Rosyjski futbol, ten w wydaniu poradzieckim, nie wychował wielu lepszych piłkarzy. Ze Spartakiem Moskwa nie raz, nie dwa zadziwiał całą Europę, a popis swoich umiejętności zdarzyło mu się dać także na polskich boiskach. Poza tym dusza towarzystwa, chłopak do tańca i do różańca, z dość luźnym podejściem do wykonywanego zawodu. Mimo to zawsze skuteczny i efektowny, dlatego przeciągły okrzyk „Ilja Cymbalar”, wzbogacony gromki brawami, był na Łużnikach częstym zjawiskiem. Po zakończeniu kariery trochę przepadł, nie było o nim tak głośno, jak o innych rosyjskich piłkarzach jego epoki. Przynajmniej do minionej niedzieli, kiedy świat obiegała najgorsza z możliwych wiadomości.
Spartak Moskwa w latach 90. był bezsprzecznie jedną z czołowych drużyn Europy. Nazwiska takich piłkarzy, jak Czerczesow, Karpin, Onopko, Tichonow czy Alejniczew znali wszyscy. Jednak zdaniem Wasilija Utkina, bardzo popularnego w Rosji komentatora, numerem jeden w tamtej ekipie był właśnie Cymbalar. Talentem wprost bił po oczach, imponował szybkością, zadziwiał wszechstronnością. Nieobca była mu sztuka dryblingu, dzięki któremu przewiózł niejednego przeciwnika. Perfekcją swoich podań przewyższał resztę o co najmniej klasę. W 1993 roku z jego umiejętnościami zapoznali się piłkarze poznańskiego Lecha. W meczach decydujących o awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów przyszło im zmierzyć się ze Spartakiem Moskwa, który już w pierwszym spotkaniu wskazał im miejsce w szeregu. Cymbalar bramki co prawda nie strzelił, ale obrońcom Lecha i tak zapisał się w pamięci.
Tamten Spartak, oparty na rodzimych zawodnikach, był jednym z najsilniejszych w historii klubu. Cymbalar do Moskwy przeniósł się w 1993 roku z rodzinnej Odessy, gdzie bronił barw miejscowego Czernomorca. Rok wcześniej zdobył z tym klubem pierwszy w historii Puchar Ukrainy. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że gra o naprawdę wysoką stawkę rozgrywa się w stolicy Rosji. W tak zwanym międzyczasie Spartak odzyskiwał mistrzowski tytuł i szykował się do podboju Europy. Władze klubu chciały wzmocnić zespół, a Cymbalar był dla nich transferowym priorytetem. Skoro więc dwoje chciało naraz, to porozumienie osiągnięto bardzo szybko.
Lata 1993-94 to dominacja Spartaka w lidze i niepowodzenia na europejskiej arenie. Klub co prawda bez problemu awansował dwukrotnie do fazy grupowej Ligii Mistrzów, ale tam nie zdołał ugrać nic poza trzecim miejscem. Na domiar złego kolejny sezon zakończył za plecami Ałaniji Władykaukaz i Lokomotiwu Moskwa, co uznano za dużą porażkę. Cel na kolejne rozgrywki był więc prosty – odzyskać to, co utracono. Piłkarze Spartaka stanęli na wysokości zadania, ale nikt nie przypuszczał, że dojdzie do tego w tak dramatycznych okolicznościach. Na koniec rozgrywek Spartak i broniąca tytułu Ałanija miały na koncie dokładnie 72 punkty. Zgodnie z regulaminem o mistrzostwie miał zadecydować dodatkowy mecz rozegrany w Sankt Petersburgu. Zespół z Moskwy wygrał 2:1, a wynik meczu otworzył nie kto inny jak Cymbalar.
Ale sezon 95/96 to przede wszystkim wspaniała gra Spartaka w Lidze Mistrzów. Rosjanie przeszli jak burza przez fazę grupową, dwukrotnie odprawiając z kwitkiem między innymi Legię Warszawa. Pogromcę znaleźli dopiero w ćwierćfinale, gdzie nie sprostali francuskiemu Natnes. Cymbalar prze całe rozgrywki był wiodącą postacią swojego zespołu, a w wygranym 4:1 meczu z Rosenborgiem zdobył nawet całkiem ładną bramkę. Zresztą, do strzelani goli nieprzeciętnej urody miał wyjątkową smykałkę. Przed szereg od zawsze wysuwa się ten z meczu Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt w sezonie 1998/99.
Dobra gra w klubie siłą rzeczy musiała zaowocować powołaniem do reprezentacji. Co ciekawie, ten wątek przez wiele lata pozostawał najbardziej problematycznym w całej karierze Cymbalara. Gwiazdor Spartaka najpierw grał dla Ukrainy, ale po zaledwie trzech występach, przefarbował się na Rosjanina. O powodach nigdy nie chciał mówić, lecz te dla większości są zapewne znane. Rosjanie najzwyczajniej w świecie mieli wtedy silniejszy zespół, a skrzydłowego skusiła wizja ewentualnych sukcesów.
Okazja do spełnienia marzeń nadarzyła się na Euro 96. Rosjanie oddelegowali na turniej silny zespół, który w założeniu miał być największą niespodzianką imprezy. Skończyło się jednak na totalnej klapie i marnym punkcie wywalczonym w spotkaniu Czechami. Cymbalar, choć trafił do siatki w meczu z Włochami, był mocno zawiedziony. Turniej nie wyszedł mu tak, jak tego oczekiwał. Zresztą, jego kariera reprezentacyjna nie była mimo wszystko dość uboga. 28 spotkań to niewiele jak na zawodnika tej klasy. Najlepsze z nich rozegrał w 1999 roku na Parc des Princes, kiedy to Rosjanie wygrali 3:2 z ówczesnymi mistrzami świata. Decydującą bramkę strzelił Walerij Karpin, rzecz jasna po podaniu Cymbalara.
Chociaż Karpin zrobił mimo wszystko większą karierę niż jego kolega z reprezentacji, to w licznych zestawieniach wyżej stawiano potencjał Cymbalara. Ten jednak z różnych powodów przez wszystkie lata gry w piłkę nie wyściubił nosa poza Rosję i Ukrainę. Swoją szansę zmarnował na własne życzenie. Najlepiej podsumował to ceniony komentator Wasilij Utkin, który sporządził ranking 20 najlepszych Rosyjskich piłkarzy. Cymbalar znalazł się w nim na 3 miejscu, przed Karpinem, Arszawinem, Onopką czy Alejniczewem. – Najbardziej utalentowany piłkarz ze wszystkich, którzy w ciągu 20 lat grali w reprezentacji Rosji. Przy tym postać nie tragiczna, tylko dramatyczna. Ilja Cymbalar mógł i powinien stać się gwiazdą europejskiej piłki, i to bez żadnych zastrzeżeń. Ale futbol to praca twórcza, nie wojskowa służba i nie kariera dyplomatyczna, gdzie rangi i tytułu przychodzą wraz ze stażem pracy. Tutaj szansa może być bardzo przelotna, a może nie być jej w ogóle.
U Cymbalara szansa pojawiła się kilka razy. Swego czasu mocno zabiegał o niego Real Madryt, ale władze klubu nie potrafiły porozumieć się ze Spartakiem. Później pojawiało się zainteresowanie Arsenalu, a przebojowy skrzydłowy, wraz z dyrektorem sportowym moskiewskiego klubu Grigorijem Jesaulenką, spędził nawet tydzień w ośrodku treningowym Londyńczyków. – Testy były organizowane w 1998 roku. Parę razy rozmawiałem z Wengerem na tyle, na ile pozwolił mi mój angielski. Arsen zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku, ale ostatecznie okazało się, że wcale nie. Kosa trafiła na kamień na etapie negocjacji – opowiadał po latach rosyjskim mediom.
Zdecydowanie największe zainteresowanie wyrażało jednak rzymskie Lazio. Włosi byli gotowi wziąć Cymbalara tak jak stał, lecz ten odmówił z dość prozaicznego powodu. W swoim rankingu Utkin napisał, że piłkarz nie zgodził się na transfer, ponieważ klub nie chciał wraz z nim pozyskać jego kumpla, Jurija Nikiforowa. Władze Lazio nie pozwoliły wejść sobie na głowę i skierowały swój wzrok w stronę opcji rezerwowej, która nazywała się Pavel Nedved. Co było potem – wiadomo.
Sam Cymbalar podobne opinie na temat niedoszłego transferu nazwał wyssanymi z palca. Przekonywał, że był gotowy na wyjazd do Włoch, ale na przeszkodzie znów stanęły relacje między klubami. Dlatego zdecydował się kontynuować karierę na wschodzie Europy. W Spartaku grał do 1999 roku. Z klubu odszedł jednak skłócony z trenerem Olegiem Romancewem, który miał sporo zastrzeżeń do jego zaangażowania. Niechciany spakował majdan i przeniósł się do Lokomotiwu, a następnie do Anży. Z tym ostatnim klubem odbył swoją trzecią wycieczkę do Polski. W 2001 roku zespół Machaczkały mierzył się w 1. Rundzie Pucharu UEFA z Glasgow Rangers. Szkoci odmówili wówczas przyjazdu do Dagestanu, więc mecz rozegrano na neutralnym terenie, w Warszawie. Tym razem Polska nie była jednak szczęśliwa dla Rosjanina, bo jego drużyna przegrała 0:1, a on sam w protokole meczowym znalazł się wyłącznie dzięki żółtej kartce.
Ostatnie lata kariery generalnie nie były dla Cymbalara zbyt udane. Coraz częściej doskwierały mu kontuzje, odnawiały się stare urazy. Jako, że leczenie w Rosji nie stało na najwyższym poziomie, jeszcze bardziej zaczął żałować niedoszłego transferu do Lazio. Wyszedł bowiem z założenia, że zachodni lekarze z pewnością znaleźliby rozwiązane dla jego wszystkich problemów. Ostatecznie karierę zakończył już w wieku 33 lat i niemal z marszu zaczął trudnić się trenerką. Pracował z rezerwami Spartaka, w moskiewskich Chmikach czy Szyniku Jarosław. Ławkę trenerską porzucił w 2010 roku. Postanowił wrócić do Oddesy i tam wieść spokojne życie. Na przeszkodzie stanęły jednak problemy z sercem. Jego świeczka dopaliła się 29 grudnia. Miał niespełna 45 lat.
Dla ludzi z jego pokolenia był to oczywisty szok. Cymbalar przez całe lata dał się bowiem poznać jako bon vivant i swawolnik, człowiek skory do zabawy zawsze i wszędzie, a takich darzy się szczególną sympatią. – To był naprawdę boski piłkarz. Z jedną tylko wadą: jeśli po powrocie z wyjazdu żona nie czekała na niego przy trapie samolotu, to na pierwszym treningu próżno było na niego czekać. Dlatego nigdy nie czekałem – opowiadał Wiktor Prokopienko, który prowadził Cymbalara w Czernomorcu.
Prokopienko nigdy nie ukrywał, że jego podopieczny lubił różnego rodzaju biesiady i za kołnierz raczej nie wylewał. Dość powiedzieć, że swoją żonę poznał na czymś w rodzaju wielkanocnej dyskoteki. Niemniej, nawet po mocno zakrapianych imprezach, na boisku i tak prezentował się lepiej od reszty. Niezależnie od wszystkiego i tak miał najlepszą lewą nogę w całej Rosji. – Tak zaawansowanych technicznie piłkarzy, z taką lewą nogą, nigdy nie widziałem w naszej piłce. On umiał nią zrobić absolutnie wszystko. Mógł wygrać z innymi nawet na obcasach, umiał idealnie podać, świetnie wykonywał rzuty rożne. Przyszedłem do Spartaka jako młody zawodnik i on był dla mnie żywym przykładem. Starałem się coś wyciągnąć ze wszystkich jego trików. – przekonywał w rozmowie z portalem rsport.ru były piłkarz Spartaka, Walerij Keczinow.
I chociaż Ilja Cymbalar nie zrobił tak wielkiej kariery, jak powinien, to dla kibiców Spartaka i tak urósł do rangi klubowej legendy. Pamiętać o nim będą zawsze, bo przecież był jednym z tych, który przywrócili zespołowi dawny blask. Sześć mistrzostw kraju i tytuł najlepszego rosyjskiego piłkarza 1995 roku, to naprawdę pokaźny dorobek. Ze świata żywych odszedł w sposób niemal identyczny jak z poważnej piłki, cicho i bez presji. Ale z pewnością życzyłby sobie, by pamiętano go jako wiecznie uśmiechniętego wesołka, hasającego swobodnie lewą stroną boiska.