Górnik Zabrze z wolna zjeżdża w dół tabeli. Kiedy Nawałka opuszczał go na rzecz reprezentacji, nad Ruchem Chorzów górował 9 punktami. W ostatni weekend został przez ten Ruch wyprzedzony, a jeszcze wcześniej odstawiła go Wisła. Wieczorek mówi teraz, że chyba wypadałoby dać na mszę, choć w powodzenie akcji modlitewnej wierzą tylko najgorliwsi. Generalnie, trudno nie odnieść wrażenia, że na palcach jednej ręki można by policzyć takich, którzy wierzą, że Wieczorkowi może się w Zabrzu udać.
Jednocześnie nikt – albo prawie nikt – wprost nie mówi: CZEMU.
Okazuje się, że Wieczorek nagle ma w Górniku niesamowicie ciężko. Wiatr non stop biednemu w oczy i jak tu w tej sytuacji pracować na godne wyniki? Nawet dzisiaj na łamach katowickiego „Sportu” wypowiada się Kazimierz Węgrzyn i wprost sugeruje, że Nawałka zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że teraz nie ma szans, by Górnik do niej znów doskoczył. I „albo kibice będą cały czas porównywać i przeżywać rozczarowania, albo pogodzą się, że na ten moment osiągnięcie poziomu z jesieni jest niemożliwe”.
Pytanie: dlaczego niemożliwe?
Dlatego, że Wieczorek pracuje w tak niesprzyjających warunkach, dlatego, że jest od Nawałki wyraźnie słabszym szkoleniowcem czy z jakiegoś jeszcze innego powodu? Węgrzyn wprost tego nie wyjaśnia, chociaż puszcza oko, że optowałby za pierwszą opcją, szeroko omawiając problemy kadrowe.
Ustalmy sobie na początek jedno: to zdecydowanie nie czas i nie pora, by Wieczorka odsądzać od czci i wiary albo definitywnie stawiać na nim krzyżyk. Ale ustalmy również drugie: póki co przegrał prawie wszystko, co miał do przegrania, tak wiosną, jak jesienią.
Gdy Nawałka opuszczał Górnika, ten zajmował 2. miejsce w lidze, mając 8 zwycięstw, 4 remisy i 2 porażki. Po dwóch meczach pod wodzą Bogdana Zająca dalej był na 2. miejscu. Wieczorek zaliczył dotąd w Zabrzu 7 spotkań. Wygrał dwa, te, które wygrać musiał: u siebie z Podbeskidziem i Widzewem. Przegrał dwa prestiżowe – z Piastem oraz Ruchem. Zebrał też dwa łomoty wiosną i gdyby liczyć punkty tylko za okres jego pracy w Zabrzu, Górnik byłby dziś 13. drużyną Ekstraklasy, między Podbeskidziem a Cracovią.
Sytuacja kadrowa Górnika, owszem, jest opłakana. Paweł Czado, fanatyk śląskiej piłki (którego w gruncie rzeczy czytać lubię i szanuję jego zapał), na swoim blogu pisze nawet, że w tej sytuacji Górnik nie miał prawa nawiązać walki z Legią. Cytowany wyżej Węgrzyn w zasadzie sugeruje to samo. Pytanie: czy nie warto na sprawę spojrzeć szerzej? Czy to aby na pewno jest tak, że Wieczorkowi nagle coś zabrano, z czego w komfortowych warunkach mógł korzystać Nawałka? Idąc dalej: co takiego miał Nawałka, czego Wieczorek dzisiaj nie ma, że powtórzenie tamtych rezultatów jest zdaniem wielu w tej chwili niemożliwe?
Węgrzyn wskazuje na świetną dyspozycję tercetu Sobolewski – Przybylski – Mączyński, który dziś jest już nie do odtworzenia. Tylko co tak niepowtarzalnego było w tym tercecie, za wyjątkiem tego, że Nawałka sam pięknie go podregulował i nauczył ciułać punkty? Czy to było jakieś nadzwyczajne trio, które Nawałce spadło z nieba? Kim był Mączyński, zanim trafił pod jego skrzydła? Ciśnie się na usta: nikim. Przybylski też zdążył rozegrać w Ekstraklasie setkę meczów i w tej lidze się zestarzeć (32 lata), zanim ktokolwiek dostrzegł w nim potencjał na czołówkę Ekstraklasy. Zimą z Zabrza – z ważnych graczy – odszedł wyłącznie Mączyński. Dlaczego więc tego, co Nawałka zrobił z wyżej wymienioną dwójką, Wieczorek ma nie zrobić z Drewniakiem oraz Jeżem? Czy to wiele gorszy materiał do obróbki? Jasne, teraz powiemy „znacznie gorszy”, ale przypomnijmy sobie, kim byli Przybylski i Mączyński, kiedy AN ich obrabiać zaczął.
Zaskakujące, jak wiele osób twierdzi, że Wieczorkowi wszystko w mig się w Zabrzu posypało. On sam non stop mówi o problemach kadrowych, których oczywiście – nie brakuje. Absencji jest wręcz cała masa. Ale zdaje się, że piłka nie polega na tym, żeby non stop grać w optymalnym składzie i zawsze mieć do dyspozycji zawodników w ich najwyższej formie. Jeśli ktoś tak twierdzi, to pomylił zabawy. Ta jest ciut trudniejsza.
Nawałka też po kolei tracił zawodników: Milika, Skorupskiego, Kwieka, wcześniej chociażby Pazdana. Nie trwał w krainie wiecznej szczęśliwości, w której wszystkiego miał pod dostatkiem. Nie narzekał, że wszystko mu się wali, tylko układał od nowa. A Wieczorek na to… że trzeba dać na mszę.
Jego poprzednik (skoro już tak się selekcjonera uczepiłem) jesienią wysoko zawiesił poprzeczkę – słusznie zauważa Węgrzyn, tyle że już mało kto pamięta, jak i jemu mecz po meczu rozsypywała się drużyna. Jak w październiku grał w obronie Wełnickim, Łukasiewiczem oraz Gancarczykiem. Jak ustawiał na stoperze kolejno: Pandzę z Łukasiewiczem, Pandzę z Szeweluchinem, Pandzę z Augustynem, Augustyna z Gancarczykiem i Augustyna z Szeweluchinem. Były takie mecze, kiedy Nakoulmę musiał zastąpić Mosnikovem, były też takie, że do boju musiał posłać Oziębałę, a nawet Skrzypczaka. Były.
A mimo to wiele z nich wygrywał. Wystarczająco dużo, by wspiąć się na drugie miejsce. On miał swoje problemy, Wieczorek ma swoje. Różnica jest taka, że tamten punktował, a ten nie punktuje.
Oczywiście, zaraz ktoś wyskoczy z dyżurnym argumentem – czasowym. Nawałka miał trzy lata, a Wieczorek siedem meczów plus zimową przerwę, dlatego powtarzam: nie czas go ostatecznie skreślać. Ale jednocześnie nie wypada stawiać sprawy w taki sposób, że cokolwiek jest w Zabrzu nie do powtórzenia. Wieczorek nie ma mniejszych możliwości od Nawałki. Jedyne, co może się okazać, to że ma od niego mniej czasu (cierpliwości, jaką go obdarzyły władze), albo zwyczajnie mniej trenerskich zdolności.
Wieczorek barwnie opowiada o swoich dawnych przygodach z Górnikiem, Odrą oraz Piastem. Sprawnie się tłumaczy. Gdy kiedyś w rozmowie z nim określiłem to „niechlubnym hat-trickiem” strasznie się obruszył. Teraz też ma na podorędziu wiele argumentów. Ale tu nie trzeba gadać, tylko trzeba robić. Póki co Wieczorkowi zawaliło się tylko to, co wypracował dla niego Nawałka. Pora wypracować coś samemu.
Świetny przykład po sąsiedzku – w Ruchu.
PAWEŁ MUZYKA
