O abstrakcyjnych metodach trenera Krasnożana, spaghetti bez sosu, drogich mieszkaniach, ustawkach pod blokiem, walce o utrzymanie z Borysiukiem, kłótniach z lekarzami, zainteresowaniu z Krasnodaru lidze rosyjskiej i kontuzjach – między innymi te tematy poruszyliśmy w dłuższym wywiadzie z Maćkiem Rybusem. Skrzydłowy Tereka ma to do siebie, że odzywa się rzadko – sam przyznaje, że brakuje mu zainteresowania mediów – ale jak już się wypowie, to jest co poczytać. Pierwszy dłuższy wywiad z byłym legionistą na temat realiów rosyjskiej piłki. Realiów – dodajmy – momentami dość brutalnych.
Od kiedy wyjechałeś do Rosji, bardzo mało się o tobie pisze, też z powodu kontuzji. Jeden wywiad na półtora roku – taka liczba kontaktów z mediami ci odpowiada?
Nasz klub nie należy do najbardziej medialnych. Nie ma porównania z Legią – na treningach pojawia się tylko jeden dziennikarz i to ze strony klubowej. Wszystko przez te odległości, bo nikomu się nie będzie chciało ciągle latać z Moskwy do Kisłowodzka. Dopiero na meczach wygląda to trochę lepiej. Pogmatwana sprawa… Gramy w Groznym, mieszkamy w Kisłowodzku i powiem szczerze, że brakuje mi zainteresowania mediów i tych wszystkich wywiadów. Ten jest pierwszym od bardzo dawna. To znaczy… Może nie tyle brakuje, ale jest po prostu inaczej. Wiadomo, jak było w Legii. Po każdym meczu albo ktoś prosił o komentarz, albo dzwonił, a teraz telefon odzywa się praktycznie tylko wtedy, kiedy strzelę gola, co stało się dawno, albo ewentualnie po kontuzji.
Brakuje ci tej całej europejskiej otoczki w Tereku?
Brakuje profesjonalizmu, wiadomo… To znaczy pieniądze zawsze są na czas, z tym nigdy nie ma problemu, ale najbardziej zraziłem się po kontuzji. Liczyłem, że dojdę do siebie w dwa miesiące, a potrzebowałem czterech. Straciłem dużo meczów, ale ważne, że wytrzymałem po 90 minut trzech ostatnich kolejkach i poszło w miarę dobrze. Ta absencja mocno się na mnie odbiła, ale na szczęście udało się wyjechać na leczenie do Niemiec, bo inaczej byłoby ciężko.
Da się wysiedzieć w Kisłowodzku mając kontuzję?
No, nie bardzo. Gdy ktoś łapał kontuzję za trenera Czerczesowa, to od razu leciał do swojego kraju. Tak było w przypadku mojego poprzedniego urazu, gdzie obyło się bez operacji, a rehabilitowałem się bez problemu w Krakowie u Filipa Pięty. Teraz po meczu z Dynamem ciężko było coś wykryć – wiadomo, świeży uraz – ale poleciałem do Warszawy i wyszło zerwane więzadło z odpryskiem kości. Dostałem zwolnienie od lekarza reprezentacji, pojechałem się leczyć do Krakowa i zaczęły się telefony z Tereka, że muszę wracać, bo dowiedzieli się po trzech dniach, że nie jestem z reprezentacją, tylko leczę się na własną rękę. Tłumaczyłem, co wyszło na USG, ale jakoś mi nie uwierzyli. Kazali mi jechać na konsultację do Moskwy, ktoś mnie tam odebrał na lotnisku i okazało się, że po dwóch godzinach mamy lot do Kisłowodzka. Nie spodziewałem się, jechałem tam wkurzony i przy trenerze kłóciłem się z naszymi lekarzami. Niefajna sytuacja. Prosiłem, żeby gdzieś wyjechać, bo przecież nie udawałem, a tu trener na początku mnie pyta, czy chcę jeszcze grać dla Tereka. Brakowało mi wsparcia. Po rozmowie z prezesem poleciałem do Niemiec, gdzie potwierdziła diagnoza sprzed kilku tygodni w Warszawie.
Sama opieka medyczna jest u was na tragicznym poziomie?
Trochę się polepszyła, ale jak przychodziłem, była w bardzo słabym stanie. Teraz pojawiają się jakieś maszyny do odnowy, nowy doktor z Lokomotiwu… Ale na pewno tego brakuje. W profesjonalnym klubie powinno to wyglądać dużo lepiej.
Trudno się dziwić, że wyjeżdżając do Tereka, mówiłeś, iż nie jest to klub twoich marzeń, co swoją drogą nie spodobało się trenerowi Czerczesowowi.
Chyba dobrze, że tak powiedziałem. Jestem ambitny i nie chce grać do końca w takim klubie. Dziwię się, że trenerowi się to nie spodobało, bo sam pewnie nie chciałby do końca kariery prowadzić Tereka.
Ale przyznasz, że liczyłeś, iż na tym etapie kariery będziesz już grał w innym klubie.
O formę sportową jestem spokojny, ale może gdyby nie te urazy, to faktycznie byłbym gdzie indziej. Pojawiały się różne zapytania, ale nikt nie weźmie kontuzjowanego. Muszę od nowa budować pozycję. Może jak się przypomnę i rozegram wszystkie mecze na wiosnę, to znowu coś się urodzi. Czy narzekam na Tereka? Nie, nie o to chodzi. Póki grasz i trenujesz, nie ma na co narzekać, ale kiedy leżysz kontuzjowany w łóżku i nie wiesz, co będzie dalej, to jest słabe.
Mówisz, że może coś się urodzi, jeśli wrócisz do gry. A co się rodziło wcześniej? Pod kątem kroku w przód interesowałyby cię pewnie tylko moskiewskie kluby, ewentualnie Zenit.
W górę idą też kluby z Krasnodaru. Budują dwa fajne stadiony i z tego, co mówili mi Mario i Artur, mają profesjonalne bazy, wszystko wygląda profesjonalnie i walczą o puchary. Może w Polsce nazwa „Krasnodar“ nie robi furory, ale naprawdę… Od strony sportowej wygląda to fajnie. Czy taki transfer byłby realny? Mario był na meczu w Krasnodarze, gdy przegraliśmy 2:3, i mówił, że wpadłem Kubani w oko. Zagrałem, wydaje mi się, fajny mecz i parę pytań się pojawiło. Teraz, jak będę dobrze grał, oferty na pewno zaczną schodzić. Zostało mi półtora roku kontraktu, więc lato to dobry okres, żeby odejść. Ale już dostaję sygnały, że chcą zaproponować mi nową umowę.
Właśnie miałem o to pytać, bo nie widać po tobie wielkiego entuzjazmu.
Powiedziałem wstępnie dyrektorowi sportowemu, że… No, nie palę się do tego za bardzo. Ale to na razie luźne rozmowy, nic oficjalnego. Wspominali też, że mógłbym przedłużyć o rok, by Terek więcej zarobił na transferze, ale z drugiej strony rosnąca cena może odstraszyć inne kluby. Musimy to z Mariem dobrze przemyśleć.
Rozmawiamy tylko o Rosji. Inne kierunki wykluczasz?
Na Zachód z Rosji raczej się nie wyjeżdża. Prędzej odwrotnie. Chyba byłoby ciężko… Przez te wygórowane ceny zbyt wielu skautów też tu raczej nie przyjeżdża. Wyjazd na Zachód raczej odpada. Chyba że naprawdę bardzo bym się komuś spodobał. Nie wiem też, jaką Terek krzyknąłby cenę, bo nie przypominam sobie, by ktoś odszedł stąd za kilka milionów euro. Prowadzą raczej inną politykę.
Podsumowując – nie ma szans, byś przedłużył ten kontrakt.
Mam informacje, że klub chce mnie sprzedać. Ale za ile i kiedy – nie wiem.
Temat transferu do któregoś z moskiewskich klubów faktycznie się pojawił czy to tylko spekulacje?
Nie, nie. Też to czytałem. Wiadomo, jak to wygląda. Dziennikarze przeczytają jakiegoś newsa z Rosji i robią w Polsce wielkie halo. Może ktoś o mnie pytał z Dynama Moskwa, ale nic więcej. Jestem jednak spokojny. Kiedy zdrowie dopisuje, potrafiliśmy sobie radzić na totalnym luzie z silnymi przeciwnikami. Mamy naprawdę dobrą drużynę. Szkoda tylko, że znajdujemy się w takim miejscu. Ł»al, że po historycznym sezonie – gdy zajęliśmy najlepsze miejsce w dziejach klubu – zwolniono trenera Czerczesowa. Gdyby nie to, dziś walczylibyśmy o puchary. Popatrz na Amkar… Zawsze biją się o utrzymanie, przejął ich Czerczesow i zajmują szóste miejsce. A nie ma tam tak wielkich pieniędzy jak w Tereku. Nawet dziś czytałem na jakiejś rosyjskiej stronie, że uznali go najlepszym trenerem rundy.
Z jego następcą mieliście wesoło z tego, co opowiadał Maciek Makuszewski.
Nie no, ten to dopiero… Za dużo u niego nie pograłem przez kontuzję, ale pamiętam obozy w Austrii. Zero biegania, wszystko bez piłek. Totalny brak przygotowania fizycznego i biegowego. Sama taktyka. Uczył nas takich rzeczy, jakie przekazuje się dziesięciolatkom. Codziennie półtorej godziny teorii. Przesuwał magnesikami na tablicy i tłumaczył takie podstawy, które zna absolutnie każdy. Pracował z nami cztery miesiące.
Nie reagowaliście, widząc, że to nie ma prawa pójść w dobrym kierunku?
Każdy przysypiał na tych odprawach i wszystkich to drażniło, ale nikt nie odważył się powiedzieć: „trenerze, tego jest za dużo, tego brakuje i źle się czujemy fizycznie“. Tak było podobno w Kubani, gdzie zawodnicy po trzech miesiącach powiedzieli prezesowi, że już nie wyrabiają z tą teorią. Słyszałem, że za to go zwolnili, ale nie wiem, czy to prawda. Mnie najbardziej zawiódł tym pytaniem, czy dalej chcę reprezentować barwy Tereka. Śmieszne. Mam kontuzję, a ten mnie pyta, czy chcę grać… Naprawdę, niepoważne. Bardziej kłóciłem się z lekarzami, trener niby się przysłuchiwał, ale też coś dorzucił. Powiedziałem mu, że mogę się nawet leczyć na końcu świata. Przecież to logiczne, że nikt nie weźmie kontuzjowanego. Tak przebiegała ta rozmowa. Naprawdę, szkoda gadać. Na szczęście przyszedł nowy szkoleniowiec, charakterny, bo tamten nie potrafił nawet krzyknąć. „Komor“ go zresztą porównał do jakiegoś polskiego trenera… Hmm… Nie jestem pewny, ale chyba do Marka Motyki. Ten nowy, Rahimow, wprowadził w każdym razie podobne treningi jak u Czerczesowa, ale wziął ze sobą trenera od przygotowania fizycznego. Chorwata, który pracował w Liverpoolu i Bayernie. Wcześniej widać było z trybun, że koło 60. minuty odcinało chłopakom prąd, a teraz już w pierwszym meczu wytrzymywaliśmy fizycznie, z Zenitem też nie poszło źle, a na koniec ograliśmy Tomsk. Już nam zapowiedzieli, że najbliższe obozy będą bardzo ciężkie i niektórzy mogą nawet umierać.
U Czerczesowa też podobno tak było.
Tak, i to nie tylko na obozach, ale też w tygodniu. Przeskok był ciężki, ale potem w meczach nie czuło się zmęczenia. Tak samo gra teraz Amkar. Sprawdź, ile zdobyli bramek w końcówkach. Tak, jak my za Czerczesowa. Każdy mógł coś na niego powiedzieć pod nosem, ale skoro przynosiło efekty…
A propos Amkara… Zaskakuje cię, jak dobrze radzi sobie tam Janusz Gol?
Nie, to dobry piłkarz, wysoko ceniony wśród defensywnych pomocników Rosji, ale gra w sumie tak jak w Legii. Tylko widocznie tam woleli postawić na kogoś innego. Czerczesow z kolei, jak już się do kogoś przekona, to ufa mu bardzo długo. Przekonaliśmy się o tym z „Komorem“.
Gdy wychodziłem na miasto, denerwowałem się, że pojawią się zdjęcia – wywiad z Rybusem >>
Dopuszczasz w ogóle do siebie myśl o spadku?
Nie, bez szans. Gadaliśmy właśnie z chłopakami, że z taką drużyną to nierealne. Będziemy walczyć o bezpieczne miejsce z Wołgą i śmiałem się z Ariela, że szykuje mu się kolejny spadek. Tak na serio, dobrze, że zmienił klub. Lepiej zagrać te 11 meczów na wiosnę niż dalej siedzieć w rezerwach. Na pewno nie wyjdzie mu to na gorsze, ale liczę, że to my zajmiemy wyższe miejsce. Dwie drużyny spadają, dwie grają w barażach. Na razie wydostaliśmy się na miejsce barażowe. Mamy pięć punktów straty do Wołgi, a w perspektywie mecz z nimi u siebie. A kto zleci? Wydaje mi się, że Tomsk i – jeżeli nic się nie zmieni – Anży. Dla nas spadek byłby totalnym dramatem. Dziewięciogodzinne podróże samolotem aż pod Japonię… Nie wyobrażam sobie.
Nie masz wrażenia, że Rosja to – abstrahując od kasy – najbardziej niedoceniana liga w wielu krajach? Jak Gol poszedł do Amkara, wielu potraktowało to jako kompletne zesłanie i przypuszczało, że zupełnie zniknie. W przypadku Jędrzejczyka też dało się wyczuć spore rozczarowanie na zasadzie: „gdzie on w ogóle idzie?”.
Niech ci ludzie przyjadą i zobaczą, jak to wygląda od środka. Infrastruktura nie stoi jeszcze na takim poziomie jak w Polsce i wiele stadionów jest bardzo starych, ale wszystko idzie do przodu. Terek ma chyba aktualnie najlepszy obiekt w Rosji, bo kluby moskiewskie nie mają gdzie grać. Łużniki są remontowane i muszą grać na sztucznych murawach na małych, szkolnych stadionikach. Dziwne, że takie bogate kluby nie mają normalnych stadionów. Ale Rosja – tak myślę – i tak staje się Polakom bliższa, od kiedy gra nas tu aż tylu. Możecie kiedyś przyjechać do Groznego, tylko nie wiem, jak tam dotrzecie, bo może być ciężko.
A Terek to przy zdrowym trenerze jaki poziom? Dolna połówka Bundesligi?
Musielibyśmy się sprawdzić w pucharach. Nieraz gramy na obozach z mocnymi niemieckimi klubami i nie odstajemy. Nie wiem, naprawdę… Popatrzmy na inne rosyjskie drużyny. Anży ma u nas ostatnie miejsce, a wychodzi z grupy Ligi Europy. Kubań i Rubin, który dołuje, też sobie radzą. Chyba tak daleko od tej Europy nie jesteśmy.
Dziwi cię, że niektórzy piłkarze z Ekstraklasy boją się wyjazdu do Tereka, jak Nakoulma?
Przylatywał dwa razy na obozy w Austrii, trenował z nami i niby wszystko było dogadane, ale chciał podwyżki, na którą nie zgodził się klub. Negocjacje. Ale – szczerze mówiąc – nie widziałem u niego wielkiego przekonania. Cały czas opowiadał o ofertach z Francji i może nie przyjechał na siłę, bo chciał zobaczyć, jak to u nas wygląda, ale ostatecznie się nie dogadali… O, zapomniałem o tym powiedzieć – w Tereku nie mamy np. takiej normalnej szatni, jak w Polsce. Klub wynajmuje pensjonat, dostajemy dwuosobowe pokoje, posiłki, a kto chce, może nawet tam mieszkać. W praktyce spędzamy tam całe dnie i jak wracamy do domu, to od razu idziemy spać lub gadamy z rodziną. Więc widzisz… No, nie ma rozrywek, nie ma… Trzeba przyjechać i to zobaczyć. Kiedyś nawet gadaliśmy z „Makim“, że musimy tu kogoś zaprosić na tydzień z kamerą, by to wszystko nakręcił i pokazał w Polsce. Wyszedłby naprawdę ciekawy film. O, a z Machaczkały zapamiętałem czołg jadący normalnie po ulicy.
Atmosfery chyba też nie macie, skoro nawet nie wybudowali wam szatni.
Umawiamy się o danej godzinie na odjazd sprzed bazy na trening, czasem mijamy się na schodach lub w środku na kawie, ale na ogół witamy się dopiero w autokarze i trochę mi brakuje takiej normalnej szatni. Atmosferę bardziej czuć na obozach. Wspólne posiłki, odnowa, wyjścia na miasto – wtedy nie ma z tym problemu. Poza tym tworzą się raczej grupki. Europejczycy osobno, Czeczeńcy osobno, Rosjanie osobno, a Brazylijczyków jest chyba z ośmiu, więc chodzą własnymi ścieżkami. Ja na nikogo się nie zamykam, ale najbardziej – poza Polakami – trzymam się z Jonnym Legaerem i Juhanim Ojalą. Dobry kontakt mam też z Ismailem Aissatim. Ale co mogę powiedzieć… Nie żyje się tam łatwo. Kisłowodzk to nie Warszawa. Raczej „polskie“ miasto sprzed 30 lat. Blok, w którym wynajmuję mieszkanie, też nie najwyższej jakości. Daleko mu do tych z Wilanowa. W środku niby wszystko fajnie zrobione, spokojnie da się żyć, ale raz się budzę o trzeciej w nocy, patrzę przez okno, a tam się pruje pięciu na pięciu. Chyba jakaś ustawka. Totalnie pijani. Ceny też totalnie zawyżone, bo za to, ile płacę w Kisłowodzku, tutaj znalazłbym apartament w centrum Warszawy.
Pięć tysięcy?
Pięć i pół. A uwierz, luksusu tam nie ma. Wiedzą jednak, że piłkarz musi gdzieś mieszkać, więc chcą zarobić. To zresztą jedyne miejsce, gdzie nas w Kisłowodzku rozpoznają. Czasem taksówkarz, słyszy akcent i pyta, skąd jesteśmy. Z Polski. A, to pewnie piłkarze, tak? Ale to tyle. Niby codziennie przejeżdżamy przez centrum na stadion, ale nikt szczególnie nie zwraca na nas uwagi. Przez półtora roku nie dałem tam ani jednego autografu. Co innego w Groznym.
Sanatorium.
Dokładnie. Kurort i masa sanatoriów. Raz w trakcie rehabilitacji chciałem pójść popływać, to wysłali mnie na jakiś stary basen w ukraińskim sanatorium. Jak tam wszedłem… Masakra. Wszystko stare, tynk odpada, pod prysznicami grzyby, woda tak nachlorowana… Ale trochę popływałem. Na początku narzekałem też na jedzenie, bo serwowali dania typowo rosyjskie, mocno ociekające tłuszczem. Teraz, z nowym trenerem od przygotowania fizycznego, trochę się polepszyło. Ale „spaghetti“ to dla nich sam makaron, bez sosu. Dopiero potem dobierasz kurczaka, którego jemy codziennie. Cały czas to samo, w kółko.
Powiem ci, że nie zrobiłeś Terekowi tym wywiadem wielkiej reklamy (śmiech).
Mam cierpliwość. Cieszę się, że gram w piłkę i niczego więcej nie potrzebuję. Mówię, jak jest. Przecież nie będę oszukiwał, bo potem ktoś przyjedzie i się zdziwi.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK