” i otoczył wielką troską, gdy zdecydował się na remake. Jak chciał go Real, mówił, iż nie może dłużej żyć w Anglii. Jak zgłaszał się Arsenal, przypominał sobie, że jednak bardziej bez Ligi Mistrzów. Brendan Rodgers odsunął go od drużyny, napomykał coś o braku szacunku. W internecie furorę robiła spalona koszulka Suareza, nieco mniejszą – ta sprytnie przerobiona na trykot Philippe Coutinho. Dziś jednak krajobraz po świadectwie nielojalności jest przygnębiający. Kibice wiwatują po golach Suareza, Rodgers pod nieobecność Stevena Gerrarda przekazał mu na moment opaskę kapitańską, a szefostwo Liverpoolu dało do podpisania najwyższy w historii klubu kontrakt. Trudno nie odnieść wrażenia, że na Anfield lekką ręką wymieniono dumę na wyniki.
Mało kto zresztą dowierza, że Suarez pokonał w sobie potwora. Dominuje pogląd, że jedynie uśpił. Ł»e za chwilę wszystko wróci do normy, 27-latek zrobi coś nikczemnego, za co przeprosi, odpowiednio wcześnie krzyżując za plecami palce. Lista jego grzechów jest zbyt długa, by dziś lekkomyślnie można było uznać ją za zamkniętą. „Już będąc nastolatkiem, bardziej interesował się piciem alkoholu i imprezami niż grą w piłkę. Dostał wtedy od klubu ultimatum: albo będziesz trenował jak reszta, albo będziesz trenował gdzie indziej” – napisał magazyn „Sports Illustrated”. – Luis jest nieprzewidywalny, trudno na niego wpłynąć, ale to czyni go też wyjątkowym – uważa Marco van Basten, były trener Ajaksu. Mając 15 lat, Suarez złamał nos sędziemu, a później poszło już z górki. Raz nawet skoczył do gardła koledze z drużyny, Albertowi Luque. Oficjalna wersja: pokłócili się o to, kto ma wykonywać rzut wolny. Wersja Suareza: Luque udawał, że nie wie, kto powinien to robić.
W Holandii kibice wybrali Suareza najbardziej irytującym piłkarzem w lidze, w Anglii – największym symulantem. Jako piłkarz „Czerwonych” rozszerzał swoje zawodowe obowiązki o nurkowanie, pokazywanie środkowego palca, kopanie rywali, dokonywanie pobieżnej analizy koloru skóry Patrice’a Evry, niepodawanie ręki Francuzowi, gryzienie Ivanovicia. Miał ręce i nogi pełne roboty, ale zęby też nie mogły narzekać na brak zajęć. Po raz pierwszy w użyciu były już w Holandii. W spotkaniu Ajax – PSV Eindhoven w 2010 roku Suarez ugryzł Otmana Bakkala, za co został zdyskwalifikowany na siedem meczów. – Widocznie był głodny – chichotał Martin Jol. Zabrzmi to może niesmacznie, ale dzięki Suarezowi przynajmniej dwóm wypowiedziom Bakkala, który piłkarzem zawsze był jedynie solidnym, przysłuchiwał się cały świat. Pierwszej, gdy przemawiał jako ofiara. Drugiej, po incydencie Suareza z Ivanoviciem, gdy awansował do roli eksperta.
Na pochyłe drzewo najłatwiej skakać, dlatego chętnych do krytyki Urugwajczyka nigdy nie trzeba było siłą wyciągać z ukrycia. Napastnik Liverpoolu na większość nieprzychylnych recenzji sobie zasłużył, ale, no właśnie – na większość. Trudno na przykład pojąć, dlaczego po ćwierćfinale mistrzostw świata w 2010 roku pomiędzy Urugwajem i Ghaną jednomyślnie potępiono go za wybicie piłki ręką z linii bramkowej, co było nie tylko naturalną i zapewne bezwarunkową reakcją, ale równieżâ€¦ najlepszą, jaką zawodnik mógł wówczas podjąć! Czymś równie nieprzepisowym, ale i pożądanym w danej chwili, jak faul taktyczny albo gra na czas. Suarez po wszystkim robił jednak za zbiornik cudzej śliny. Sytuacja z Evrą też nie była jednoznaczna. W internecie dostępny jest szczegółowy raport FA z tamtego zdarzenia, który tylko potęguje wątpliwości. Po pierwsze, czy można wyciągać aż tak daleko idące wnioski ze zwykłej pyskówki? Po drugie, jakim cudem Evra, który również nieprzychylnie odniósł się do pochodzenia rywala, nie został w żaden sposób ukarany? Po trzecie, czy obrońcę Manchesteru United faktycznie można było uznać za „wiarygodnego świadka”, skoro wcześniej jego podobne oskarżenia (skierowane przeciwko Steve’owi Finnanowi oraz… konserwatorowi boiska na Stamford Bridge) okazywały się całkowicie bezpodstawne? Cała ta afera była mocno dęta. O brak powagi zadbała nawet babcia Suareza, która tak się przejęła krytyką wnuka, że… całą winę wzięła na siebie.
– Urugwajczycy nigdy nie akceptują porażek, ale Luis jest inny od reszty. On nigdy nie uważa, że wygrał. Zawsze chce więcej – tłumaczył życiowe zakręty gwiazdy Liverpoolu jego znajomy z lat młodości, Mathias Cardacio. Od kilku miesięcy na szczęście nie musi już tego robić ani on, ani tym bardziej poczciwa seniorka. Suarez, najlepszy do niedawna piłkarz spośród oszustów, dziś jest najlepszy po prostu, przynajmniej w Premier League. I nawet jeśli za chwilę miałby wrócić do brzydkich boiskowych przyzwyczajeń, to trudno, trzeba będzie to jakoś przełknąć. Lepszy uszkodzony Suarez niż ci zupełnie sprawni wyrobnicy bez jego błysku. Poza tym z przykrością trzeba stwierdzić, że angielska piłka nie jest obecnie w najlepszym miejscu, żeby za bardzo wybrzydzać.
MARCIN PIECHOTA
https://www.facebook.com/Angliakopie