Reklama

„Nie brzmi to dobrze, że szef sędziów cieszy się, że syn zrezygnował z sędziowania”

redakcja

Autor:redakcja

31 grudnia 2013, 10:58 • 19 min czytania 0 komentarzy

– Ludzie sukcesu nie patrzą na boki. Nie oglądają się za siebie. Ktoś mówi o jakimś odwołaniu, jakichś spiskach i najgorzej byłoby teraz się rzucić: „Kto konkretnie, gdzie, kiedy?”. To przeszkadza w pracy i burzy porządek w głowie. Nie możesz się zastanawiać, kto ci robi koło pióra – przecież to mogą być dziesiątki ludzi – bo to byłaby autodestrukcja. Słuchałem ciekawego wykładu amerykańskiego pastora, dlaczego zwycięzcy zwyciężają. Ciekawie powiedziane, polecam. Pan zacytował opinie osób, które mówią o kryzysie w polskim sędziowaniu, ale jeśli ktoś jest frustratem, to jest to idealny obszar, żeby się wyładować za swoje niespełnienia i przegrane projekty. „Oho, następny nieudacznik” – krzyczy ktoś do arbitra, a jakby sam wziął gwizdek, to by się zesrał. Na rzadko. I od razu musiałby uciekać do szatni, gwarantuję – mówi w obszernej rozmowie z Weszło Zbigniew Przesmycki, przewodniczący Kolegium Sędziów.

„Nie brzmi to dobrze, że szef sędziów cieszy się, że syn zrezygnował z sędziowania”

Wielu ma pan w środowisku wrogów?
Czy wielu, to nie wiem, ale na pewno ich mam. Kilku się zresztą zdeklarowało. Szczerze? Nie dziwię się, bo ostatnie dwa lata to okres gwałtownej restrukturyzacji, nie dla wszystkich przyjemnej. Mimo, że dla całej organizacji były to decyzje słuszne, dla jednostek mogły być bolesne. No i w sędziowaniu trochę tak jak w polityce – jak wygrywasz to klepią cię po plecach, jak przegrywasz to zaczynają kopać.

Pytam, bo był ostatnio był temat pańskiego odwołania. Było blisko?
Nie do mnie to pytanie.

Był pan na wzywany na posiedzenie zarządu PZPN, na którym pojawił się ten wniosek.
Byłem na posiedzeniu zarządu, gdzie rozmawialiśmy o przyszłości…

Ale to, co dzieje się dookoła pana, tez z pewnością do pana dociera.
Dociera. Choćby w ten sposób, że sędziowie do mnie dzwonią i mówią, że dziś – po wszelkich zmianach, jakie wprowadziliśmy – lepiej im się sędziuje. Jeden z arbitrów skończył właśnie z gwizdaniem, bo został dyrektorem biura, ale wcześniej po naszej interwencji zrzucił 18 kilogramów. I to był zupełnie inny sędzia. Kolejny też się chwalił: „W końcu mogę dotrwać do końca, przez 90 minut świadomie podejmować decyzje”.

Reklama

O przygotowaniu fizycznym jeszcze sobie porozmawiamy. Chciałem…
Jeśli mówimy o wrogach, to być może są wśród nich ci, którzy nie podołali fizycznie. Niektórzy wcześniej mieli podejście: „Sędziowanie to nie bieganie”. A potem nie spełnili moich wymogów. Dziś – po wprowadzeniu systemu obiektywizacji oceny pracy sędziego „triple checking” – obserwatorzy czasem są tylko na dwóch meczach ekstraklasy w kolejce i w tej roli występują tylko byli sędziowie międzynarodowi. Jeszcze trzy lata temu obserwator był panem życia i śmierci sędziego, z różnymi zakulisowymi historiami, więc ci, którzy wcześniej jeździli na ekstraklasę, mogą mieć żal. Kto jeszcze? Pewnie niektórzy trenerzy i właściciele, a jeden to publicznie cały czas na mnie nadaje.

Stefan Antkowiak zarzucał ostatnio, że ocenianie meczów na podstawie zapisów wideo nie jest dobrym rozwiązaniem, że zbyt wiele w Kolegium Sędziów przypadkowości. I dopytywał, jakie jest wyjście z kryzysu.
Mam swoje argumenty na obronę, a właściwie konkretny plan, który zakłada ciągły rozwój. Trudno mi dyskutować o tym z kimś, kto tego nie rozumie. Na jakiej podstawie ktoś, a w tym przypadku pan prezes Antkowiak, widzi kryzys? Przecież obserwatorzy nie są na wszystkich meczach jedynie w ekstraklasie, są też na wszystkich meczach pierwszej i drugiej ligi. A obserwatorów telewizyjnych wprowadziła już UEFA na Ligę Mistrzów i Ligę Europy.

Może chodzi o błędy, które zdarzają się sędziom czasem rzadziej, czasem częściej?
I co będzie bazą? Zero błędów przez cały sezon? Przecież to oczywiste, że nie można mieć 100 proc. skuteczności. Odniesieniem powinien być poziom sędziowania w najlepszych ligach: hiszpańskiej, włoskiej, angielskiej. Porównujmy się z nimi, proszę bardzo. Albo lepszy przykład – Champions League, gdzie są najlepsi w Europie sędziowie, a przypomnijmy sobie mecze Schalke, Arsenalu czy Borussii.

A nie jest tak, że nawet jak nikt tych błędów nie popełnia, to raz na trzy miesiące musi być jakiś szum medialny? Konflikt interesów Marcina Borskiego, obserwowanie przez Michała Listkiewicza swojego syna, waga Tomasza Musiała, obstawienie meczów przez Huberta Siejewicza. Sporo tego.
Szum medialny jest problemem? Prasa żyje z opisywania ciekawych tematów. Zresztą, część dziennikarzy i tak się śmiała z tych oskarżeń wobec Borskiego. Jak można było skojarzyć go z KGHM, w którym pracował dziewięć lat temu? Ale jeśli kogoś to interesuje, to fajnie. Ja przyjmuję to z pokorą, bo jest to biznes jak każdy inny. Sprawa Listkiewicza… Niech pan mi powie, czy noty obserwatora, w tym przypadku ojca, mają wpływ na pozycję sędziego, tutaj syna?

Nie mają.
No właśnie. Nie dość, że nie mają, to niewłaściwe oceny kolegi Listkiewicza wiązałyby się z konsekwencjami dla niego. System „triple checking” jest przede wszystkim groźny dla obserwatorów. My nie potrzebujemy dodatkowego stresu dla sędziego, tylko szkoleniowca-takiego mistrza, którym jest właśnie obserwator. Nota Michała nie miała żadnego wpływu na sytuację Tomka, a można tu było jeszcze wykorzystać doświadczenie ojca, który przekazał swoje uwagi synowi. I prędzej bym to nazwał nie dyskryminowaniem Tomka niż nepotyzmem. Dlatego tak bardzo irytuje mnie mówienie demagogiczne – kiedy ktoś produkuje teorie, które nie mają żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Choćby to, że dziś sędziowie mylą się specjalnie. Bo to nie tylko bzdura, ale i uderzenie w wizerunek polskiej piłki.

Zrobił pan przez te dwa lata wszystko to, co sobie założył?
Jestem biznesmenem i wiem, na czym polega restrukturyzacja. Wszedłem do organizacji, która prezentowała się nie najlepiej, a pod adresem mojego poprzednika było wiele merytorycznych zarzutów. To oczywiste, że nie można od razu zmienić zasobów ludzkich, tylko trzeba wycisnąć jak najwięcej z tego, co się ma. I mówię to jako biznesmen z 20-letnim doświadczeniem, w tym sześć lat w Venture Capital. Co ja mogłem zrobić? Wiadomo, obiektywizacja ocen z obserwatorem telewizyjnym i na trybunach, samooceną sędziego oraz ostateczną oceną zarządu. Należało też tych sędziów ulepszyć fizycznie i rozpocząć odpowiednią selekcję, aby tych najsłabszych zastępowali najlepsi. Kolegium Sędziów może wskazać teraz każdego, kto wpadnie nam w oko. Bez żadnego uzasadnienia. Ktoś powie: „Oho, zaraz będą sobie wybierali”. Trudno.

Reklama

Zaraz będą mówić, że znowu promuje pan swoich, tych z Łodzi.
Bujda. To śmieszne i prymitywne. Tak mówili tylko ludzie nieżyczliwi, bez argumentów. Bo kto z Łodzi awansował? Pskit i Malec, nikt więcej. Dobrynin nie awansował, Bińczyk, który był na UEFA Core, ale napisał egzamin tylko na 23 punkty z 30 możliwych, opuścił szczebel centralny. Ktoś, kto chce być sędzią na najwyższym poziomie, musi mieć przepisy w małym palcu. Zresztą, z Rafałem Greniem było tak samo… Aha, pamiętam, że przy temacie testów odezwali się niektórzy, że skoro Kasia Wierzbowska pytania układała, to jej mąż Maciek – najwyższej klasy asystent – na pewno wszystkie znał. Ł»e leżeli razem w łóżku i czytali sobie pytania! Załóżmy już, że mąż treść egzaminu znał, ale całość trafiła do nas w zalakowanych kopertach, więc nikt inny nie znał.

Pana obowiązkiem nie jest minimalizowanie ryzyka takich spekulacji?
I ja je zminimalizowałem.

Mężem kobiety, która układała testy, jest sędzia, który go zdawał. Teoretycznie mógł jego treść przeczytać, przekazać coś wcześniej kolegom… Nie powiedziałbym, że to minimalizowanie.
Nie zgadzam się. Mogę zgodzić się z tym, że ktoś mówi, że Maciek Wierzbowski na pewno te pytania znał, może to prawda. Ale gdybym ja był Maćkiem, to w ogóle bym się tym nie interesował. Wszyscy ci, którzy byli sędziami najwyższej klasy, zdawali testy bez najmniejszego problemu… Kto mógł znać poza nim?

Ja tego nie wiem. Rozmawiamy o powstających spekulacjach i podejrzeniach, których nie powinno być.
Po pierwsze, Kasia jest szefową Centralnej Komisji Szkoleniowej odpowiedzialnej za przeprowadzanie egzaminów. Po drugie, to test zaliczeniowy, który zdaje się od 24 punktów. Ten, który zdobył ich 30, nie ma żadnej przewagi nad tym z 24. A Maciek Wierzbowski pisze go od ponad dwudziestu lat na minimum 27. Gdyby to był test konkursowy, to pewnie układałbym pytania sam.

Czego nie udało się panu przez te dwa lata wprowadzić?
System „triple checking” działał tylko w Ekstraklasie i pierwszej lidze. Z drugiej ligi wszystkie kluby miały wysyłać nam materiały wideo, ale robiło to około 20 proc. Nie wiem, dlaczego, bo przecież i tak wszyscy to nagrywają. Ale od przyszłego sezonu, kiedy będzie występowało tam osiemnaście zespołów, na pewno ten system wprowadzimy.

Siedzimy i spokojnie rozmawiamy, ale nigdy się nie zna dnia, ani godziny… Ma pan satysfakcję, że tym, którzy próbowali wykopać pod panem dołki, się nie udało?
Nie interesuje mnie to. Ludzie sukcesu nie patrzą na boki. Nie oglądają się za siebie. Ktoś mówi o jakimś odwołaniu, jakichś spiskach i najgorzej byłoby teraz się rzucić: „Kto konkretnie, gdzie, kiedy?”. To przeszkadza w pracy i burzy porządek w głowie. Nie możesz się zastanawiać, kto ci robi koło pióra – przecież to mogą być dziesiątki ludzi – bo to byłaby autodestrukcja. Słuchałem ciekawego wykładu amerykańskiego pastora, dlaczego zwycięzcy zwyciężają. Ciekawie powiedziane, polecam. Pan zacytował opinie osób, które mówią o kryzysie w polskim sędziowaniu, ale jeśli ktoś jest frustratem, to jest to idealny obszar, żeby się wyładować za swoje niespełnienia i przegrane projekty. „Oho, następny nieudacznik” – krzyczy ktoś do arbitra, a jakby sam wziął gwizdek, to by się zesrał. Na rzadko. I od razu musiałby uciekać do szatni, gwarantuję.

Daliśmy czytelnikom Weszło możliwość zadania panu pytań na Twitterze. Jedno z nich – przesłał pan już Radosławowi Osuchowi rybę owiniętą w gazetę?
(śmiech) No tak, pan Osuch powiedział, że jestem szefem mafii. O ile się nie mylę, ryba owinięta w gazetę to jakiś mafijny symbol. Nie wiem do końca, jaki.

Symbol czyjegoś końca…
Po meczu Zawiszy z Podbeskidziem nikt nie miał pretensji do Pawła Pskita, bo i nie było o co, poza jedną osobą. Nie mieli pretensji piłkarze, nie mieli trenerzy, miał je natomiast prezes Osuch. I to słynne hasło: „Pskit fryzjer”. To psucie wizerunku. Komu służy bicie piany, że Pskit to fryzjer, że inni nadal sędziują tak jak im się powie, a ja jestem szefem mafii? Odpowiadając jednak na pytanie: nie, nie wysłałem ryby zawiniętej w gazetę. Nie chcę powiedzieć, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, ale… Takie zamieszania to dodatkowe obciążenie dla sędziów. Na pytanie, czy mamy słabych sędziów, odpowiadam przewrotnie: „No może i mamy, ale gdzie są ci najlepsi? Konkrety”. Arbiter musi wiedzieć, że może przypadkiem, w naprawdę trudnej sytuacji popełnić błąd. Jakby pan wiedział, że po jakimś kontrowersyjnym tekście szef może pana zwolnić, to pisałby pan miałko. W Anglii sędziowie zarabiają dużo więcej, a spotyka się opinie, że stracono do nich zaufanie. Niech pan posłucha fragmentu tekstu Grahama Polla sprzed roku [Przesmycki czyta z ekranu laptopa – przyp.PT]: „Istnieje bardzo poważny kłopot z odbiorem sędziowania w Barclays Premier League. Kenny Daglish przedstawił teorie spiskowe oraz podważył prawość sędziów. Roberto Martinez powiedział, że sędziowie nie prezentują odpowiednich umiejętności, a Mark Hughes twierdzi, że trenerzy stracili do sędziów zaufanie”.

Tak, kojarzę ten artykuł.
Widzi pan, różni są ludzie w środowisku. Prezesa Grenia już zostawmy, to jest facet, który o sędziach myśli tylko przez pryzmat syna… Pytał mnie, czy to prawda, że w dniu meczu kontaktuję się z sędziami. Pewnie, że się kontaktuję, bo co w tym niby złego? Druga sprawa, że Sebastian Sawicki jedzie na mistrzostwa Europy futsalu bo jego ojciec jest członkiem Centralnej Komisji Szkoleniowej. Tak, to prawda, od dwudziestu lat, dziś ma prawie siedemdziesiątkę. „Ha, to już wszystko wiadomo!”. No właśnie, nie do końca, bo chłopak jest wśród 16 najlepszych sędziów futsalu w Europie, którego UEFA powołała na styczniowe Euro.

Wracając do Osucha, podobno nie spodobał się panu jego wywiad dla Weszło. Co konkretnie zgłosił pan z niego do Komisji Ligi?
Ja nie muszę we wszystkim uczestniczyć, być może Kolegium Sędziów to zgłosiło. Nie da się jednak ukryć, jest to wywiad, który uderza w całą polską piłkę. Dla was takie niedopowiedzenia są fajne, ale one szkodzą wizerunkowi naszego futbolu. Ostatnio przeczytałem, że stwierdził, iż 50 proc. piłkarzy ekstraklasy będzie bankrutami. Jako piłkarz nie chciałbym iść do jego zespołu.

Ale w czym problem? Jeżeli problem hazardu jest tak dotkliwy, to mówmy o nim otwarcie.
„Chyba dobrze mówi”… „Jeżeli” – warunkowe zdania. Zapomnijmy o tym, że połowa zawodników gra u buka.

Nikt nie powiedział, że grają u bukmachera.
A gdzie?

W kasynie, to poważniejszy problem. Może nie 50 proc., ale i tak sporo…
Skąd to wiemy?

W nieoficjalnych rozmowach, właściwie ze wszystkich stron. A o całym problemie oficjalnie mówią choćby byli piłkarze – Matusiak, Król i inni.
Być może jest to problem większy, niż w innych zawodach, ale nie przesadzajmy. Nasza piłka jest dziś czysta. We wcześniejszych czasach było przyzwolenie na wszystko – ustawianie i sprzedawanie meczów, kupowanie sędziów. Dziś moich chłopaków nie kupują. Mieliśmy problem z Hubertem, który rzucił na całe środowisko cień. Czy obstawiał Radwańską, czy obstawiał mecz Legii, który miał potem prowadzić? Nie wiem. Byliśmy zasadniczy w rozwiązaniu tego problemu.

Mam wrażenie, że gryzie pana ta sprawa.
Nie.

Ale powiedział pan ostatnio, że chce jeszcze raz się nad tym wszystkim zastanowić.
Wiele osób pytało mnie, czy to nie była zbyt ostra reakcja. Hubert też chciałby wrócić, to było przecież całe jego życie. Siłą rzeczy nie mogę się od tego odciąć. Dlatego powiedziałem: „Zastanówmy się ponownie”. Ale mój szef też może powiedzieć, że idziemy w dobrym kierunku, żeby mówiono, że są wśród nas sami uczciwi ludzie, i po co to teraz komplikować?

Miał pan jakiekolwiek podejrzenia, że jest drugi taki przypadek?
Nie. Dlatego od dawna proszę wszystkich, pana też mogę poprosić, aby zgłaszano nam takie przypadki. Nawet jeśli są one niepotwierdzone, jeśli to tylko podejrzenia. Nie chcę, żeby ktokolwiek mówił: „To pan nie wiedział?”. No, jak to było z Hubertem, to nie wiedziałem. Moja wiedza i wiara są takie, że sędziowie nie obstawiają meczów. Ł»aden arbiter nie ma żadnego prawa wejść nawet do punktu zakładów bukmacherskich.

Powiedział pan o dawnych czasach, w których kupowano, sprzedawano i ustawiano. Wtedy jednym z sędziów był pan.
Jako przykład podawałem okres sprzed dziesięciu lat, ja w 1997 roku zakończyłem pracę z gwizdkiem.

Nie oszukujmy się, za pana czasów takie historie też były.
Oczywiście, że były. I to pewnie dość często. Natomiast to, co się działo niedawno, miało charakter mafijny z osobami dowodzącymi.

Pan zapewne w tamtych czasach też otrzymywał propozycje korupcyjne.
Zgadza się. Jak pan chce się dowiedzieć czegoś na mój temat, to niech pan pyta prokuratury.

I czego bym się dowiedział?
Tylko i wyłącznie pozytywów. Natomiast mój syn, który na szczęście nie jest już sędzią dowiedział się w prokuraturze, gdzie zeznawał jako świadek, że był jedynym, który odmawiał brania łapówek. Mówiłem mu od początku: „Przemek, uważaj, to śmierdzące pieniądze. Nie po to się kształcisz, żebyś się zeszmacił”. I się nie zeszmacił.

Dlaczego pan powiedział „na szczęście”?
W rzeczywistej trzeciej lidze mój syn był liderem sędziów, a nagle o jedną setną przeskoczył go w notach chłopak, który potem trafił do Wrocławia. Przemek wtedy grzecznie podziękował. Po jakimś czasie spytałem go, czy chciałby wrócić, ale odmówił. Dlaczego „na szczęście”? Sędziowanie to jedno z najtrudniejszych zajęć, jakie można tylko wymyśleć. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. Szczególnie tutaj, gdzie nie ma kibica na stadionie, który nie czułby, że jego drużyna nie została skrzywdzona. Jeżeli trener po meczu nie pamięta z emocji sytuacji, która działa się kilkadziesiąt minut wcześniej, to nie pamięta jej też kibic. I wtedy sędzia jest tym najgorszym… Może nie brzmi to najlepiej, że szef sędziów cieszy się, iż jego syn zrezygnował z gwizdania, ale taka jest prawda.

Pan nie miał obrzydzenia tym środowiskiem?
Nie, może dlatego że cały czas byłem biznesmenem. Jestem doktorem nauk technicznych, w 1990 roku rozpocząłem kierowanie ponad 1000-osobową firmą. W świecie piłki od dawna istniałem, ale ona była dla mnie tylko dodatkiem. Cieszę się, że jak dwa lata temu zostawałem przewodniczącym, to nie musiałem się z nikim układać. Mogłem robić to, co chcę.

Osuch w rozmowie z PAP powiedział: „Ja się pytam pana Zbigniewa Przesmyckiego, ile razy w eskorcie policji był odwożony, ile razy kibice go chcieli zlinczować. Niech to sobie przypomni i nie udaje świętego”.
Nie znam tego wywiadu, ale ja tego gościa w końcu pozwę do sądu! Zapewniam, że nigdy nie byłem odwożony pod eskortą policji i nikt mi nie powie, że było inaczej. Niech pan spyta na przykład Radka Kałużnego i innych piłkarzy, jak się cieszyli, kiedy wychodziłem sędziować im mecze, zwłaszcza te wyjazdowe. Raz byłem trochę zasłonięty, i nie podyktowałem „jedenastki” dla Zagłębia, a potem podbiegł Radek: „Panie Zbyszku, tam był karny, ale niech się pan się nie martwi, zdarza się „. Mam nadzieję, że Osuch w końcu zmądrzeje, bo jego wypowiedzi są chore.

Przygotowując się do wywiadu, natknąłem się na komentarze internautów po mianowaniu pana na przewodniczącego Komisji Sędziów. Do Stalowej Woli raczej pan nie jeździ, prawda?
Jeżdżę, jak najbardziej, to bardzo sympatyczne miasto. Chodzi zapewne o mecz rewanżowy Stalówki z Olimpią Poznań, który decydował o pozostaniu w ekstraklasie. Ale proszę spojrzeć, że ja spotkanie tych zespołów sędziowałem najpierw jesienią i wtedy wyrzuciłem, chyba w 15 minucie z boiska piłkarza Olimpii Poznań. Do przerwy wszystko wyglądało normalnie, był remis, a po przerwie coś zaczęło się dziać. Ja nie chcę mówić co, niech pan lepiej spyta trenerów, co się zmieniło w przerwie. Olimpię prowadził wtedy Grzegorz Lato, Stal – Adam Musiał.

Zarzuty kibiców dotyczą przede wszystkim meczu rewanżowego. Pan pokazał wtedy piłkarzom Stali trzy czerwone kartki.
W tym dwie w ostatniej minucie meczu i jedną Olimpii przy stanie 1:2, dyktując jednocześnie karnego dla Stali, niewykorzystanego. To, że prowadząc pierwszy mecz, pojechałem też na rewanż, było w tamtych czasach niespotykane. Jestem przekonany, że pojechałem tam po to, żeby wygrał lepszy. Zresztą, przed spotkaniem wiceprezes Stalowej Woli żalił się, że w pierwszym meczu zostali skrzywdzeni, bo sędzia wyrzucił z boiska zawodnika Olimpii a potem ktoś z kimś… Nie powiem więcej. Oświadczyłem mu, że to ja byłem tym sędzią i dziś mogą liczyć na takie samo sprawiedliwe sędziowanie. Po meczu pan wiceprezes przyznał, że nie mają żadnych uwag co do sędziowania a powołana przez PZPN komisja stwierdziła na podstawie zapisu wideo, że mecz był sędziowany bardzo dobrze. Pewnie dlatego pan jako pierwszy pyta mnie o ten mecz, po osiemnastu latach.

Pytam, bo widziałem reakcję kibiców Stali… Teraz pytanie z Twittera od Marcina Wróbla, byłego piłkarza i sędziego, podejrzanego w aferze korupcyjnej: Jak pan sobie radzi z Rzecznikiem Praw Obywatelskich i Ministerstwem Sportu, gdzie toczy się postępowanie o łamanie przez pana praw, statutu i konstytucji?
W przypadku postawienia zarzutów przez prokuraturę jesteśmy bardzo konserwatywni. Ja rozumiem, że istnieje domniemanie niewinności, ale sędzia piłkarski do momentu rozstrzygnięcia przez sąd po prostu nie sędziuje. W przypadku Marcina sprawa jest bardzo klarowna, ponieważ, poza ścieżką prokuratorską, zdyskwalifikowała go na cztery lata Komisja Dyscypliny PZPN. Jest to orzeczenie prawomocne, czyli wiążące dla Kolegium Sędziów.

Wróbel tłumaczył, że podpisał tę deklarację antykorupcyjną, według której miałby wpłacić do PZPN duże pieniądze. Podpisał też weksel na 100 tysięcy złotych.
I co w związku z tym? Powinno do Marcina Wróbla dotrzeć, że istnieje coś takiego jak porządek prawny. Mamy powiedzieć, że skoro Wróbel jest taki zdeterminowany, to niech sobie sędziuje? A skoro ktoś w ciszy i spokoju dowodzi swojej niewinności, to niech pozostanie na bocznym torze? Wiem, że chłopak stracił ważną część swojego życia, ale gdyby spojrzał z mojej perspektywy, to dlaczego on miałby być tym wyjątkiem? Jeżeli ktoś ma pecha – zakładając, że jest to pech, bo go pomówili – to ja nie jestem w stanie nic w tym przypadku zrobić. Nie mogę się bawić w organ jurysdykcyjny, rozstrzygać czy jego argumenty są dobre. Zresztą, powtórzę, zrobiły to już organy dyscyplinarne PZPN.

W końcu możemy porozmawiać o przygotowaniu fizycznym. To akurat jest sukces, wiele wam się udało w tym temacie zrobić.
Ale z tego, co słyszę, to nie wszyscy są zadowoleni. Jeśli ktoś mówi, że przesadzamy, to nie ma pojęcia, o czym mówi. Przygotowanie fizyczne to dogmat. Ono musi być idealne, bo trzeba wyeliminować podstawową przyczynę popełniania pomyłek. Ł»eby nie dochodziło do sytuacji, kiedy spływający na oczy pot wpływa na niepoprawną decyzję arbitra. Robimy dwudniowe spotkania zawodowców co dwie-cztery kolejki, gdzie trenujemy razem, ale analizujemy też wszystkie mecze i błędy. Tego wcześniej nie było.

Osiemnaście kilogramów nadwagi, o których wspomnieliśmy wcześniej, a trzy to jednak różnica. Wypchnięcie Tomasza Musiała i jego wagi przed szereg było zagraniem dla przykładu? Bo to pan powiedział to mediom.
Wyszło to przy okazji wywiadu o Hubercie Siejewiczu, ale nie spodziewałem się, że Tomek ma tak duże branie w mediach. Dziś Musiał razem z Frankowskim jedzie na kurs UEFA dla nowych sędziów FIFA, Raczkowski i Stefański są już w wyższej, drugiej grupie UEFA, bardzo poprawił się Borski i razem z Gilem i Marciniakiem znajdują w pierwszej grupie UEFA, pozostali też są świetnie przygotowani. Niech pan spojrzy na wagę Borskiego [Przesmycki pokazuje na ekran laptopa – przyp.PT]: luty poprzedniego roku – 77,8 kg, ostatnio – pomiędzy 73-74 kg. A Musiał? 82,5 kg, potem 79,7 i znów 83,1. Natomiast pomiary jego tkanki tłuszczowej to 18,1 proc, potem 15,3 i powrót do 18. Przecież gdyby pojechał na kurs UEFA z 18 procentami, to byłby wstyd.

Musiał tłumaczy, że on już tak ma.
Nie może być, że on tak ma! Zawodnik, wiadomo, powinien mieć 8 proc. tkanki tłuszczowej, sędzia – jak przyjmuje UEFA – maksymalnie 14 proc. Ale 18?! W każdej dziedzinie liczy się pierwsze wrażenie, ono zostaje w pamięci, więc ciekawe, jak oni odebraliby Tomka. Ja od początku wiedziałem, że Tomek schudnie, że z nim będzie OK., ale to była kwestia troski. On ma duży talent, przyszłość przed nim, choć… Jest pewien problem, o którym wy piszecie i z którego Tomek też zdaje sobie sprawę – jeśli on będzie pozwalał na tak wiele, to ta europejska przygoda będzie wyjątkowo krótka.

Był też przypadek sędziego asystenta, zawodowego w dodatku, któremu jak przyszło biegać, to… padł właściwie od razu.
Zgadza się. Dałem mu drugą szansę, chociaż byłem zdania, że jeśli jest zawodowym, coś takiego nie ma prawa mu się przytrafić ani razu. Rozumiem, że nasze testy nie są najłatwiejsze, ale to przecież zawodowiec, on powinien świecić przykładem. Dałem się przekonać, pozwoliłem mu po roku spróbować raz jeszcze, ale odpadł… po 600 metrach. To wręcz nieprzyzwoite.

Paweł Raczkowski bardzo chwalił sobie współpracę z Grzegorzem Krzoskiem.
Tak, Grzegorz, trener przygotowania fizycznego, jest naszym atutem, a właśnie wrócił z klubowych mistrzostw świata w Maroko. Przygotowuje plany treningowe i analizuje jakość treningów na podstawie plików z monitorów pracy serca, jakie mają sędziowie szczebla centralnego. Są cztery grupy jakości przygotowania fizycznego: niedostateczna, dostateczna, dobra i bardzo dobra. Wszyscy zawodowcy są w tej najwyższej, każdy poprawił wyniki. Pamiętam jednak, że jak przychodziłem tutaj do pracy, to były różne przypadki, dwóch w niedostatecznej, kilku w dostatecznej. Na początku niektórzy na tych testach umierali – nie dobiegali do końca, oblewali je.

Tak bardzo zabolało pana jedno zdanie w książce Tomasza Jagodzińskiego?
Ktoś mi przytoczył to hasło z dolarami [„Przesmycki – znów powie, że interesują go wyłącznie dolary” – przyp.PT], więc pozwałem go do sądu. Mimo, że prawnik radził mi, by to zbagatelizować.

Ale sprawa rozeszła się po kościach.
Jak to, rozeszła się po kościach?

Dogadaliście się.
Nie do końca.

Zawarliście ugodę.
Zawarliśmy, ale na moich warunkach. Na pierwszą rozprawę się nie stawił, bo nie został prawidłowo powiadomiony, i dostał karę. Odwołał się i jak zbliżał się termin drugiej rozprawy, to próbował urobić mnie poprzez rodzinę! Dzwonił do mojej żony i mojego syna. A oni mi mówili: „Wiesz, taki miły pan dzwonił”. Przed sądem powiedział, że jego informator pomylił mnie z kimś innym i nie ma świadka. Prosił o ugodę na moich warunkach, co mnie w pełni satysfakcjonowało. Tomek przeprosił mnie w trzech wiodących w tamtym czasie gazetach sportowych, pokrył koszty procesu i wpłacił okrągłą sumkę na rzecz jednego z domów dziecka. Jestem przekonany, że mnie szanuje, podkreśla, że byłem jedynym z wymienionych w jego książce, który podał go do sądu.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Fot. Grzegorz Rutkowski / iGol.pl

Najnowsze

Polecane

Niestety, to koniec. Polscy hokeiści przegrali z Kazachstanem i spadli z Elity

Sebastian Warzecha
2
Niestety, to koniec. Polscy hokeiści przegrali z Kazachstanem i spadli z Elity
1 liga

Mocny transfer w 1. lidze. Czołowy piłkarz ligi chorwackiej trafi do Miedzi [NASZ NEWS]

Kamil Warzocha
0
Mocny transfer w 1. lidze. Czołowy piłkarz ligi chorwackiej trafi do Miedzi [NASZ NEWS]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...