Reklama

Weszło retro: Wielki Brat na kolanach, czyli jak Polacy pokazali swoją miłość do ZSRR

redakcja

Autor:redakcja

10 stycznia 2014, 11:54 • 5 min czytania 0 komentarzy

20 października 1957 roku doszło do jednego z najważniejszych meczów w historii powojennej polskiej piłki. Podczas losowania grup eliminacyjnych o awans na mundial Anno Domini 1958 (w Szwecji) wylosowano w jednej grupie Polskę, Finlandię i ZSRR. Od samego początku wiadomo było, iż mecz pomiędzy Polską, a ZSRR będzie meczem podwyższonego ryzyka. Dochodziło co prawda do spotkań sportowych między krajami demoludów, ale były to dyscypliny mniej prestiżowe. Tymczasem futbol rozpalał wyobraźnię tłumu do czerwoności, był esencją uczuć narodu. Nie trudno było o zamieszki. Obawiali się tego Rosjanie oraz komunistyczne władze Polski. Próbowano manipulować europejskimi działaczami piłkarskimi tak, aby nie doszło do meczu, ale ci pozostali nieugięci.
Były to czasy, kiedy dobry wujaszek Stalin nie żył już od czterech lat, a na jaw wychodziły masowe zbrodnie okresu jego rządów. W Polsce doszło do tzw. “Odwilży gomułkowskiej”, która wprowadziła pewną liberalizację systemu politycznego w Polsce, a część represjonowanego duchowieństwa oraz więźniów politycznych opuściła więzienia. Wydarzenia te były następstwem wielu czynników, w tym zmiany rządów w ZSRR, ujawnienia tajnego raportu Nikity Chruszczowa potępiającego rządy “zbrodniarza Stalina”, a także śmierci Bolesława Bieruta w Moskwie, chociaż ta nadaje się bardziej do “Sensacji XX wieku” Bogusława Wołoszańskiego.

Weszło retro: Wielki Brat na kolanach, czyli jak Polacy pokazali swoją miłość do ZSRR

Dużo działo się także w Polsce – PRL miał za sobą “Wydarzenia poznańskie”, a w PZPR doszło do tarć i zmiany władzy – do głosu doszła frakcja pod przywództwem Władysława Gomułki. W latach tych zaczęło się coraz więcej mówić – oczywiście po cichu – o zbrodniach katyńskich, a także osławionym “Procesie Szesnastu”, który był komunistyczną pokazówką mającą na celu skazanie przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, a także pokazanie światu, jak wielka siła drzemie w ZSRR. Wiele wybitnych jednostek w tym generał Leopold Okulicki, zapłaciło za swój patriotyzm życiem.

Ł»yjący świadkowie tamtych zdarzeń opowiadają, że piłkarze “Sbornej” mieli gigantyczny strach i przerażenie w oczach, gdy wybiegli na murawę Stadionu Śląskiego. Przywitał ich ryk 100 tysięcy polskich gardeł, które zatrzęsły stadionem podczas śpiewania hymnu. Podczas meczu wszyscy gwizdali na Rosjan. Ten jeden raz naród polski pozostający pod protektoratem ZSRR mógł w jasny sposób pokazać, co myśli o Wielkim Bracie. Reprezentacja ZSRR była w tym czasie jednym z najlepszych zespołów świata, z wielkim Lwem Jaszynem w bramce. Jaszyn do dzisiaj oprócz czeskiego bramkarza Frantiska Planicki uznawany jest za golkipera wszech czasów. Polska potęga piłkarska natomiast dopiero się rodziła, a jej apogeum miało nadejść w latach 70. wraz z erą sukcesów Kazimierza Górskiego. W drużynie Rosji grali także tacy znakomici zawodnicy, jak Strelcow czy Iwanow.

Było to spotkanie rewanżowe w ramach eliminacji do mistrzostw świata, w meczu u siebie Rosjanie pokonali gładko Polaków aż 3:0. Kadra Polski nie wybiegła jednak wtedy w komplecie. Zabrakło m. in. Ernesta Pohla (nie zagrał także w Chorzowie i w Lipsku, o czym później), Gerarda Cieślika i Lucjana Brychczego. Polska pozbawiona swoich najlepszych żądeł z kretesem poległa w Moskwie w czerwcu 1957 roku. Rewanż w Chorzowie to jednak zupełnie inna już historia. Polski naród, zmęczony okresem represji i bzdurnej komunistycznej indoktrynacji szczerze nienawidził Rosjan, ale nie mógł pokazać tego oficjalnie, takie to były smutne czasy. Polakom pozostawał jedynie sport, oczywiście nie wolny od propagandy ZSRR, ale murawa lub bieżnia weryfikowały wszystko, bez podtekstów politycznych.

Cztery lata wcześniej zarządzono powszechną żałobę z powodu śmierci Stalina, ale ludzie pod pozorną maską smutku cieszyli się w środku jak dzieci. Tak samo jak na Stadionie Śląskim, gdzie doszło do wydarzenia wiekopomnego. Spotkaniu temu towarzyszy wiele fascynujących anegdot, a jedna z nich mówi, że przed meczem piłkarzy mobilizował selekcjoner Henryk Reyman, legenda Wisły Kraków oraz podpułkownik wojska polskiego. Reyman opowiadał o walce z Bolszewikami oraz “Cudzie nad Wisłą”, a graczy motywował słowami: – Nie mamy czołgów ani dział, ale mamy nasze gorące polskie serca. Polacy wybiegli na murawę, jakby mieli zagrać o życie. De facto zagrali o coś większego – o dumę i godność całego narodu. Kapitanem naszej reprezentacji był w tym meczu Gerard Cieślik, dokooptowany w ostatniej chwili na wniosek jednego ze szkoleniowców Ewalda Cebuli.

Reklama

Pierwsza bramka dla Polaków padła dwie minuty przed przerwą, a znakomitą sytuację wykreowaną przez Brychczego i Kempnego wykorzystał właśnie Gerard Cieślik. Ten sam piłkarz podwyższył na 2:0 pięć minut po przerwie, kierując piłkę do bramki Jaszyna po podaniu Brychczego. W powszechnej opinii “Kici” oraz nieżyjący już Gerard Cieślik rozegrali jedne z najlepszych meczów w karierze, a ten drugi został prawdziwym bohaterem narodowym. W bramce błyszczał Edward Szymkowiak, który ponoć popłakał się po meczu ze szczęścia, a także wzruszenia – jego ojciec został zabity w lesie katyńskim. Na pieńku z Rosjanami miał także Cieślik, który siedział w sowieckim obozie dla jeńców, po tym jak uciekł z wojsk Wehrmachtu. Przed zsyłką na Sybir uratowało go tylko wstawiennictwo innego piłkarza Teodora Wieczorka. Wynik 2:0 utrzymywał się aż do 79. minuty, kiedy kontaktową bramkę zdobył Iwanow, ale na tym się skończyło. Polacy wygrali 2:1, a radość piłkarzy i publiczności nie znała granic.

Polacy na mundial jednak nie pojechali. Według obowiązujących wtedy przepisów rozegrano trzeci dodatkowy barażowy mecz pomiędzy zwycięzcami grupy (Polacy i Rosjanie zdobyli po 6 punktów, a nie liczyła się wtedy różnica bramek), oczywiście na “neutralnym” terenie, w komunistycznym Lipsku. Piłkarz “Sbornej” dopingowały tysiące stacjonujących tam radzieckich żołnierzy, a Polacy grający bez Edwarda Szymkowiaka w bramce przegrali 0:2 i na mistrzostwa nie awansowali. Na zawsze pozostało jednak wspomnienie chorzowskiej wiktorii, która wraz z upływem lat urosła do rangi kultowej. To nie był zwykły mecz piłkarski. To była jawna manifestacja polskości, erupcja nienawiści do ZSRR. Ten jeden jedyny raz jak najbardziej legalna. Radziecki Wielki Brat jeszcze wiele lat miał mieć na Polskę swoje złowrogie oko, ale wtedy 20 października 1957 roku padł na kolana.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...