Rzadko zdarzają się mecze, kiedy bramkarz broni dwa rzuty karne. Jeszcze rzadziej – kiedy po jednej z tych interwencji momentalnie otrzymuje czerwoną kartkę… – Długo nie pisaliście, co słychać u Łukasza, to teraz mogłem przypomnieć się kibicom. Ł»e jestem, że nie umarłem, że mam się dobrze i pobronię do czterdziestki. Szkoda tylko, że przypomniałem się w takich okolicznościach – mówi Weszło Łukasz Sapela. I tłumaczy, jak to się stało, że w Azerbejdżanie pokazał sędziemu gest Kozakiewicza.
Ile obejrzałeś w karierze czerwonych kartek?
Nawet żółtych zbierałem niewiele, czerwonej nie zobaczyłem nigdy. Ta w weekend była pierwsza i mam nadzieję, że ostatnia.
Ale za to jaka wyjątkowa… Opowiadaj.
No wyjątkowa, przyznaję. Graliśmy na wyjeździe z Qabalą – wiceliderem, dobrą drużyną, a nie chłopcami do bicia, jak to jest w tym sezonie z nami. Byliśmy świadomi, że to ciężki teren. W 7. minucie obrońca rywali zaatakował w polu karnym wślizgiem od tyłu naszego piłkarza – ewidentna jedenastka. Niestety, nie dla sędziego. We wszystkich mocno buzowało, ale jesteśmy na tyle odpowiedzialni, że utrzymaliśmy nerwy na wodzy. Do czasu… Jeszcze w pierwszej połowie odgwizdano nam pozycję spaloną, z którą nawet ja ze swojej odległości bym polemizował, no i zmarnowaliśmy świetną sytuację. Powinniśmy prowadzić do przerwy, a zeszliśmy do szatni ze świadomością, że zaraz cofniemy się dupką do bramki i będziemy szukać kontr. Niestety, sprawdziło się, a sędzia zaraz bez wahania podyktował dla Qabali dwa rzuty karne. Z pierwszą decyzją mógłbym dyskutować, z drugą – też na dwoje babka wróżyła. Przy pierwszej jedenastce wymieniliśmy z rywalem wzrok jak bokserzy w ringu, czekając, który pierwszy spuści głowę w dół, on się jeszcze głupio uśmiechnął. Ten strzał obroniłem, następny również, no i w końcu nie wytrzymałem… Ale powiem szczerze, że nie przypominam sobie, kiedy polski bramkarz w jednym meczu obronił dwie jedenastki. Popraw mnie, jeśli jestem w błędzie.
Mnie też nikt w tej chwili nie przychodzi do głowy. Tylko, że ty do tych dwóch jedenastek dorzuciłeś jeszcze czerwoną kartkę.
Przy pierwszym obronionym karnym po prostu podniosłem rękę, bez pokazywania wała. Przy drugim dałem już znak, że dzisiaj mnie nie pokonacie. Eh, euforia… Tak doświadczony zawodnik jak ja nie powinien się tak zachować. Nie utrzymałem nerwów na wodzy. Najważniejsze, że skończyło się 0:0.
Wała pokazywałeś w konkretnym kierunku – adresatem był sędzia. Czuliście, że trochę was „kręci”?
Do niego, bo czuliśmy się, tak jak mówisz. Ja tego wała pokazywałem przez kilka sekund, on początkowo w moją stronę nawet nie patrzył, bo wskazywał na rzut rożny, ale… jak mnie w końcu dostrzegł, musiało go to zaboleć. Możesz obejrzeć na powtórkach, że wraz z czerwoną kartką momentalnie ochłonąłem, nawet się nie odwracałem, nie dyskutowałem. Nasz kapitan próbował wpłynąć na sędziego, ale ja już wiedziałem, że to „krasnaja karteczka”.
Zdążyłeś już przyjechać do Polski. Przyznaj się, potrzebowałeś kilka dni wolnego?
(śmiech) Nie, nic specjalnego nie miałem do załatwienia. Ot, wypadek przy pracy, emocje… Klub już mnie poinformował, że będę pauzował trzy mecze. Tylko, bo niektórzy mówili o sześciu spotkaniach, dwóch miesiącach pauzy. Paradoksalnie, wyszedłem z tej sytuacji obronną ręką. Dzwonili też już azerscy dziennikarze – powiedziałem im, że nigdy w życiu nie obraziłem ani sędziego, ani jego rodziny, nie miałem takich perypetii. Tłumaczyłem im, że ten znak miał symbolizować, że jestem silny, że mnie dzisiaj nie pokonają… No cóż, euforia wzięła górę. Głupota.
Uwierzyli w to tłumaczenie?
Napisali, że tłumaczę się w ten sposób i tyle. Przypomniałem im też o geście Władysława Kozakiewicza sprzed trzydziestu lat. Tylko, że – bo zdążyłem to wideo też obejrzeć – jego gest trwał z dwie sekundy, czyli znacznie krócej.
Pokazujesz wała do sędziego, przyznajesz, że to dlatego, iż czuliście się przez niego „kręceni”. Daje to obraz, jakby Azerbejdżan w niektórych aspektach piłkarskich był niezbyt cywilizowany.
Może coś w tym jest, nie powiem, że na pewno nie…
Coś grubszego tu wypłynie, jak za wcześniejsze lata wypływa w Polsce?
Nie, nie, ja nikogo nie oskarżam. Nie mam wielkich pretensji do arbitra, bo jest tylko człowiekiem i może popełniać błędy. Ale kurczę, tyle błędów w jednym meczu? Nie wyglądało to dobrze… Właśnie, zabawna historia. Dawni znajomi przypominają mi, jak kiedyś jako 17-latek jeździłem z nimi na wyjazdy, siedzieliśmy w „klatce” i na jednym z meczów, chyba w Opocznie, pokazałem ten gest i krzyknąłem „Taki chuj, taki chuj!”. I jak sam potem stałem w bramce, to oni to podłapali (śmiech). Długo nie pisaliście, co słychać u Łukasza, to teraz mogłem przypomnieć się kibicom. Ł»e jestem, że nie umarłem, że mam się dobrze i pobronię do czterdziestki. Szkoda tylko, że przypomniałem się w takich okolicznościach.
Mogłeś poprzestać na dwóch rzutach karnych… Gaz jest?
Nie chcę się chwalić, ani być przesadnie skromny. Puszczają w telewizji mecze z Azerbejdżanu, więc lepiej jak wy obejrzycie i ocenicie sami. Ravan jest w trudnym położeniu, zajmujemy ostatnie miejsce, a jak po naszej ostatniej rozmowie wróciłem do klubu, to znowu zmienił się trener. Puściłem w tym sezonie 42 gole, a w Polsce średnio przez dwa lata puszczałem 50. No ale wszyscy są zdania, że jestem przydatny drużynie i, pomimo konkurencji, na mnie stawiają. Czasem jednak przyjmę trójkę, czasem piątkę, albo zdarzy się taki mecz, jak teraz. Jeśli będę miał coś znowu pokazywać, to już zastanowię się nad innym gestem (śmiech).
Rozmawiał PIOTR TOMASIK