– Pozwól nam pomóc na jasnych zasadach: do końca sezonu nie będziesz się wtrącał i odzywał, a my wyprowadzimy Widzew na prostą. Załatwimy trenera, bo mamy na niego kasę, załatwimy dyrektora sportowego, bo i tak jest zatrudniony w klubie, no i odpowiednie wzmocnienia – apeluje do Sylwestra Cacka Grzegorz Waranecki, łódzki biznesmen, który m.in. opłaca kontrakt Eduardsowi Visnakovsowi. Rozmawiamy o dyrektorze sportowym, który nie ma żadnych kompetencji, ale jest przyjacielem syna właściciela. O kłótniach Michniewicza z Wlaźlikiem, Józefie Młynarczyku, który się zawziął, negocjacjach z Małeckim, wynagrodzeniu Pawlaka i wielu innych tematach.
Gdzie znajduje się granica pańskiej cierpliwości?
Już do niej blisko, już niedaleko. Cierpliwość się kończy i trudno, żeby było inaczej. Już na niedawnej debacie powiedzieliśmy z Wojtkiem Borkowskim [byłym przewodniczącym rady nadzorczej – przyp.PT] w imieniu nas i innych sponsorów: damy pieniądze na transfery, jeśli w klubie nie będzie Michała Wlaźlika. Odejście obecnego dyrektora sportowego i mianowanie na to stanowisko Radka Mroczkowskiego to nasz jedyny warunek. Niech pan zobaczy, ile on kasy zarobił dla klubu.
Można mieć o nim różne zdanie jako trenerze, ale to akurat nie ulega wątpliwości.
Stępiński – 120 tysięcy euro, Phibel – 350. Tyle pieniędzy, ile on załatwił Widzewowi, to nie załatwił żaden inny trener.
I jeszcze nie do końca rozliczony Pawłowski.
Tak. Uważam też, że Phibel odszedł m.in. przez Wlaźlika, on zresztą opowiadał o tym w wywiadach. Była choćby taka sytuacja, że piłkarz przyjechał do klubu z mamą na umówione o godz. 9 spotkanie, a dyrektor sportowy był 45 minut po czasie. To jest niepojęte, za takie rzeczy wylatuje się z pracy. Poza tym, przy Phibelu rozwinąłby się Kasprzak. On i Nowak to przyszli reprezentanci kraju, ale pod warunkiem, że faktycznie będą mieli od kogo się uczyć. Dziś nie mają. Ani Mroczkowski, ani Pawlak nie wyjdzie na boisko, tutaj potrzebnych jest pięciu zawodowych piłkarzy.
Wspomniał pan o debacie, na której trochę pan poopowiadał o trudnej sytuacji, byli też inni goście, ale tego najważniejszego zabrakło. Nie doszło do zapowiadanej konfrontacji.
Konfrontacja nie miała być po to, aby się kłócić. Szanuję Sylwestra Cacka, że ciężką pracą doszedł do sukcesu, że udało mu się z bankiem. Za pomocą konfrontacji chciałem go poprosić, aby pozwolił sobie pomóc. To nie tak, jak kiedyś mówiono i się niektórym wydawało, że łódzkie środowisko biznesu jest na „nie”. Nie chcesz sprzedać klubu? OK, rozumiemy, władowałeś w końcu duże pieniądze. Ale pozwól nam pomóc na jasnych zasadach: do końca sezonu nie będziesz się wtrącał i odzywał, a my wyprowadzimy Widzew na prostą. Załatwimy trenera, bo mamy na niego kasę, załatwimy dyrektora sportowego, bo i tak jest zatrudniony w klubie, no i odpowiednie wzmocnienia. Jeżeli się utrzymamy, to spokojnie siadamy przy stole bez żadnych Facebooków… Jeśli udałoby się utrzymać, łatwo będzie pokazać innym łódzkim przedsiębiorcom, że można. Tylko, że my musimy jeść małą łyżeczką. Nie bierzemy za reklamę na koronie stadionu 50 tysięcy za rundę, tylko 5 tysięcy, i wszystkie mamy sprzedane. Z tego, co pamiętam z czasów prezesa Puchalskiego, wejdzie sześćdziesiąt banerów. Nigdy nie chciałem walczyć z Cackiem, chciałem mu tylko pomóc. Ale on musi zrozumieć, że ta pomoc jest mu potrzebna. Klub sportowy i wartość społeczna, jaką jest Widzew, to nie bank. Nie można nim zarządzać, jak korporacją. Spójrzmy na Jagiellonię: jest pan Kulesza i kilku znanych mu ludzi. Oni pożyczają pieniądze na oprocentowanie wyższe, niż w banku, ale nie lichwiarskie – pomagają w dokonywaniu transferów, a potem część pieniędzy sobie odbierają. Takie plany były też w Widzewie. Eduards Visnakovs narobił trochę szumu, był to – jak powiedział Witold Skrzydlewski – lepszy strzał niż szóstka w „Totka”. Pojawiła się szansa, by pójść za ciosem i ściągnąć kolejnych piłkarzy, ale nie… A to nie mamy czasu wydrukować umowy, a to trzeba się jeszcze zastanowić. Tymczasem należało zorganizować spotkanie i postawić sprawę jasno: „Panowie, to jest fundusz agresywny bardzo wysokiego ryzyka. Ale wkładając 100 tysięcy, możecie mieć 500.” Działa na wyobraźnię, prawda? Ten, kto ma wolne środki, może zaryzykować. Tak jak z Visnakovsem zaryzykował Waranecki.
Szansa została zaprzepaszczona.
Ale kto miał to zrobić? Wlaźlik? Z całym szacunkiem dla niego, ale on nie ma żadnych kompetencji. 28-letni chłopak, bez żadnego doświadczenia, który nigdy nie grał w piłkę. I on zostaje dyrektorem sportowym w klubie z ekstraklasy? To jakiś żart, w dodatku mało zabawny. Opowiedziałbym sytuację, jak to jechał z wizytą do pewnego klubu, ale oszczędzę mu przykrości.
Historii i anegdot na jego temat jest mnóstwo. Choćby o stworzonym przez niego skautingu, który opierał się m.in. na ocenianiu piłkarzy oglądanych w aplikacji SopCast.
Ale jest to dobry przyjaciel Mateusza [Cacka, syna właściciela – przyp.PT] i dobre ucho w klubie. Zresztą, z tym uchem to wy napisaliście… Wie pan, jak wyglądała kłótnia Wlaźlika z Michniewiczem? Czesiu wyrzucił go z pokoju trenerskiego używając niecenzuralnego słowa, bo uznał, że gówniarz nie będzie mu się wtrącał do pracy trenerskiej, ten poszedł na skargę do Mateusza, który przyszedł do trenera z pretensjami. No i za chwilę go zwolnili.
Jedna wielka sterta absurdów.
Absurdów, na które przykro się patrzy…
Nie wiem, który już raz odbija się pan od ściany. Nie zaczyna brakować trochę zapału?
Odbijam się, to niestety prawda. Od 7. roku życia chodzę na mecze Widzewa i nie wyobrażam sobie, żebym nie miał gdzie chodzić. Jeżeli tylko klub ma swój pomysł, aby wzmocnić zespół i wyjść na prostą, to ja się usunę w cień. Nie zamierzam się narzucać i wtrącać.
Wiemy jednak, że tego pomysłu nie ma.
Pan Borkowski jasno powiedział: kasa klubowa jest pusta. Nie ma środków ani na trenera, ani na zawodników.
Te pieniądze powinny być już odłożone i przyszykowane, ale klub dopiero się zastanawia, jak je zdobyć.
Tak jest w każdej firmie. Borkowski ma rację, mówiąc, że Cacek dla ludzi z zarządu był dobrym wujkiem. Co Widzew ma wspólnego z Festiwalem Czterech Kultur? Jakim cudem prezes płaci klubową kartą za prywatne spotkania i bankiety? Nikt tego nie kontrolował. Nie wyobrażam sobie, że można zamykać kolejny rok ze stratą i nie wyciągać żadnych wniosków. Jak w firmie nie idzie, to się reaguje w następnym roku, a nie po pięciu latach.
Prezes Widzewa, Paweł Młynarczyk mówi, że nie bierze pod uwagę braku wzmocnień, ale… na razie myśli, skąd wziąć na nie pieniądze.
Są dwie możliwości. Pierwsza to sprzedaż Visnakovsa, druga – załatwienie pieniędzy od sponsorów, ale naszym warunkiem jest Mroczkowski na stanowisku dyrektora sportowego. Prezes i pan Cacek z jednym mają rację: jeśli ktoś wyłoży milion euro odstępnego za „Wiśnię”, muszę wyrazić zgodę na transfer. Może natomiast nie wyrazić jej zawodnik, z którym jestem zżyty i chciałbym dla niego jak najlepiej. Jego brat jest tutaj przecież dlatego, żeby on się dobrze czuł. Jeden drugiego pilnuje, nie chodzą na dyskoteki, nie robią żadnych numerów.
Tylko, że ten starszy z braci nie oferuje nic poza tym.
No cóż… Wziąłem Aleksejsa w pakiecie z Eduardsem,. Ale dzięki jednemu drugi przyszedł do mnie i powiedział o słynnej już umowie z Pantakiem. Gdyby się nie zgłosił, to byłby dzisiaj w czarnej dupie.
Miał pan też załatwić środkowego obrońcę. Przyszli do klubu Lafrance i de Amo, ale…
Jak jest z tą dwójką, to niech powie Wlaźlik, bo ja nie wiem. Ja byłem chętny i byli chętni też inni, by zainwestować kolejne pieniądze, jednak klub z tego nie skorzystał. Sam się zastanawiam, czy to kwestia mentalności, czy zwykłej zawiści, że mi z tym Visnakovsem wyszło.
No i wybujałe ego.
Też tak sądzę. Zainwestowałem 400 tysięcy złotych, użeram się i wysłuchuję, a kibice, choć właściwie to małolaty po mnie jadą, nazywają oszołomem.
Do nas pan pije? Zawsze jak rozmawiamy, to powraca pan do tego oszołoma.
Nie, w żadnym wypadku! Jakiś czas temu stwierdziłem, że to pozytywne określenie, nawet mi się spodobało. Niech takich oszołomów, jak ja, będzie w Widzewie więcej.
– Dzień dobry – w tym momencie podchodzi… Paweł Młynarczyk, prezes Widzewa.
– Może kontynuujemy debatę? – pytamy.
– Kiedy indziej, akurat z dzieckiem jestem…
Bierze pan pod uwagę, że Visnakovs trafiłby do Legii?
To raczej niemożliwe. Chyba, że ktoś działa poza mną i Eduardsem. On mi definitywnie powiedział, że do Legii nie pójdzie, marzy mu się Bundesliga. Jedno chciałbym jednak podkreślić: jeśli dojdzie do transferu, to swój zysk przeznaczę na nowych piłkarzy. Jeśli ktoś mi nie wierzy, to mogę podpisać jakieś dokumenty. A co do miliona euro, o którym mówi Widzew, to myślę, że transfer za tę kwotę dziś jest nierealny. Jeżeli ktoś kombinuje za 700-800 tysięcy, to niech pamięta, że wtedy ja mam prawo się nie zgodzić.
I co pan mówi w takiej sytuacji?
Jestem zdania, że bez „Wiśni”, to my w ogóle leżymy. Jeśli mamy się utrzymać, on nam jest niezbędny. Potrzebujemy przede wszystkim prawo i lewoskrzydłowego… Zresztą, wychodzę z jednego założenia – nie dzielę skóry na niedźwiedziu. Nikt na Visnakovsie żadnych pieniędzy jeszcze nie zarobił, a już je, kurwa, wszyscy wydają.
O przyszłym zarobku z transferu Bartłomieja Pawłowskiego w liście pisał też Cacek.
A co będzie, jak Pawłowskiego dostaniemy z powrotem? Stąpajmy twardo po ziemi, mówmy jak jest, nie zakłamujmy prawdy i współpracujmy. I nie kłóćmy się ze wszystkimi dookoła. Józef Młynarczyk się zawziął, do tej pory nie wrócił na Widzew. A z Markiem Piętą i resztą byłych piłkarzy dogadał się Skrzydlewski. Jest grupa ludzi, którzy chcieliby pomóc, w tym pan Borkowski, który prowadzi Dante – biznesmen wysokiej klasy, zupełnie inna półka.
Ale on już zrezygnował.
Nie chciał dłużej firmować tego bałaganu swoim nazwiskiem. My dziś też możemy chcieć odwołać Wlaźlika, ale ludzie Cacka nigdy się na to nie zgodzą.
Próby odwołania go już były?
Podobno były.
W jednej z naszych rozmów powiedział pan: „Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszego trenera. Mroczkowski dla Widzewa jest i będzie jak Ferguson dla Manchesteru”. Miesiąc później okazało się, że to życie łódzkiego Fergusona jest trochę krótsze.
Odpowiem słowami Borkowskiego – takich warunków i takich przeciwności losu, z jakimi zmagał się Radek, to nikomu nie zazdroszczę. Ale Mroczkowski już mi powiedział, że jeśli to faktycznie pomoże Widzewowi, to on może zostać dyrektorem sportowym. Ostatnio mogliśmy już w pełni sfinansować kontakt Michniewicza, klub nie płaciłby trenerowi ani złotówki. Postawiliśmy jednak dwa warunki. Pierwszy, że nie będzie Wlaźlika. I drugi, że nikt z Piaseczna nie będzie dzwonił i wtrącał się w jego pracę. Warunki nie zostały przyjęte.
O absurdzie tej sytuacji już pisaliśmy. Dyrektor sportowy dzwoni do trenera z ofertą pracy, a pada odpowiedź: przyjmę pana ofertę, jeśli pan zostanie zwolniony.
Po pierwszym telefonie od Wlaźlika Michniewicz później już od niego nie odebrał. Bo niby o czym miał z nim rozmawiać?
Ostatnio mówiło się, że Rafał Pawlak może zostać w Widzewie na dłużej, dziś już chyba nie ma na to szans. Jego sporą zaletą była… cena.
To już nie chodzi o to, że on miał najniższy kontrakt w Ekstraklasie. Finansowo był to poziom pierwszej, drugiej ligi, ale chyba drugiej. Jeśli Cacek zmieni szkoleniowca, to duże ukłony dla niego. Jeśli pyta mnie pan, co będzie z trenerem, to nie wiem, bo trochę teraz się odsunąłem. Nie może być tak, że ktoś daje swoje pieniądze i jest tak traktowany. Mam wielu przyjaciół, którzy mnie wspierają, ale nikt nie chce być na moim miejscu.
Po co w trakcie telewizyjnej debaty ujawnił pan listę życzeń Widzewa? Wielu miało o to pretensje.
Ja taką listę mogę przedstawić panu już teraz, wpisując na nią Messiego, Ronaldo i Oezila, a szansa na jej realizację będzie taka sama. Nie uważam, żebym zrobił źle. Skoro ja mam dać pieniądze na tę listę, to mam prawo ją wyjąć. Tym bardziej, że wyciągnąłem ją, aby przeczytać nazwiska i podstawowe założenie, czyli sprzedaż Visnakovsa, a potem pokazać, co się z nią dzieje, jeśli jedno założenie nie zostanie spełnione. [Waranecki w tym momencie przedziera kartkę na pół – przyp. PT] Jedna część bez drugiej to tylko kawałek papieru, który nadaje się do kosza.
Na liście był choćby Patryk Małecki, pan z nim rozmawiał.
Powiedział, że jeśli dogadałby się ze mną, to mógłby tutaj przyjść. Później oznajmił, że bliżej mu jednak do Pogoni. Możemy dziś o nim mówić, bo już nie ma tematu.
Od kogo otrzymał pan tę listę?
Od trenera.
Ona była tworzona we współpracy z dyrektorem sportowym?
Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było.
To chyba nie jest normalne, że takie sprawy załatwia trener.
I co ja mam panu powiedzieć? Mnie się, kurwa, płakać chce, jak na to patrzę. Powinniśmy zorganizować spotkanie, usiąść przy stole z siedmioma sponsorami i debatować kogo bierzemy, jak to w Lechu robił śp. „Czyżyk”, z którym miałem dobre relacje. Mogę jednak od razu powiedzieć, że potrzebujemy zawodników, którzy będą gryźli trawę i będą chcieli się pokazać. Nie chcę, żeby oni przyszli przebimbać tu pół roku z nastawieniem „My to i tak Widzew mamy w dupie”. Na to nie pozwolę.
Druga kartka, jaką miał pan w studio, dotyczyła działki, którą klub swego czasu kupił i dziś zapowiada, że w przyszłości sprzeda ją z dużym zyskiem. Problem w tym, że jest ona obciążona hipoteką… około trzech milionów złotych.
Zacznijmy od tego, że towar jest warty tyle, ile ktoś chce za niego zapłacić. Poza tym, pamiętam, że tę działkę proponowano mi bodaj w 2006 roku, jeszcze przed Sylwestrem Cackiem, za cztery miliony złotych. Posprawdzałem wszystko i uznałem, że to bzdurny interes. W planach było stworzenie obok wysypiska śmieci, a kto chciałby mieszkać tuż obok niego? Nie wiem, dlaczego on kupił tę ziemię, ani kto go na tę minę wsadził. Cacek w liście napisał, że ta działka za dwa, trzy lata będzie warta sześć milionów… Chętnie to zobaczę. Chciałbym się zdziwić, naprawdę, bo kasa pójdzie do klubu. Ale myślę, że ktoś go oszukał. Tym bardziej, że Sylwek sam jej nie oglądał przed zakupem, komuś zaufał.
Często kluby narzekają, nie tylko Widzew, że jest problem ze sponsorami w polskiej piłce. Pan pokazuje, że trzeba umieć rozmawiać?
Nie ma sensu robić spotkań biznesowych, tylko trzeba pokazać, co Widzew jako marka może dać reklamodawcom. Wszyscy się teraz śmieją, że Widzew po Braveranie stoi jak te pały. Ale to jest sukces marketingowy! Skoro Aflofarm ma w swojej ofercie też magnez, to spróbujmy dorzucić taką reklamę na rękawach koszulek. Ale nie za milion złotych za rundę, tylko za dwieście tysięcy. Mówiłem już wcześniej: jedzmy małą łyżeczką. Nie zapraszajmy ludzi na bankiety, na których oferuje się złote góry za gigantyczne pieniądze. Ja na jednym takim spotkaniu byłem.
Jakie wrażenia?
Wszystko z górnej półki, większości nie było stać. Poza tym, dochodzi temat dotrzymania słowa i uczciwości. Jeżeli umawiasz się z kimś, że pożyczone pieniądze oddasz za dwa miesiące, a z góry wiesz, że mu nie oddasz, to nie jest to poważne. Ja nigdy nikomu kasy nie byłem winien, przy leasingu powiedzieli mi, że jestem w piątce firm, które przez tyle lat zapłaciły wszystkie faktury na czas… Niesmak pozostał, błędy zostały popełnione. Ale trzeba się teraz do nich przyznać, zakasać rękawy i zapierdalać, żeby ich już nie powielić. W przeciwnym wypadku, już jest po Widzewie.
Rozmawiał PIOTR TOMASIK
Fot.Facebook