To była dla nich zabawa. Trening, po którym starczyłoby sił na balangę do rana. Mecz klasy VI A na I B… Tak to wyglądało na boisku, choć na papierze wszyscy przekonywali: starcie o najlepszą ósemkę w Europie. Serio, to było to? 1/8 finału Ligi Mistrzów, naprawdę? Spodziewaliśmy się, że Real wymierzy dziś w Gelsenkirchen gospodarzom policzek w twarz, ale niespodziewanie (spodziewanie?) dłoń zacisnął w pięść. Schalke dostało mocno, padło na deski, a Królewscy bili dalej.
Po 45 minutach najbardziej poirytowany był chyba ten, który do Niemiec przyjechał w gości, a przyjeżdża tu niechętnie, bo mu nie idzie – Cristiano Ronaldo. Piętnaście dni bez oficjalnego meczu, nagłówki hiszpańskiej prasy o powrocie giganta, podgrzana atmosfera i… złość. Złość na twarzy Portugalczyka, bo rywal dawno nadgryziony, już postrzelali Bale z Benzemą, a on? On nic. Pierwsza próba po indywidualnej akcji w stylu Walijczyka, tyle że Gareth trafił do siatki, a Cristiano – w słupek. Chwilę potem podejście numer dwa, trzy, cztery i pięć. Jak nie mur przy rzucie wolnym, to Ralf Fahrmann. Jak nie Fahrman, to mur. Dopiero po zamianie stron CR7 się odblokował (ha, cóż to w ogóle za blokada) – umieścił piłkę w siatce po tym, jak ośmieszył Matipa, który zamachnął się jak mały grubasek w szkolnym meczu.
Po strzale Ronaldo futbolówka lądowała w bramce po raz trzeci. Wcześniej przy sporej pomocy Felipe Santany trafiali i Benzema, i Bale. Najpierw od Brazylijczyka piłka odbiła się dość niefortunnie (mógł spokojnie ją zatrzymać), chwilę potem – stracił ją głupio na rzecz Benzemy, a dalszą robotę wykonał Bale, mijając rywali jak tyczki… Po 20. minutach było więc już wiadomo trzy rzeczy. Po pierwsze, do słynnego BBC brakuje jedynie gola CR7. Po drugie, Santana pewnie nigdy już więcej nie powie, że nie może doczekać się starcia z Realem. I po trzecie, Schalke miało wyśmienitą okazję (świetna parada Casillasa przy strzale Draxlera), jakiej pewnie mieć już nie będzie, a straciło dwie bramki.
Co wydarzyło się potem, właściwie do przewidzenia. Real się bawił, konstruował akcje z najwyższej półki i ładował, ile wlezie. Tercet BBC, który od pewnego czasu nie pojawiał się w pełnym składzie, dał show – po dwa gole strzelili Bale (plus dwie asysty), Benzema i Cristiano. Ten najładniejszy? O, tutaj mamy niespodziankę: w doliczonym czasie gry Huntelaar przerwał 952 minuty Casillasa z czystym kontem i tak huknął z woleja – zza pola karnego, od poprzeczki – że nie było czego zbierać. Problem jednak w tym, że już wcześniej nie było czego zbierać z Schalke.
1:6… Jak na 1/8 finału Champions League, ten wynik brzmi jak żart, choć Gelsenkirchen nikomu do śmiechu nie jest. Niemcy żegnają właśnie drugiego – po Bayerze, który u siebie zebrał 0:4 od PSG – przedstawiciela w Europie. A Real? Real dał dziś niesamowity koncert i nie zamierza chować instrumentów…
***
Mou, save the queen – nawoływały przed meczem w Stambule brytyjskie media nawiązując do tragicznej postawy innych przedstawicieli Premier League w Europie. Trzeba przyznać, że The Special One nie pozostał głuchy na te apele, bo jego podopieczni szybko wzięli się do roboty na Türk Telekom Arenie. Już w 9. minucie pierwszego angielskiego gola w tegorocznej Lidze Mistrzów zdobył Fernando Torres. Hiszpan trafił jakby na przekór niedawnym narzekaniom na brak klasowego napastnika, na których przyłapany został Mourinho. Jak się okazało, słowa Portugalczyka podziałały motywująco na Torresa, który nie tylko zdobył gola, ale był też najlepszym piłkarzem Chelsea na boisku.
Spotkanie Galatasaray z Chelsea miało być wielkim starciem Mourinho z Mancinim przy akompaniamencie ponad 50 tysięcy najgłośniejszych fanów w Europie. Smaczków było więcej, bo był to też pierwszy mecz Drogby przeciwko The Special One i Chelsea. Niestety, piłkarze zaserwowali nam dziś spotkanie przeciętne, szarpane, bez porywających zagrań i akcji. Chelsea szybko objęła prowadzenie, po czym przyczaiła się na własnej połowie wyczekując kontrataków. Przez dłuższy czas wydawało się, że taka taktyka wystarczy na chaotycznie atakujących piłkarzy Galaty. Jednak gra na 1:0 w końcu się na podopiecznych Mourinho zemściła, w czym największy udział miał wykonujący rzuty rożne Wesley Sneijder. W 63. minucie gry obrońcom The Blues jeszcze się upiekło, bo po dośrodkowaniu Holendra i zamieszaniu w polu karnym w słupek trafił Inan. Już 60 sekund później wrzutki Sneijdera nie zmarnował Chedjou, o którym kompletnie zapomnieli obrońcy Chelsea.
Mancini i Mourinho wymienili przed meczem kilka uszczypliwych uwag, a dziś Portugalczyk dostarczył Włochowi kolejny powód do niechęci – przerwał jego passę zwycięstw na Türk Telekom Arenie. Wynik 1:1 niczego jednak nie przesądza, bo w meczu rewanżowym każde rozstrzygnięcie będzie jeszcze możliwe. Oczywiście piłkarze Mourinho uzyskali korzystny rezultat, ale na Stamford Bridge muszą zagrać z dużo większą ambicją. The Blues dziś nie zachwycili, ale i tak zaprezentowali się zdecydowanie lepiej, niż pozostali przedstawiciele angielskiej piłki.