Marcin Wasilewski, absolutny wyjątek w polskiej piłce, czego chyba dostatecznie nie doceniamy. Nie ma przecież drugiego aktywnego polskiego zawodnika, który byłby taką postacią dla trybun silnego europejskiego klubu. Wyprawa fanów “Fiołków” do Leicester odbiła się szerokim echem nie tylko w Polsce czy Belgii, bo filmiki i zdjęcia z tego wydarzenia zamieszczały też ogólnoświatowe serwisy. O “Wasylu”, o tym jak zaskarbił sobie szacunek ultrasów, a także o szczegółach wyjazdu na Leicester – Millwall porozmawialiśmy z Anthonym Michilsem, który organizował tamtą akcję, pod roboczym kryptonimem “Tribute to Wasyl”. Michils na meczach Anderlechtu bywa niezmiennie od 1988 roku, przez ostatnie kilkanaście lat opuścił ledwie kilka domowych spotkań, jeździ też i organizuje wyjazdy w na starcia w europejskich pucharach.
Marcin Wasilewski z braćmi Michils, Alexem, Francisem i Anthonym
– Musisz pamiętać, ze trybuny Anderlechtu zawsze najbardziej doceniały utalentowanych technicznie zawodników. Zetterberga, Scifo, a z graczy, którzy byli u nas ostatnio, choćby Biglię. Marcin jest wyjątkiem, bo został tu legendą, a było jasne już od pierwszych meczów, że delikatnie mówiąc nie wygląda na technicznie uzdolnionego gracza. Mnie osobiście też wtedy to przeszkadzało, za dużo grał łokciami, a za mało w piłkę. Prasa belgijska szybko wzięła go na celownik, zaledwie po dwóch trzech grach w Belgii zaczęto po nim jechać. Ł»e gra zbyt fizycznie, że jest przecinakiem, rzeźnikiem, wreszcie że w ogóle nie wygląda jak gracz na miarę Anderlechtu. Od tamtej pory więc Marcin zerwał stosunki z mediami, pokazał im generalne “fuck off”. Przez sześć i pół roku nie udzielił żadnego wywiadu w tutejszej prasie.
A z perspektywy czasu wiemy, że tamten “przecinak” stał się jednym z najważniejszych graczy Anderlechtu ostatnich lat. To o nim, a nie o innych śpiewacie co mecz piosenki.
Tak, za każdym razem, gdy wybija dwudziesta siódma minuta spotkania, śpiewamy o “Wasylu”. To w tej minucie Axel Witsel złamał Marcinowi nogę. Oczywiście, Standard to jeden z naszych głównych ligowych wrogów, więc tamten atak mocno zaostrzył konflikt między nami a ich kibicami. Byłem na tym meczu i choć siedziałem z drugiej strony stadionu, to przysięgam ci, że nawet ja słyszałem trzask pękającej kości. Wszyscy byliśmy załamani. Myślę, że 99 procent zawodników nie wróciłoby do futbolu po takiej kontuzji. Ale trafiło na Marcina i jego powrót stał się dla nas symbolem. To zrobiło z niego legendę w naszych oczach.
Nie zrozum mnie źle, zawsze trybuny uwielbiały go za to, że wkładał całe serce w każde starcie i walczył za trzech. Był też bardzo skuteczny pod bramką rywali, miał wyczucie i nikogo się nie bał. Ale to dzięki pozbieraniu się z tamtej kontuzji osiągnął dla nas “boski” status, stał się uosobieniem walecznego ducha, z którym także chcielibyśmy, aby utożsamiano Anderlecht. Gdy wrócił na boisko i strzelił z karnego Standardowi, przybiegł do nas, na płot wokół trybun, cieszyć się z nami. Podziękować za wsparcie, które dawaliśmy mu w czasie, gdy był kontuzjowany. To było wspaniałe. Jego ostra gra? Teraz wykonujemy nawet taniec na trybunach, w którym ostro machamy łokciami, a co ma przypominać grę Marcina w obronie. Jestem blisko z ultrasami z grupy BCS i im też bardzo imponuje podejście “Wasyla”, niejako symbolizuje to, za czym stoją. Można by to opisać jako: zero kompromisów. Jestem kim jestem, jak ci się to nie podoba, idź do piekła.
Zeszłego lata klub nie zdecydował się przedłużyć z Marcinem kontraktu, postanowił postawić na młodszych zawodników. Rozumiem politykę klubu, ale prywatnie uważam, że to był błąd. “Wasyl” nigdy nie narzekał gdy trafiał na ławkę, a nawet stamtąd mógł dać klubowi bardzo wiele, być pozytywnym elementem szatni, ważną częścią drużyny. Byliśmy akurat na wyjeździe w Lizbonie. To tam w prasie przeczytaliśmy, że Marcin został zakontraktowany przez Leicester. Ja jeżdżę do Anglii na około dziesięć do piętnastu meczów rocznie, a nigdy nie byłem na Leicester, od razu więc postanowiłem, że pojadę do “Wasyla”. Czułem też, że na pewno będzie też spora grupa osób chcąca się dołączyć. Szczególnie, że nie byłby to pierwszy tego typu wyjazd: podobnie zorganizowałem odwiedziny u Waltera Baseggio w czasach, gdy grał we Włoszech.
Ile osób chciało jechać do Leicester?
Najpierw pojechaliśmy we dwójkę na Bolton z moim bratem Aleksem, wysondować temat, sprawdzić, ile dokładnie kosztowałby cały wyjazd. Koszt dla jednej osoby zamykał się w około pięciuset euro, czyli umiarkowanie, dlatego na Millwall, z którego pewnie widzieliście filmiki, zapisało się sześćdziesiąt pięć osób. Byliśmy też 29 grudnia na Boltonie, ale wtedy Marcin nie zagrał. Tym razem pojechaliśmy już w dwa autobusy, było nas stu dziesięciu.
Jak tak dalej pójdzie, niedługo będziecie mieli w Leicester swoją trybunę.
No tak, teraz mamy zamiar jechać w marcu i znowu wygląda na to, że pojedzie więcej osób. Szczególnie, że przy okazji chcemy odwiedzić innych byłych graczy Anderlechtu, Kompany`ego i Lukaku. Wtedy jadąc do Marcina na Milwall zebraliśmy się już o czwartej rano na granicy belgijsko – holenderskiej. Anderlecht ma fanów w całym kraju, więc to było najwygodniejsze miejsce spotkania. Potem pojechaliśmy do Calais, a stamtąd już do Anglii. Mieliśmy autokar wypełniony po dach skrzynkami piwa. Jak liczyliśmy później, każdy z nas wypił po drodze mniej więcej po piętnaście butelek. Przyjechaliśmy na stadion tuż przed pierwszym gwizdkiem. W pierwszej chwili zrobiło się małe zamieszanie, bo kibice Leicester myśleli, że jesteśmy z Milwall. Potem z kolei wzięli nas za fanów z Polski. Ostatecznie jednak wszystko się wyjaśniło, a my śpiewaliśmy przez całe 90 minut. Stworzyliśmy fajną atmosferę, cały stadion dał nam później aplauz, więc chyba zrobiliśmy wrażenie. Po meczu zeszliśmy w dolne sektory trybun a Marcin wyszedł do nas. Szybko wzięliśmy go na ręce i zaczęliśmy podrzucać, było fantastycznie.
Marcin powiedział nam, żebyśmy poczekali na niego przed głównym wejściem. Wyszedł do nas z prezentami, koszulkami i butami. Dla każdego miał też czas, żeby zrobić sobie zdjęcie. W pewnym momencie to my musieliśmy już iść i go zostawić, bo za chwilę uciekłby nam autobus. Powiedziałem mu wtedy, że wpadniemy ponownie na Bolton, szczerze mi podziękował, mocno przybił piątkę. Zostawił też swój numer, żebym dał mu znać, jak będziemy znowu chcieli wpaść, to on załatwi bilety. I jak mówiłem, tym razem przyjechaliśmy ponad setką chłopa. Ja sam muszę się pochwalić, dostałem później pocztą podpisaną przez Marcina koszulkę.
Z tego co wiem, dzięki Marcinowi powstała mała zgoda pomiędzy wami, a kibicami Leicester.
Trochę tak, ale chcę zaznaczyć, że nasze wyjazdy są dla Marcina, a nie dla Leicester.
Teraz oni chcą odwiedzić was.
Niektórzy z nas chcą zostać w kontakcie z fanami Leicester, inni nie. Każdy może robić, co mu się podoba. Niektórzy chcą skupić się tylko na Anderlechcie i byłych piłkarzach Anderlechtu, za nic mieć wszystkich innych. Ale oczywiście fani “Lisów” są mile widziani w Brukseli i przyjmiemy ich dobrze. Słyszałem, że było zainteresowanie Legii Marcinem, jeśli tylko tam przejdzie, do was też przyjedziemy.
Legia to teraz raczej mało aktualny temat.
Jeśli podpisze gdzieś w Polsce, niezależnie czy w Poznaniu, Krakowie, czy jakimś mniejszym klubie, na pewno przyjedziemy, bez względu jak mała będzie to miejscowość. Nigdy nie byłem w Polsce, byłaby okazja by ją odwiedzić.
Michał Ł»ewłakow też był waszym piłkarzem. Jak go wspominacie?
Tak, grał u nas. Zaczynał na lewej obronie, potem więcej występował na prawej. Był w porządku, ale nie prezentował nic specjalnego. Okej, nic więcej. Na pewno nie należał do moich ulubionych piłkarzy, w tamtym czasie mieliśmy przecież Kompany’ego, Vanden Borre, Zetterberga, Wilhelmssona, Baseggio, Jestrovicia, Arunę…
Arunę akurat w Polsce też dobrze pamiętamy ze względu na mecze z Wisłą o Ligę Mistrzów.
Tak, wyeliminowaliśmy wtedy Wisłę i to dosyć łatwo. 3:1 w Brukseli 1:0 w Krakowie, a Aruna był gwiazdą. Pamiętam dużo mówiło się wtedy przed dwumeczem o Ł»urawskim, który był wschodzącą gwiazdą. A potem niczym się nie wyróżnił, w ogóle był nieobecny. Z Sobotą podobnie, co nie?
Co masz na myśli?
Przereklamowany, prawda? Zagrał dwa dobre mecze przeciwko jednemu z najgorszych lewych obrońców w lidze i dlatego Brugia zdecydowała się zapłacić za niego milion euro. Mają masę pieniędzy, ale zero pomysłu, jak ją wydać. Za De Bocka, tego obrońcę, zapłacili 3.5 miliona euro. Szaleństwo, możesz to sobie wyobrazić? Nie mogliśmy przestać się śmiać z tydzień, jak o tym usłyszeliśmy w Anderlechcie! A De Bock potem złapał cztery czy pięć czerwonych kartek, bo ciągle spóźniał się z wślizgami.
Czyli specjalnie szumu w belgijskiej prasie nie było, gdy Sobota przechodził do Brugii?
Nie za bardzo. Tylko, że kupują Polaka za milion. W sumie był dość anonimowy od tamtego czasu. Strzelił swoją pierwszą bramkę w dopiero piętnastym meczu. No ale potem wbił dwie kolejne, więc teraz ma swoje pięć minut. Ale ja ich nienawidzę, dla mnie to wrogowie, więc mnie mało on interesuje.
Reprezentacja Belgii?
Odpadniemy na mistrzostwach w drugiej rundzie z Portugalią. Ale to też mnie nie obchodzi, reprezentacji specjalnie nie śledzę, liczy się dla mnie Anderlecht.
Leszek Milewski
Fotografie: Anthony Michils