Od Hillsborough do krewetkożerców. Liga „angielska” już tylko z nazwy?

redakcja

Autor:redakcja

25 lutego 2014, 17:19 • 7 min czytania

Nie byłoby dzisiejszej Premier League bez wszystkich tragedii, jakie dotknęły angielski futbol w latach 80-tych. Feralne wydarzenia zaczęły się dokładnie pod koniec sezonu 1984/1985, kiedy na stadionie Valley Parade w Bradford doszło do wybuchu pożaru. Zginęło 56 kibiców, a ponad 250 zostało ciężko poparzonych. Fatalna infrastruktura, brak gaśnic na stadionie (!) doprowadziły do straszliwego wydarzenia, które właściwie rozpoczęły ciąg straszliwych katastrof. Wydarzenia z Bradford bledną jednak w cieniu tragedii na Heysel. Dlaczego, skoro w Bradford zginęło więcej ludzi? Tragedia na Valley Parade była wynikiem złej organizacji stadionu i niedopatrzeń, Heysel to natomiast eskalacja nienawiści i co tu dużo mówić – barbarzyństwa.
Heysel do dzisiaj jest symbolem śmierci i paradoksalnie, mimo że tragedia ta nie wydarzyła się w Anglii, była jednym z przyczynków do dyskusji o konieczności reformy futbolu w kraju królowej Elżbiety II. Możemy ustalić umownie, iż tak naprawdę jednak Premier League powstała 15 kwietnia 1989 roku, na stadionie Hillsborough w Sheffield. Cena reformy ligi okazała się kolosalna – 96 ofiar z Hillsborough, umierających na oczach całego kraju. Najmłodsza z nich – Jon Paul Gilhooley miał 10 lat i był kuzynem Stevena Gerrarda. Wydarzenia z Sheffield to apogeum tych wydarzeń z lat 80-tych. Po tym już nic nie było takie samo.

Od Hillsborough do krewetkożerców. Liga „angielska” już tylko z nazwy?
Reklama

Raport lorda Taylora

Reklama

Peter Taylor na polecenie Pani premier Margaret Thatcher opublikował 188 stron raportu, w którym zawarł przyczyny tragedii na Hillsborough, ale nie to było najważniejsze. Lord Taylor dał wskazówki, jak w przyszłości unikać tego typu zdarzeń. Jego praca była pewnego rodzaju drogowskazem, jaką ścieżkę należy obrać, aby naprawić całą sytuację, uleczyć toczony gangreną przez dekady system organizacji meczów piłkarskich. Swój raport opublikował w sierpniu 1989 roku, a finalna wersja ujrzała światło dzienne w styczniu 1990 roku. Raport obnażył stadionowe zwyczaje, ubogą infrastrukturę klubów, fatalną organizację meczów na stadionach oraz całych rozgrywek piłkarskich w Anglii. Był to powiew świeżości w hermetycznym, skostniałym piłkarskim półświatku. Praca Taylora doskonale uchwyciła całe ówczesne zło w angielskiej piłce nożnej, a przyjęte rozwiązania zmieniły angielską piłkę na zawsze. Na lepsze, ale i paradoksalnie, na gorsze.

Na skutek raportu zrezygnowano z trybun stojących. Od tej pory kibice mogli zajmować miejsca wyłącznie siedzące, w dodatku numerowane. Spowodowało to łatwiejszą identyfikację kibiców po numerze miejsca, z czasem wprowadzono bowiem także karty kibica, sygnowane nazwiskiem. Wywołało to falę protestów, zarzucano klubom ograniczenie swobód obywatelskich. Poprawiono organizację meczów, wprowadzono monitoring oraz zatrudniono specjalistów od ochrony. Wzrosły ceny za bilety. Odstraszyło to najmłodszych oraz najbiedniejszych, którzy przeważnie tworzyli trzon chuligańskich grup kibiców. W latach 80-tych. można było wejść na stadion już za pięć funtów, dzisiaj ceny zaczynają się od kilkudziesięciu. Spowodowało to wzrost zainteresowania futbolem wśród całych rodzin, dotąd wykluczonych ze struktur kibicowskich, kojarzących się wcześniej z subkulturą młodych ludzi, przeważnie z nizin społecznych.

Piłka nożna zaczynała wchodzić na salony, rósł poziom ligi. Za gigantyczne pieniądze przebudowano stadiony, które dzisiaj przypominają luksusowe obiekty, a nie mordownie sprzed 30 i 20 lat. Ortodoksyjni fani twierdzą, iż futbol umarł wraz z reformą ligi, mecze straciły bowiem swój dawny klimat, stając się miejscem dla pracowników korporacji, a nie prawdziwych miłośników futbolu. Dzisiaj zmienił się także profil samego kibica na stadionie w Anglii. To nie są już chuligani, ale ludzie wywodzący się ze wszystkich grup społecznych, zarówno pod kątem pochodzenia, jak i materialnym.

Futbol – teraz to już sport elitarny

Angielskiej piłce od zawsze towarzyszył pewien etos robotniczy, futbol należał do „ludu”. Oczywiście miało to swoje dobre i złe strony. Dobre, ponieważ każdy mógł iść na mecz, stadiony pulsowały życiem, nieustannym dopingiem. Złe, ponieważ ubogie zwyczaje stadionowe doprowadziły do eskalacji nienawiści, a finalnie do wspomnianych wyżej katastrof. Dzisiejsza Premier League to zupełnie inny twór niż liga sprzed reformy. Gigantyczne pieniądze, sielankowe obrazki całych rodzin na stadionach, a także przedstawicieli grupy średniej, świetnie bawiących się, energicznie dopingujących swoją ukochaną drużynę pałaszujących owoce morza. Dotyczy to zwłaszcza wielkich angielskich klubów, gdzie bilety są horrendalnie drogie.

Nick Hornby, znany angielski pisarz, a prywatnie fanatyk (tak, to dobre słowo w wypadku Nicka) Arsenalu nie ma złudzeń: – To wielki paradoks (…) Musiało dojść do reformy ligi, to było nieuniknione (…) Wprowadzenie numerowanych drogich krzesełek i zlikwidowanie trybun stojących zniszczyło jednak klimat na stadionach – trudno się z Hornbym nie zgodzić – Premier League uzyskała status najlepszej ligi świata, najbogatszej, ale gdzieś uleciał ten specyficzny duch „angielskości”, kibiców zdzierających gardła przez 90 minut. Oczywiście są wyjątki, ale w dużej mierze tak to właśnie dzisiaj wygląda. Zeszły rok przyniósł ciekawą informację, ale w sumie żenującą. Oto Manchester United – hegemon na skalę światową, potentat w Anglii, postanowił zatrudnić akustyka, aby poprawić doping na Old Trafford i dołożyć nieco dźwięków. Wszyscy złapali się za głowy, ale jeśli zastanowimy się poważnie, ze smutkiem trzeba stwierdzić, że jest to całkiem logiczne. Najdroższe miejsca, loże z osławionymi „krewetkożercami” przynoszą najwięcej dochodów, dużo jest kibiców z Azji. Nie dopingują oni jednak drużyny w trudnych momentach, wyjście na stadion nabiera wymiaru biznesowo-prestiżowego, a nie czysto sportowego.

Brytyjskie stadionowe multikulti zastąpiło typowego angielskiego ducha kibicowania, a stadion – niegdyś świątynia futbolu, stał się miejscem spotkań biznesowych. Nawet kluby takie jak West Ham – niby ostatnie bastiony „angielskości”, ale tak naprawdę korporacyjny doping. Odśpiewanie hymnu i tyle, zapomnijcie o stadionowych scenkach rodem z „Green Street Hooligans” – to hollywodzkie dyrdymały dla fanów Froda. Prawdziwe kibicowanie wróciło do korzeni, czyli do pubów i knajp. Przeciętny kibic na Wyspach z tęsknotą spogląda w stronę Bundesligi, w której nieustający, pulsujący doping jest najlepszy w całej Europie. I co najważniejsze – legalny. w Anglii pojawiły się pomysły przywrócenia miejsc stojących, a cała akcja nosi nazwę „safe standing”. W oczach futbolowych oldschoolowych fanów pokroju Hornby`ego pojawiły się od razu iskry. Ale to nie takie łatwe.

Stand up for safe standing

Bundesliga uchodzi za ligę bezpieczną, a stojące trybuny są legalne. Osławiona już „Sudtribune” na Signal Iduna Park w Dortmundzie to w tym momencie oaza prawdziwego kibica. 25 tysięcy stojących ludzi, robiących prawdziwy kocioł, nieustających w dopingu. Ł»yczenie wielu w Anglii, senne marzenie Hornby`ego. Nie wszyscy jednak są za powrotem tego rodzaju trybun . Politycy wciąż dyskutują, przeciwne są także rodziny ofiar z Hillsborough. Jednak prawie wszystkie kluby są za ponownym wprowadzeniem trybun stojących, czyżby szykowała się zatem mała rewolucja? Najbardziej uderzyłaby w tych najzamożniejszych, bo krzesełka i loże na takim Old Trafford są bardzo drogie. Co wybiorą ludzie nocujący w najdroższych hotelach? Trybunę stojącą? Skądże. Wybiorą ją jednak w ciemno prawdziwi fani, przychodzący oglądać piłkę i dopingować swoją drużynę, a nie kontemplować okoliczności przyrody. Piłka potrzebuje zdrowej równowagi – na stadionie powinno znaleźć się miejsce dla wszystkich. Prace nad powrotem do źródeł nie ustają, a pierwszy klub wprowadził już sektor stojący, a dokładniej system tzw. „rail seats” („siedzenia z poręczami”), czyli składanych krzesełek. Kibic sam może wybrać czy chce siedzieć, czy kibicować na stojąco. Klubem, który wprowadził powrotnie ten system jest Bristol, a sektor liczy na razie… 45 miejsc stojących, zamiennych na 30 krzesełek.

Na razie kibice zobligowani są na nich siedzieć, ale w razie zmian przepisów będą jak znalazł. Ciekawą rzecz powiedział jeden z kibiców Bristolu, broniący idei powrotu do miejsc stojących. Stwierdził on, iż ludzie nie zachowują się źle na meczach, bo stoją lub siedzą, tylko dlatego, iż są idiotami lub nie. Czy będą siedzieć czy dopingować na stojąco, nic to nie zmieni. Skalę popularności idei „safe standing” zauważyli wszyscy, nawet rząd, dlatego możemy spodziewać się prędzej czy później zmian. Rewolucja rozpoczęła się, a zgubiona gdzieś po drodze „angielskość” powoli wraca do Premier League, chociaż na razie w umysłach kibiców. Od czegoś jednak trzeba zacząć, a piękny przykład dał Bristol. Chętne są kluby z Premier League, a zwłaszcza Aston Villa, gotowa przetestować powrót do trybun stojących. Miejmy nadzieję, że cała akcja przyniesie rezultaty. Parafrazując zatem cytat z kultowego „Misia” Stanisława Barei: Skrytym krewetkożercom mówimy stanowcze nie!

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama