Pierwszy dżentelmen futbolu, czyli sir Stanley Matthews w czterech odsłonach

redakcja

Autor:redakcja

25 grudnia 2013, 10:06 • 6 min czytania

Przez wielu stawiany jest w trójce największych piłkarzy w historii, obok brazylijskiego króla futbolu Pelego oraz Diego Armando Maradony. Dla większości kibiców postać sir Stana jest jednak anonimowa. Dlaczego? Jego kariera przypadła na odległe czasy i dzisiaj często deprecjonuje się nieco Matthewsa, stawiając go w rzędzie zapomnianych futbolowych miejskich mitów. Zupełnie mylnie – poznajcie cztery twarze legendarnego skrzydłowego reprezentacji Anglii.
Styl boksera

Pierwszy dżentelmen futbolu, czyli sir Stanley Matthews w czterech odsłonach
Reklama

Stanley Matthews był synem boksera wagi piórkowej, co w późniejszych latach zadecydowało o unikalnych umiejętnościach chłopca. Po ojcu odziedziczył zwinność, lekkość ruchów, technikę – ta w boksie jest równie ważna co w futbolu – oraz szybkość. Od najmłodszych lat Matthews odznaczał się niesamowitą łatwością wkręcania przeciwników w ziemię – dzisiaj opisuje się go jako połączenie Robbena z Messim. Gdy Stan dostał tylko piłkę do nogi, nie było siły żeby mu ją odebrać. Idąc nadal analogią bokserską, doskonale do Matthewsa pasuje powodzenie słynnego Muhhamada Alego – „latał jak motyl, żądlił jak osa”. Piłkarz był zawsze krok przed innymi i tak jak ojciec uciekał przed ciosami w ringu, tak młodzian unikał przeciwników polujących na jego nogi. Nie był typem boiskowego egzekutora, a raczej kreatorem – gdy był na murawie wszyscy zwyczajnie grali lepiej.

Mały Stanley urodził się niedaleko Stoke-on-Trent i to właśnie symbolem klubu z Britannia Stadium – a wcześniej Victoria Ground – jest po dziś dzień. Jest to jednak pewnego rodzaju paradoks, że jeden z najlepszych techników w historii piłki nożnej jest ikoną klubu słynącego obecnie z gry będącej uosobieniem siermiężności oraz przewagi siły fizycznej nad sprytem i pomysłowością. Chłopak został wypatrzony przez skautów Stoke w 1929 roku, a już trzy lata później zadebiutował w pierwszej drużynie „The Potters”. Miał wtedy 17 lat, ale było to jedynie preludium do wielkiej sławy. Dwa lata później Stan zadebiutował w kadrze Anglii, a w debiucie przeciwko Walii (4:0) strzelił nawet gola. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że nadeszły czasy piłkarza, który stanie się nową perłą w koronie brytyjskiego imperium.

Reklama

Ł»ołnierz

Anglicy zawsze myśleli o swoim kraju w kategoriach centrum świata, a spuścizny „Imperium, nad którym nigdy nie zachodzi słońce” doskonale są widoczne w ich mentalności aż po dziś dzień. Tym większym ciosem dla mieszkańców kraju króla Jerzego VI okazała się być II wojna światowa. Pomiędzy 10 a 31 lipcem 1940 roku odbyła się sławna bitwa o Anglię, a dziesiątki piłkarzy zaciągnęły się wcześniej do armii, chcąc pomóc własnej ojczyźnie. Wśród nich był i Matthews, ale i inni wielcy brytyjskiego futbolu jak Tom Finney, którego wysłano na front afrykański, gdzie jego dywizja walczyła z Afrika Korps – słynnymi niemieckimi oddziałami dowodzonymi przez feldmarszałka Erwina Rommla. Na wojnie znalazł się także Stan Mortensen – inna legenda angielskiej piłki, która odegra jeszcze w tej opowieści bardzo ważną rolę.

Zanim wybuchła wojna, Stanley Matthews nie był już tym malutkim Stanem, ale gwiazdą pełną gębą, której blask rozlewał się powoli na rosnący z każdym dniem futbolowy świat. Zaczęto nazywać go „The Wizard of the Dribble”, ze względu na unikalny styl gry. Do rozpoczęcia wojny zdążył rozegrać aż 256 spotkań dla Stoke, błyszczał także w kadrze Anglii. W 1937 roku Stanley zdobył trzy bramki przeciwko reprezentacji Czechosłowacji, sława skrzydłowego rosła błyskawicznie. Rok przed wybuchem wojny piłkarz zastanawiał się nad opuszczeniem Stoke, dowiedzieli się o tym kibice. Po jednym z ligowych meczów cztery tysiące fanów wparowało na murawę, błagalnie prosząc go o pozostanie na Victoria Ground. Matthews bardzo się wzruszył i ostatecznie pozostał w klubie, jednak wydarzenia 1939 roku zastopowały jego karierę. Futbolowy świat stał u jego stóp, ale zamiast kopać piłkę, „Czarodziej Dryblingu” założył kamasze i ruszył na front. Służył w Royal Air Force, czyli popularnym RAF-ie. Okazjonalnie grał w piłkę – Anglia rozegrała w tym czasie 29 nieoficjalnych spotkań.

Dżentelmen i gwiazda

Każdy wielki piłkarz ma swoje opus magnum – dzieło życia, czyli coś co na zawsze kojarzone jest z jego nazwiskiem. Sir Stan doczekał się aż trzech takich historii, które na zawsze związane są z jego osobą. Zacznijmy od numeru jeden – Matthewsa nazywano „Czarodziejem Dryblingu”, ale i „Dżentelmenem Muraw”. Skrzydłowy słynął z wielkiej klasy poza boiskiem, ale przede wszystkim na nim. Nigdy nie faulował, przez całą swoją karierę nigdy nie został ukarany kartką. Był synonimem cnót, typowym Anglikiem starej daty, hołdującym zasadom fair play godnym dżentelmena.

Numerem dwa na liście przebojów piłkarza jest niewątpliwie tzw. „Sir Stanley Matthews’ Final”. W roku 1947, dwa lata po zakończeniu wojny piłkarz przeniósł się do Blackpool, gdzie grał aż czternaście lat. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Stan w momencie podpisywania umowy z „Mandarynkami” miał jużâ€¦ 32 lata. Najlepsze było jednak dopiero przed nim. Sześć lat później nastąpił mecz, który na zawsze stał się wizytówką gracza. W finale FA Cup zmierzyły się ze sobą zespoły Blackpool oraz Boltonu. Drużyna Matthewsa po 30 minutach przegrywała już 1:3, widmo klęski było oczywiste. Wtedy do roboty wzięli się „Czarodziej Dryblingu”, a także wspomniany wcześniej Mortensen. Był on genialnym snajperem, dla „The Seasiders” strzelił aż 197 goli w 317 grach. Bombowiec Stan dziurawił siatki rywali z regularnością myśliwca, ale to właśnie z samolotami wiążą się traumatyczne wspomnienia środkowego napastnika. Podczas wojny jako jedyny przeżył on rozbicie się samolotu z jego oddziałem. Powrócił ranny do ojczyzny, a po rehabilitacji do futbolu. W meczu z Boltonem Mortensen zdobył aż trzy gole, ale to Matthews został gwiazdą tamtego spotkania. Skrzydłowy samodzielnie ogrywał defensywę rywali, asystując przy bramkach na 2:3, 3:3 oraz przy zwycięskiej na 4:3. Anglia ponownie oszalała na punkcie wspaniałego dryblera.

Podium zamykają genialne mecze piłkarza w kadrze Anglii. Stan grał w niej aż do roku 1957, zdobywając 11 goli w 54 meczach. Powiecie, że mało, ale siłą skrzydłowego były asysty oraz genialne dryblingi – on był od dogrywania, od wykańczania byli inni. Kiedyś w meczu przeciwko Włochom Matthews uciekł obrońcy tak szybko, że zanim ten nadążył, Anglik zdążył jeszcze poprawić dłońmi fryzurę , po czym znów zaczął ogrywać włoskiego defensora. Wydarzenie to urosło do rangi kultowego, a jego przeróżne fantastyczne wersje opisywały nawet, że Stan czekając na przeciwnika poprawił włosy grzebieniem schowanym w spodenkach, co oczywiście było nieprawdą.

Nieśmiertelny

Stanley Matthews był jak bohater filmu z Christopherem Lambertem – wiek wydawał się go nie imać, ale rywali pokonywał nie jak w filmie na miecze, a na murawie. Sir Stan grał w Anglii aż do pięćdziesiątki. Po czternastu latach w Blackpool ponownie zawitał do Stoke, gdzie ostatni mecz rozegrał w roku 1965. Miał wydolność konia. W roku 1955 Anglicy ograli Szkotów 7:2, a sir Stanley zaliczył pięć asyst. Miał wtedy 40 lat, a rywale przecierali oczy ze zdumienia. Rok później wygrał „Złotą Piłkę”, zostając w wieku 41 lat laureatem premierowego plebiscytu magazynu „France Football” na najlepszego gracza roku w Europie. Gdy na koniec kariery powrócił do Stoke, pomógł swojej drużynie awansować do pierwszej ligi. Za wyczyn ten otrzymał po raz drugi w karierze tytuł gracza roku w Anglii, mając na karku… 48 wiosen. Nazwano go „Ageless Wonder”.

Swój pożegnalny mecz „Czarodziej Dryblingu” rozegrał przeciwko drużynie reszty świata, w składzie której wystąpili między innymi Lew Jaszyn, Ferenc Puskas czy Alfredo Di Stefano. Na zakończenie kariery królowa Elżbieta II przyznała mu tytuł szlachecki za wybitne osiągnięcia dla kraju oraz na tle sportowym. Stanley Matthews był wyjątkowy – tak bardzo kochał piłkę, że po zakończeniu profesjonalnej kariery w Anglii wyjechał na Maltę i do Afryki, by szerzyć futbolowy bakcyl. W lidze maltańskiej grał jeszcze w wieku 55 lat. Ostatnie amatorskie spotkanie rozegrał w okolicach 70 roku życia. Na starość zawitał ponownie w swoim ukochanym Stoke, gdzie dożył starości i zmarł w 2000r. w wieku 85 lat. Przed Britannia Stadium stoi jego pomnik przypominający wszystkim, że nie zawsze gra Stoke kojarzona była z walką gladiatorów oraz autami wyrzucanymi na trzydzieści metrów.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
0
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama